Prolog

65 7 2
                                    

Światło rozchodzące się z wesoło trzaskającego ognia w kominku oświetlało wnętrze przestronnego pomieszczenia. Płomienie jakby próbując dotrzeć do każdego zaciemnionego kąta uniosły się na kilka centymetrów, po czym znowu się uspokoiły dając kojący poblask na ciemnych ścianach. W pomieszczeniu mimo ciepła rozchodzącego się od ognia, było przeraźliwie zimno a wiatr przedostający się przez nieszczelne okiennice drażnił skórę na karku i zaczerwieniał uszy.

Ciemnowłosy mężczyzna rozsiadł się wygodnie w jednym z foteli przy szerokiej ławie. Ściągnął kapelusz z głowy i przeczesał gęste włosy dłonią.

Po chwili jego spojrzenie zatrzymało się na drugim mężczyźnie, na którego głowie widać było już pierwsze siwe pasma włosów. Wszyscy się starzeją a czas jest dla nich największą barierą w dążeniu do szczęścia i prawdziwych celów. Nikomu nie pomaga, tylko sprawia, że ludzie z dnia na dzień stają się coraz bardziej pomarszczeni i oschli.

Starszy mężczyzna uśmiechnął się lekko do przybysza unosząc kieliszek wina do ust i pociągając z niego spory łyk trunku.

-Witaj, Andrew. Miło cię wreszcie zobaczyć. Miałbyś ochotę się napić?

Zapytał wskazując na dzban pełen wina. Mężczyzna skinął lekko głową, na co gospodarz sięgnął po kieliszek i napełnił go winem podsuwając następnie pod nos swojego gościa.

Andrew ujął kieliszek i upił łyk kryjąc swoje niezadowolenie pod maską obojętności, jaką od wielu lat zdołał wyćwiczyć do perfekcji.

-Wyborne wino.. Zasady mówią, że w gości nie idzie się z pustymi rękami.

Sięgnął do niewielkiej torby przy pasie i wyjął z niej butelkę najlepszego wina, na którego widok gospodarzowi aż zaświeciły się oczy.

-Samuelu!

Do pokoju wszedł młody chłopak, służący.

-Tak?

-Przynieś nam nowe kieliszki.

Wyszedł z pomieszczenia, by po chwili wrócić z dwoma kieliszkami, które postawił na stole ulatniając się jak najszybciej.

Gospodarz zabrał od Andrew butelkę, odkorkował wino i nalał im je do kieliszków, następnie upijając spory łyk i delektując się smakiem.

-Wyborne.

Ciemnowłosy mężczyzna ujął w dłoń kieliszek i uśmiechnął się patrząc na trunek.

-Zrobione specjalnie na tę okazję.

Uśmiechnął się patrząc jak gospodarz opróżnia kieliszek.

-Więc interesy...

Następnych kilka minut zajęło mu opisanie swojej sytuacji. Przy tym machał rękoma bardzo podekscytowany możliwością pracy z Andrew Willsonem.

-Tak więc widzisz. Połączenie naszej działalności mogłoby... - Przyłożył dłoń do gardła, odkaszlnął i pokręcił głową.- Przepraszam. Zaschło mi w gardle. Na czym to ja? Ach, tak! Połączenie tych działalności mogłoby odnieść wspaniałe skutki, z uwagi na... -Znowu jego dłoń powędrowała w stronę gardła. Chciał widocznie coś powiedzieć, jednak przerwał mu niepohamowany wybuch kaszlu.

W końcu jego twarz stała się czerwona, a oczy zaszły krwią. Po kolejnym kaszlnięciu z jego gardła wyleciała krew, która w połączeniu ze śliną spadła na ławę i pobrudziła jasnoszary dywanik.

-Co do...?!

Nie dokończył znowu zaczynając się krztusić. Z jego nosa popłynęła powoli stróżka krwi zalewając po chwili usta. Mężczyzna zwalił się na podłogę próbując złapać oddech ostatnimi siłami, jakie tylko miał w sobie. Na ustach Andrew wykwitł szeroki uśmiech, kiedy widział, jak mężczyzna miota się po ziemi i w końcu nieruchomieje wpatrując się pustym, martwym wzrokiem w sufit własnego domu, który był dla niego azylem.

Willson podniósł się, założył kapelusz i podszedł do zwłok mężczyzny.

-Zemsta jednak jest piękna.

Szturchnął nogą głowę zmarłego i z uśmiechem satysfakcji opuścił pomieszczenie.

Już nic nie będzie takie samo.

Akademia MordercówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz