— Spójrz! Widać już klify w Dover! — zachwycił się Lucien, wychylając się za burtę starego parowca, który smętnie sunął po wzburzonych falach kanału La Manche, zostawiając za sobą długą smugę pary.
— Mhm... — mruknęła bez entuzjazmu dziewczyna o zawistnym spojrzeniu modrych oczu – jego siostra bliźniaczka Lorelei. Chłodny wiatr targał jej intensywnie czarnymi, połyskującymi granatem włosami. Służąca przyzdobiła je finezyjnie sznurkami pereł i zaczesała tak, by frywolnie opadały na lewe ramię młodej lady. — Wracajmy już pod podkład — poprosiła, krzywiąc się od irytującego krzyków mew.
Nie chciała tu być. Całym sercem nienawidziła Wielkiej Brytanii, tych wiecznie wilgotnych od deszczu, szarych ulic, sztywnych reguł i dziwacznych obyczajów, a przede wszystkim nienawidziła imperialistycznego ducha swoich rodaków. Nie znosiła pogardliwych spojrzeń elity, uszczypliwych uwag i plotek, którymi zdawali się żyć wszyscy możni w tym ponurym i przesiąkniętym na wskroś fałszem kraju.
— Zostańmy jeszcze chwilkę — nalegał Lucien.
W przeciwieństwie do siostry, w jego równie błękitnych oczach lśniły ogniki ekscytacji. Powrót do ojczyzny traktował jako nowy etap w życiu i kolejną szansę od losu.
— Jak chcesz to podziwiaj sobie widoczki, ja nie mam zamiaru zostać tu chwili dłużej — rzuciła, odwracając się na pięcie.
— Lorelei, zaczekaj! — zawołał.
Podbiegł do dziewczyny i złapał ją za ramię. Mimowolnie odwróciła się w jego stronę, wolną ręką owijając się szczelniej cienką chustą.
— Będzie dobrze, obiecuję! Jakoś sobie poradzimy! — zapewnił, uśmiechając się z lekka.
— Nawet ja tego nie wiem, Lucien — rzekła tajemniczo, wyswobadzając się z jego uścisku i odeszła.
Zmęczona wielotygodniową podróżą z Indii, której większą część spędziła w spartańskich warunkach, nie miała już nawet sił stawiać oporu naiwności Luciena. Była zła na cały świat za to, iż zmuszono ją do opuszczenia swojego małego raju na ziemi, w którym się wychowała. Tam piękne tancerki wiły swe ciała w egzotycznym tańcu, a miliony barw eksplodowało na każdym kroku. W cieniu palm wysłuchiwała niesamowitych opowieści starej mamki i grała z dziećmi okolicznych wieśniaków w krykieta. Wtedy naprawdę zapominała kim jest i o ciążącym nań piętnie bękarstwa. Jej babka, lady Adelia Underhillwitch–Lordé, wspominała o tym przy każdej możliwej okazji, zaś dziadek, gubernator Armel Underhillwitch, zapowiedział, że gotowy jest sprzedać duszę samemu diabłu, by mieć pewność, iż po jego śmierci ona i jej brat nie dostaną w spadku ani jednego szylinga.
I tak też się stało. Zabójcza epidemia malarii zebrała krwawe żniwo w hinduskiej guberni, zabierając ze sobą zarówno Adelię jak i Armela. Bez dachu nad głową i bez złamanego pensa przy duszy Lorelei i Lucien ruszyli do Wielkiej Brytanii, gdyż jakiekolwiek schronienie mogli znaleźć tylko i wyłącznie w starej rezydencji ich matki. Z miejscem tym mieli niezbyt przyjemne skojarzenia. To właśnie w tej posiadłości pod Londynem, podczas ostatniej podróży do Anglii zamordowano lady Henriettę. Jednak nie wszystkie wspomnienia związane z tamtym miejscem były bolesne. Rzadko mieli gości, dlatego też najbardziej w pamięć zapadły im wizyty najlepszej przyjaciółki matki, lady Rachel Phantomhive. Kobieta za każdym razem przynosiła im zabawki, a oni od razu wypróbowywali je na tureckim dywanie w pokoju dziennym.†
— Zaraz dobijamy do portu — zakomunikował Lucien, schodząc pod podkład.
Lorelei siedziała z podkulonymi nogami na skrzynce z herbatą i drapała między uszami swojego starego, czarnego kocura Pana Timophiego. Zwierzę nie odstępowało jej na krok, odkąd przybłąkało się do niej w dniu pogrzebu jej matki. Oprócz niego i Luciena nie miała zbyt wielu przyjaciół, którym mogłaby się zwierzać ze swoich problemów i zmartwień.
CZYTASZ
Dziedzictwo Piekieł | Kuroshitsuji
FanfictionWiktoriańska Anglia. Trzynastoletni lord Blairè Lordè po zagadkowej śmierci swoich rodziców, ku niezadowoleniu wszystkich krewnych, dziedziczy rodzinną fortunę dzięki pomocy swojego kuzyna Luciena Underhillwitcha. Reszta rodziny za wszelką cenę chce...