Uważnie wertowałam kartki, które chwile wcześniej wypadły z grubego zeszytu, będącego jedynym dowodem na to, że nie tylko chodzę na studia, ale także studiuję. Dziękowałam Bogu za to, że nie postanowił zesłać akurat na ziemię jednego z tych mocnych podmuchów wiatru, które sprawiłyby, że wszystkie notatki pofrunęłyby w tylko sobie znanym kierunku. Zaczynałam naprawdę panikować, gdy po raz kolejny nie mogłam znaleźć prowizorycznie rozpisanej pracy domowej. Zabawny był sam fakt, że na studiach kogoś obchodziło coś takiego jak prace domowe, ale obawiałam się, że profesor Wiggins nie będzie zbytnio zadowolona, gdy okaże się, że jestem nieprzygotowana. Nie lubiłam podpadać wykładowcom. W zasadzie to nie lubiłam podpadać nikomu. Byłam raczej osobą trzymającą się z boku. Nie, żebym nie przepadała za byciem w centrum uwagi. Po prostu nigdy do tego ślepo nie dążyłam, bo uważałam, że są ważniejsze rzeczy, które mogę zrobić. Nie zauważyłam, gdy tuż koło mnie zmaterializowała się dwójka moich przyjaciółek. Podniosłam rozdrażnione spojrzenie na Lily i Madison – moje najlepsze kumpele chyba od zawsze. Nawet poszłyśmy na ten sam uniwersytet w nadziei, że będą nam się chociaż częściowo pokrywać plany. Nie pomyliłyśmy się.
-Ryker organizuje dzisiaj imprezę – zaczęła Madison.
Doskonale.
-Kto to Ryker? – zapytałam, ale szybko się zreflektowałam, żeby dziewczyny nie pomyślały tylko, że mnie to obchodzi czy coś. – Zresztą nawet mnie to nie interesuje.
-A powinno – Madison cmoknęła teatralnie tylko po to, żeby znów przykuć moją uwagę.
-Niby dlaczego? – uniosłam pytająco brew.
Naprawdę nie zauważałam ani jednego powodu, dla którego miałoby mnie obchodzić kto to Ryker i po co organizuje imprezę.
-Bo Pan Doskonały tam będzie – w końcu odezwała się Lily.
Nie odpowiedziałam nic. Zerknęłam na boisko, na którym, na murawie, leżała grupka chłopaków. To jedna z tych popularnych grupek, do których każdy inny koleś chce się dostać i każda laska kogoś w niej zaliczyć, byleby mieć się czym pochwalić wśród koleżanek. Chłopcy rozmawiali między sobą i co chwilę wybuchali gromkim śmiechem. Najbardziej ponury z nich wydawał się, jak to moje przyjaciółki wcześniej stwierdziły, Pan Doskonały. Chłopak, którym byłam od jakiegoś czasu poważnie zauroczona. Oczywiście czysto fizycznie, bo nie miałam okazji poznać go aż tak blisko. Miał blond włosy, które na co dzień nosił zaczesane do tyłu, ale opadały mu niesfornie na przystojną twarz przy mocniejszych podmuchach wiatru. Z daleka widziałam wyraźnie zarysowaną, męską szczękę, która zapewne była pokryta zarostem. Szerokie barki opinała jasna koszulka w serek, na którą narzuconą miał skórzaną kurtkę, a na wąskich biodrach opierały się ciemne spodnie. Westchnęłam możliwie jak najciszej, żeby nie dać moim przyjaciółkom powodów do naśmiewania się ze mnie.
-To nic nie zmienia – wzruszyłam ramionami, modląc się w duchu o to, żeby jednak postanowiły mnie namawiać.
-Ponoć ta impreza odbędzie się w domu Dominika – rzuciła Madison, ale już tylko do Lily.
Dziewczyny postanowiły zostać ze mną, ale wykluczyć mnie z rozmowy, skoro i tak nie miałam zamiaru wybrać się na imprezę, na której pewnie miał być każdy.
-Skoro to dom Dominika to dlaczego organizuje ją Ryker, a nie Dominic? – nie musiałam patrzeć, żeby wiedzieć, że Lily jest zaskoczona.
-Oni wszyscy są jak bracia, czy coś – to Madison wiedziała z nas najwięcej. – Dzielą się ponoć ciuchami, użyczają domów na imprezy i tak dalej...
-Ciekawe czy dziewczynami też się tak dzielą – mruknęłam, a przynajmniej tak mi się wydawało, pod nosem.
-Co mówiłaś? – rzuciła Madison, ale tonem typu „wiemco powiedziałaś, ale to powtórz, tylko głośniej"
-Nic. Po prostu się zastanawiałam, czy laski też sobie pożyczają - przy ostatnim wyrazie nakreśliłam wpowietrzu cudzysłów.-Wątpię. To byłoby zajebiście obrzydliwe – Lily postanowiła odpowiedzieć.
YOU ARE READING
Away With the Fairies
Romance20 letnia Ella wiedzie zupełnie pospolite życie. Jest dobrą studentką i przykładną córką. Sceptycznie nastawiona do spraw miłosnych, poznaje przystojnego Dominika, który niemal od razu staje się obiektem jej westchnień. Czy jednak to wszystko będzi...