Siedziała zniecierpliwiona w samochodzie. Nerwowo dudniła czerwonymi niczym krew paznokciami o skórzaną tapicerkę siedzenia, co chwila spoglądając na biały zegarek ze srebrną obwódką. Zawsze miała go wszędzie ze sobą, ponieważ była to pamiątka po jej ukochanej mamie. Kobieta osierociła dwie córki i zostawiła męża 7 lat temu biorąc udział w wypadku samochodowym. Dziewczyna szybko odgoniła wspomnienie o rodzicielce ponownie zerkając na tarczę zegarka.
Był poniedziałek i jak to na co dzień przyjeżdżała pod dom Kate - jej najlepszej przyjaciółki, żeby razem z nią pojechać do ich liceum. Było już zdecydowanie za późno. Dochodziła 7.30 a Kate nadal nie pojawiała się na schodkach przed budynkiem. Elizabeth, bo tak brzmiało jej pełne imię zaczęła się niepokoić. W swojej głowie tworzyła nieskończenie wiele makabrycznych wręcz scenariuszy co mogło się z nią stać, jednak w tej chwili usłyszała ciche pukanie.
Gdy odwróciła wzrok ujrzała brunetkę o zielonych oczach i szerokim uśmiechu na twarzy. Odwzajemniła gest i natychmiast uchyliła szybę i powiedziała:
- No nareszcie! Wiesz ile ja musiałam na ciebie czekać?! Masz szczęście, że teraz nie mam czasu na ciebie krzyczeć... Czemu nie wsiadasz? - zapytała unosząc jedną brew.
- Hej, też się cieszę, że cię widzę. - odpowiedziała Kate sarkastycznie. - Czemu nie wsiadam? No... Bo właśnie jest taka sprawa... Możemy wziąć jeszcze jedną osobę?
- Jasne, nie ma problemu. Przecież mam 5 miejsc w samochodzie i do tego jak mam rozumieć wszyscy jedziemy do szkoły, tak? - zgodziła się od razu.
- No przecież! - wykrzyknęła uratowana brunetka i wpakowała się się do pojazdu machając do kogoś zachęcająco dłonią.
- A no właśnie. Kogo podwozimy? - zapytała zaciekawiona.
- Liz... tylko nie bądź zła. I pamiętaj, że już się zgodziłaś. - powiedziała uspokajająco przyjaciółka.
Eliza już otwierała usta, żeby jeszcze raz zadać to samo pytanie, kiedy ktoś gwałtownie szarpnął za drzwiczki od pojazdu i wręcz wskoczył na siedzenie za kierowcą.
- Hej, cukiereczku. - usłyszała głęboką chrypę tuż nad uchem. Nawet nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć z kim ma do czynienia.
Mogła by podwieźć każdego. Naprawdę KAŻDEGO, tylko nie jego.
Nie Michaela Jacksona.
Nie tego aroganckiego dupka na którego leci pół szkoły i który myśli, że może przelecieć każdą kobietę w promieniu kilkunastu kilometrów. Co prawda nie uważała, żeby był jakiś obrzydliwym starym dziadem, bo chcąc nie chcąc był bardzo seksowny. Dość wysportowane ciało idealnie łączyło się z ostrymi rysami twarzy, uwypuklonymi kośćmi policzkowymi i cienkim, symetrycznym nosem. Całość dopełniały czarne loki sięgające mu do ramion oraz również czarne oczy, w których nie jedna się zatraciła.
Mimo tego jednak Elizabeth nienawidziła go z całego serca. Za to jaki był. Za to jak łatwo przychodziło mu łamanie dziewczęcych serc. Michael nie był chłopakiem, który szukał idealnego związku do końca życia. Zdecydowanie był typem Bad boya, który po zaliczeniu panienki porzucał ją nie zważając na to, że mogłaby poczuć się skrzywdzona. Eliza miała tylko nadzieję, że Kate to rozsądna osoba i odpuści sobie Jacksona. Ona na szczęście miała chłopaka - Justina. Był to dość wysoki blondyn, którego Liz kochała najbardziej na świecie i jak myślała z wzajemnością.
CZYTASZ
Who's Bad? [Michael Jackson ff] [ZAWIESZONE]
FanfictionWejdź a się przekonasz ♡♡♡. A tak serio nie chce mi się robić niewiadomo jakiego opisu xP. Zapraszam!