Wszystko się kiedyś zaczyna...

77 6 6
                                    

31 grudnia 1997 r. - Tego dnia, o północy przyszłam na świat. Może przez to, że daty moich urodzin nie ograniczał konkretny dzień, dziś nie ogranicza mnie bariera między życiem i śmiercią. Może dlatego jestem zdolna do codziennego obserwowania tego, czego inni nie potrafią nawet pojąć...

Pierwszego dnia listopada, w wieku pięciu lat, zobaczyłam ducha po raz pierwszy. Jednak wbrew powszechnej opinii utrwalonej przez większość twórców horrorów, nie był to widok straszny czy nagły. Powoli obserwowałam, jak drobne zawirowanie w powietrzu, podobne do tych powstających pod wpływem parującej wody, zaczyna gęstnieć, przemieniać się w coś przypominającego mgłę i stopniowo przybierać coraz bardziej ludzki kształt. Jednocześnie formowały się ręce, dłonie, smukłe palce, nogi i stopy. W nieludzko płaskiej twarzy pojawiły się wystające kości policzkowe, lekko zadarty nos oraz delikatnie zamknięte oczy, które po otworzeniu ukazały niewielkie źrenice zatopione w niezwykle błękitnych tęczówkach. Rodzice kazali mi iść dalej, ale jak miałam to zrobić, gdy na mojej drodze pojawił się młody blondyn, którego nawet dziś z trudem odróżniłabym od zwykłego żyjącego człowieka, gdyby nie ta dziwna smuga... Jakby lina zakotwiczona w jego piersi i ciągnąca się od niej do pewnego punktu umiejscowionego w asfalcie na środku ulicy. Pamiętam naszą rozmowę, jakby odbyła się zaledwie wczoraj:
- Cześć mała, co ty tutaj robisz sama? Zgubilaś się? - niezmajomy rozejrzał się po okolicy jakgdyby szukając moich rodziców, ktorzy przecież w tej samej chwili wyczekująco patrzyli, aż zdradzę im sekret mojego nagłego zatrzymania się - Czemu nikogo z nami nie ma? Nie widziałaś jak to się stało, że się tu znalazłem? Przed chwilą byłem w aucie, a teraz nagle stoję tu z tobą na drodze...
Przez chwilę wahałam się z odpowiedzią, patrząc wyczekująco na rodziców, ale skoro oni nie chcieli pomóc ani nie zabraniali tego samego mi, podjęłam się rozmowy z nieznajomym.
- Nie pamiętasz? Mama kiedyś mówiła, że czasem się czegoś zapomina, jak się zrobi kuku w głowę. Prawda mamo? - spojrzałam na rodziców, ale oni nie podzielali mojego zainteresowania magicznie pojawiającymi się ludźmi.
- Kochanie przestań gadać głupoty, idziemy!
- Ale mamo! Ten pan nie pamięta skąd jest! Trzeba mu pomóc! - zauważyłam,  że na jej czole pojawiła się zmarszczka zarezerwowana na sytuacje, gdy na przykład z pełnymi ustami opowiadam mamie niezwykle interesujące historie, a ona z całych sił stara się zrozumieć o co mi chodzi.
- Patrysiu, tu nikogo nie ma! Przestań nabierać rodziców i choć już wreszcie! - Gdy dowiedziałam się, że rodzice nie widzą stojącego przede mną chłopaka, w mojej głowie zakiełkował pomysł na serię pytań niezwykle mądrych, jak na mój wiek. Znów skierowałam uwagę na nieznajomego.
- Dlaczego rodzice cię nie widzą? Czy ty jesteś duchem? Dlaczego nie idziesz do nieba? - wyrzuciłam to z siebie z prędkością karabinu maszynowego. Blondyn przez chwilę patrzył na mnie zdziwiony, jednak w końcu z zainteresowaniem rozejrzał się po miejscu w którym staliśmy. Spojrzał na linę wyznaczającą punkt na asfalcie i podszedł do niego nie zważając na przenikające przez niego auta, którym on także najwidoczniej nie przeszkadzał. Zatrzymał się, odwrócił zgodnie z kierunkiem ruchu, a po chwili patrzenia w pustą przestrzeń, zerknął ponownie w moją stronę.
- Wiesz mała... Pewnie masz rację z tym, że nie żyję. Ktoś mi to chybs musiał uświadomić...Dzięki. Tylko na przyszłość może nie rozmawiaj z takimi jak ja, bo mogą wziąć cię za wariata - powiedział z niewyraźnym uśmiechem i rozpłynął się w powietrzu podobnie jak wcześniej się pojawił. Ach, gdybym tylko posłuchała jego rady...

Po tym zdarzeniu rodzice zapisali mnie do psychologa. Gdy ten uznał, że nie wykazuję już żadnych niepokojących zachowań, posunęli się  nawet do skontaktoeania z egzorcystą. Nic nie pomogło. Nie wiem, czy nie byłam opętana, czy ksiądz miał za mało doświadczenia w tych sprawach, ale dalej dostrzegałam pojawiające się znikąd postacie - młodych, starych, czarnych, białych, ubranych nowocześnie i takich w strojach, jak z książek historycznych. W końcu mama uznała, że być może mam wybujałą wyobraźnię i potrzebuję wyżyć się artystycznie, więc w wieku 5 lat zapisali mnie do  katolickiej szkoły podstawowej, bym pozbyła się swoich dziwnych pomysłów, ale na wszelki wypadek, ciągle znajdowała pod opieką kościoła. Tam w trzeciej klasie poznałam moją jedyną prawdziwą przyjaciółkę, którą jednak nie dane mi było się długo nacieszyć. Po zakończeniu podstawówki jej rodzice podjęli decyzję o wyjeździe za granice i nasz kontakt całkowicie się urwał. 

10 września 2011 r. - zaledwie chwile po utracie przyjaciółki -  z własnej głupoty straciłam drugą najważniejszą osobę w moim życiu. Tej nocy moja mama wsiadła w samochód, by odebrać mnie z imprezy, na którą wcześniej zakazała mi iść. Ledwo zdążyła wyjechać z domu, gdy rozkojarzona durnym zachowaniem córki, spowodowała poważny wypadek, z którego tylko jej nie udało się wyjść żywo. Sprawę wyciszono, bo według policji winna była mama, a skoro nikomu poza nią nic się nie stało... Tylko moja rodzina nie zapomniała kto tak naprawdę do tego doprowadził. Tata z rozpaczy coraz częściej zaglądał do butelki, aż w pewnym momencie oduczył się codziennego funkcjonowania bez odrobiny alkoholu ubarwiającego dzień. Doskonale czułam, że moja obecność w domu tylko utrudnia funkcjonowanie siostrze i ojcu, więc wkrótce po osiągnięciu pełnoletności wyprowadziłam się z domu. Nikt nie zaprotestował, przez co załamałam się jeszcze bardziej, choć w głębi duszy czułam, że postąpiłam słusznie. Jedyne z czym nie potrafiłam sobie poradzić, to sprawa przywiązanego do mnie - jako osoby, będącej głównym powodem śmierci - ducha mojej mamy, który ciągle plątał się po domu, pogrążony w iluzji codzienności sprzed chwili wypadku. Nie potrafiłam powiedzieć mojej rodzicielce o tym, że umarła z mojej głupoty i że powinna spokojnie odejść do nieba, czy gdziekolwiek dalej się idzie... Skończyło się to tak, że mama razem ze mną "wyprowadziła się" do stolicy i codziennie sprząta, gotuje, rozmawia ze mną o głupotach... Nie potrafię teraz wyobrazić sobie życia bez jej ducha kręcącego się po mieszkaniu i raz po raz odgrywającego te same sceny z czasu gdy jeszcze żyła. 

Jej przywiązanie trwa już 7 lat. Siedem lat wypełnionych spotkaniami z psychologami i psychiatrami, a nawet rocznym pobytem w szpitalu psychiatrycznym. Siedem lat spędzonych na rozmowach z duchem matki, która nawet nie wie, że zginęła. 

Nazywam się Patrycja Jabłońska, mam 20 lat i choć tyle zdarzyło się w moim krótkim życiu... 

Właściwa historia dopiero się zaczyna...

Widząc ZjawyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz