Włożyłam wiele wysiłku, aby po wydarzeniach sprzed kilku miesięcy, na nowo nauczyć się życia. Rodzice zapewnili mi psychologa, pozwolili zrobić sobie trochę wolnego od szkoły i ciągle powtarzali, jak ważna dla nich jestem.
Wszystko bez skutku. Z każdym dniem nienawidzę się coraz bardziej.
Po wielu nieprzyjemnych wydarzeniach na moim ciele zostały blizny. Patrzę na nie i doskonale pamiętam, co się wydarzyło. Czasami nawet się uśmiecham, bo chociaż każde z tych przeżyć sprawiło mi ból, każde też czegoś mnie nauczyło.
Dajmy za przykład kilka rozcięć na rękach, które powstały na skutek rozbicia lustra. Czy bolało? Cholernie. Szybko pojechaliśmy do szpitala, a lekarze założyli mi kilka szwów. Pamiętam, że przekreśliło to moje wyjście na urodziny przyjaciółki, co dla siedmioletniej dziewczynki było prawdziwym końcem świata.
Nie mogę jednak powiedzieć, że żałuję tamtej chwili. Dzięki temu przestałam bawić się szkłem, a i sama wizyta w szpitalu była dosyć przyjemna.
Jednak jedna z tych blizn jest inna. Nie bieleje z czasem i nie przestaje sprawiać bólu. Jest bardziej raną, która za każdym razem, kiedy na nią spojrzę otwiera się na nowo.
A patrzę często.
Rozbieram się, żeby wziąć prysznic i jestem zmuszona, żeby spojrzeć w lustro. I wtedy to widzę. Ogromny brzuch, we wnętrzu którego czuję tego potwora. Czuję każdy jego ruch.
Przed oczami od razu pojawia się ten dzień. Pech chciał, że znalazłam się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie.
Całkowicie trzeźwa wracałam od koleżanki, kiedy mnie zaczepił. Mogłam krzyczeć, mogłam się wyrywać, mogłam gryźć go po rękach. Prawda jest taka, że i tak nie miałam z nim szans.
Znaleźli mnie następnego dnia, nawet nie pamiętam, jakim cudem przeżyłam tę noc. I prawdę mówiąc, chyba wolałabym nie przeżyć.
Zabrali mnie do szpitala, a kilka dni później wyszło, że jestem w ciąży. Z czymś, co było częścią tego potwora.
Jesteśmy katolicką rodziną, a ja jestem zbyt młoda, żeby o sobie decydować, więc pomysł aborcji od razu spotkał się z odmową. Nienawidzę swoich rodziców za to, że nie chcieli słuchać, co ja mam do powiedzenia. Nienawidzę ich, bo nie liczyli się z tym, co czułam.
Sprawcy nigdy nie znaleziono, bo pamiętałam zbyt mało szczegółów, żeby ustalić jego tożsamość. Zniszczył mnie, moje ciało i psychikę, a sam nigdy za to nie odpowie. Za to ja zostałam ukarana wystarczająco dobrze. Zostałam ukarana, chociaż to nie ja zawiniłam.
Mogło się zdawać, że nie ma nic gorszego od dowiedzenia się o ciąży po gwałcie. Bzdura. Potem trzeba z tym żyć. Przeżyć każdy dzień podczas kolejnych dziewięciu miesięcy, marząc tylko o tym, aby kuchennym nożem wyciąć sobie macicę.
Siedząc w kościelnej ławce słyszałam szepty starszych kobiet siedzących niedaleko mnie.
„Taka młoda, a już w ciąży. Bezbożnica."
„Jak ona śmie pokazywać się w kościele?"
„Puszcza się na lewo i prawo, dobrze jej tak"
Widziałam po ich wzroku, że mają mnie za puszczalską dziwkę. Z resztą, nie tylko one. Każdy spacer i każda podróż autobusem wiązały się z pogardliwymi spojrzeniami przechodniów. Dlatego przestałam wychodzić.
Nie byłam w stanie mówić wszystkim, że przecież tego nie chciałam. Że nie miałam jak myśleć o konsekwencjach, bo nie miałam wpływu na to, że przestałam być dziewicą.
Miałam ochotę uderzać w brzuch tak długo, aż ten pasożyt umrze. Chociaż po wszystkim zwątpiłam w istnienie Boga, dalej modliłam się, żeby po przebudzeniu zobaczy plamę krwi na pościeli, albo żebym poroniła w jakikolwiek inny, choćby najbardziej bolesny sposób.
W każdym wieszaku widziałam narzędzie aborcji, każdy kamień zdawał się być idealny do rzucenia samej sobie w brzuch, a każdy most idealny do skoczenia z niego.
Patrząc w lustro nie widziałam siebie. Widziałam pustą lalkę, ledwo żywy inkubator dla tego płodu. Dawna, wiecznie uśmiechnięta Ja już dawno umarła.
Bolał mnie też widok każdej kobiety w ciąży, którą mijałam idąc rano po bułki do sklepu. Bolał widok szczęśliwych rodzin z nowonarodzonymi dziećmi i radosne mamusie wrzucające zdjęcia swoich pociech na Facebook'a. Miałam ochotę wymiotować widząc ich wszystkich, ale gdzieś w głębi czułam, że im zazdroszczę. Bo właśnie tym powinno być dziecko. Kochanym, planowanym owocem miłości dwojga ludzi.
A ja swojego nienawidziłam. Skłamałabym mówiąc, że jego śmierć sprawiłaby mi ból.
Tłumaczono mi, że przecież to nie wina tego dziecka. Mówiono, że pokocham je, kiedy tylko po raz pierwszy zobaczę je na żywo.
Może i jest niewinne. Pewnie nawet nigdy się nie dowie, w jaki sposób zostało poczęte. Jednak dla mnie, jest blizną, pasożytem, który pozbawia mnie wszelkich nadziei na nowe, lepsze jutro.
Jedno wiem na pewno. Nigdy nie będę, nie potrafię być, kochającą matką. Jeśli ktoś je zechce, oddam je bez najmniejszych wyrzutów. Jeśli nie, nie będę miała skrupułów zostawiając je w szpitalnej toalecie.
Nie czuję do niego nic prócz nienawiści. I wiem, że nigdy nie poczuję.
CZYTASZ
Owoc niechciany [one-shot]
General Fiction"Mogło się zdawać, że nie ma nic gorszego od dowiedzenia się o ciąży po gwałcie. Bzdura. Potem trzeba z tym żyć."