...papierosa

40 5 2
                                    

Siedział przy otwartym oknie, na szerokim parapecie. Podłoga pod nim zasypana była popiołem z papierosów, niedopałki walały się zarówno po stronie pokoju, jaki pewnie gdzieś na dole, na trawniku. Kiedy jednak usłyszał skrzypnięcie drzwi, świeżo zapalony papieros wylądował w kubku z wodą, służącym mu za popielniczkę.

Nie musiał zbyt długo na nią czekać. Pewnie tylko odstawiła zakupy w kuchni, odwiesiła płaszcz. Pewnie jeszcze odłożyła listy, czy może raczej same rachunki, w większości zaległe, na stertę papierzysk, i pewnie chociaż na sekundę spojrzała w lustro, żeby sama siebie pocieszyć, że jeszcze wygląda atrakcyjnie.

I pewnie poczuła papierosy już na klatce schodowej, a wspinając się na kolejne piętra (bo przecież nie było komu naprawić windy; kiedy stara Marcinowa z dziewiątego piętra umierała, dobre pół godziny słyszeli bieganie ratowników i lekarzy po schodach) tylko się łudziła, ze to wcale nie z ich mieszkania, że to sąsiad, czy cokolwiek.

Uśmiechnął się, kiedy weszła do ich sypialni, małego, szarego pokoju. Kiedyś jeszcze próbowała coś z tym robić, w szafie walały się kolorowe zasłonki, jakieś haftowane obrusiki, które wyszywała całymi wieczorami.

- Mówiłeś, ze przestaniesz palić. Lekarz ci zabronił, teraz nie powinieneś, to pogarsza tylko sprawę– rzuciła tym swoim spokojnym tonem. Wiedział, że jest bliska płaczu, wiedział, że jest jej zwyczajnie, po ludzku przykro. Ale przecież nie tylko ją zawiódł. Samego siebie też.

- A może ja chcę, żeby pogorszyło sprawę? Może nie mam ochoty dalej użerać się z lekarzami, ze szpitalami, z tym popierdolonym życiem?

Nawet na nią nie spojrzał. Pustka za oknem była ciekawsza. Najlepszy plus mieszkania na ósmym piętrze –jest ciszej, widać dużo nieba, nie ma miejskiego tłoku.

Zamknięty w tej ich sypialni całymi dniami przynajmniej miał święty spokój.

Ona tylko cicho westchnęła, przysiadając na brzegu ich łóżka. Teoretycznie ich łóżka –praktycznie nie sypiali razem, a jak już, to gdzieś na odległych końcach. Przynajmniej tak zasypiali.

Czasem płakał nocami, kiedy nie słyszała. Czasem przytulał ją przez sen, głaskał po włosach i szeptał miłe słowa do ucha. Nie potrafił robić tego wprost,bolało go to, a tak w ciszy, przez sen... Pewnie nigdy nie usłyszała ani jednego z tych słów, ani nie czuła jego dotyku. Ani nie słyszała jego, pożal się Boże, płaczu.

- Kocham cię – rzuciła tylko, odwracając się w drzwiach. Powinna zrobić obiad, albo cokolwiek dojedzenia, żeby nie chodził cały dzień głodny. Często zostawiała mu całe talerze w lodówce. Potem sama jadła to przez kilka dni, bo on uszczknął jedną kanapkę albo plasterek szynki.

- Wiem – mruknął. - Już dawno powinnaś znaleźć sobie kogoś lepszego, a nie użerać się z takim chujem.

- Nawet jak jesteś chujem, to i tak cię kocham. - Ostatecznie wyszła z pokoju, a chwilę później słychać było szelest foliówek, z których rozpakowywała zakupy.

Napoczęta paczka wyleciała przez otwarte okno. Zeskoczył z parapetu, i poszedł za nią. Dzisiaj czuł się na siłach na tyle, żeby chociaż z nią posiedzieć.Przynajmniej tyle mógł jej dać, raz na jakiś czas. Przynajmniej na tyle było go stać.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Aug 31, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Zaczęło się od jednegoWhere stories live. Discover now