List do nieznajomego

15 1 0
                                    

24 marca 1942r.

Drogi nieznajomy!

Wybuch wojny był dla nas wszystkich wielką tragedią - wiele rodzin straciło dobytek.
Wielu niewinnych zostało rannych. Wiele ludzi zginęło okropną śmiercią.
Jednak pisząc ten list, myślę głównie o dzieciach, którym w okrutny sposób odebrano dzieciństwo oraz tych, którym nie dane było zobaczyć świata dorosłym okiem.
Choć z metrycznego punktu widzenia, mi też nie dane było go takim zobaczyć.

Nazywam się Julia Michalak i mam dopiero 17 lat, jednak - jeśli przeżyję - to już za miesiąc będę pełnoletnia. Mieszkam na przedmieściach Warszawy razem z mamą i dwójką rodzeństwa.
Dominik ma dziesięć lat, lecz na swój wiek jest niezwykle bystry i jako jedyny mężczyzna w domu, stara się brać na swoje malutkie barki wszystkie obowiązki związane z opieką nad gospodarstwem oraz rodziną. Czteroletnia Zosia nie potrafi jeszcze pomagać w zbyt wielu pracach, ale wprowadza w nasze życie radość, której tak nam potrzeba w panującym aktualnie chaosie.

Drogi nieznajomy, nie wiem w jakich okolicznościach czytasz ten list i czy znasz te odczucie, ale podczas trwającej wojny dosłownie wszystko może powodować niepokój lub strach.
Przyjemnie grzejące drewno palące się w kominku, przypomina wystrzały z broni zasłyszane podczas łapanek, łuna powstająca na niebie po pięknym zachodzie słońca, przywodzi na myśl wizję miast palących się w oddali, podczas bombardowań, a dźwięk upuszczonej książki wydaje się głośniejszy niczym huk granatów. Właśnie przez ten stale towarzyszący nam niepokój i strach, codziennie modlę się do Boga, by miał w opiece matkę wychodzącą do pracy oraz Dominika udającego się na sekretne lekcje u pana Michalskiego. Przeraża mnie myśl, że może ktoś, kiedyś będzie musiał powiadomić mnie, o tym, jak mój braciszek oskarżony o nielegalną naukę, został bezdusznie rozstrzelany przed tłumem zastraszonych ludzi, a następnie wrzucili jego delikatne, wiotkie ciało do jednego z wielu zbiorowych grobów.  Na szczęście, zaraz potem widzę Zosię, beztrosko bawiącą się swoim ukochanym misiem i strach na trochę mnie opuszcza, przez chwilę znów wraca nadzieja, że w końcu nastanie dla nas lepsze jutro.

Po wyjściu brata, bocznymi uliczkami przemykam się do dawnej świetlicy, która choć wygląda na opuszczoną, zamieszkiwana jest przez coraz większą ilość podopiecznych. Wraz z koleżankami z drużyny opiekuję się osieroconymi i porzuconymi dziećmi, które znajdujemy pałętające się na ulicy, siedzące w ruinach zburzonych budynków lub płaczące nad ciałami niedawno zmarłych rodziców. Choć obecnie jest tylko kilkanaścioro dzieci, zaczyna powoli brakować żywności, ubranka stają się za małe, a zabawki psują się, brudzą i gubią.
Niemowlęta, które mamy pod opieką, jeszcze nie są świadome co je spotkało, więc wystarczy zapewnić im opiekę i jedzenie. Starsze dzieci mocniej odczuwają w swoim życiu stratę rodziców. Najbardziej łamie serce widok tych, które już straciły nadzieję i przestały płakać. Tych które spędzają cały dzień w ciszy, wpatrzone w jakiś bliżej nieokreślony punkt, codziennie tak samo kiwając się w przód i w tył. Odpowiadają nam tylko puste spojrzenia, które od dawna już nie dostrzegają ukrytego w świecie szczęścia.
Jednak mimo żalu rozdzierającego serce, staramy się im pomagać, zabawiać, nakłonić do rozmowy lub jedzenia, zapewnić ciepło i bezpieczeństwo w objęciach. Nie wymagamy od nich udawanej radości, chcemy by tę choć w drobnym stopniu te radość odzyskały.
Czasem udaje nam się nawet sprawić, że na tych małych buziach przez chwilę gości niewielki uśmiech, który niestety blaknie na dźwięk upuszczonej, drewnianej zabawki. Powracają wspomnienia strzelaniny, granatów, czołgów i wszechobecnej śmierci, a małe ciałko przeszywa dreszcz niepokoju.

Każdego dnia modlę się, by do naszej świetlicy nie trafiło już ani jedno dziecko więcej.
By walki szybko się skończyły, rodziny pozostały nierozdzielone, we własnych przytulnych domach. Bym mogła na powrót usłyszeć rozbrzmiewający po ulicach śmiech biegających dzieci.
Jednak rzeczywistość nie pozwala o sobie zapomnieć, a moje prośby muszą zaczekać na swoją kolej, wśród miliona innych. Właśnie do budynku weszła mała dziewczynka, w zakrwawionej beżowej sukieneczce, przyciskająca do piersi brudnego pluszowego misia z oderwaną łapką.
A gdzieś w oddali słychać strzały...

Pisząca z nadzieją na lepsze jutro,
Harcerka spod Warszawy.

List Harcerki spod WarszawyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz