Adrenalina niczym narkotyk pulsuje niebezpiecznie w moich żyłach, uzależnia. Czuję przyjemność, która rozchodzi się po moim ciele i wyostrza doskonale zmysły. Świadoma niebezpieczeństwa czuję się najlepiej. Mając kontrolę nad moim własnym losem, choć czując, jakbym nie miała jej wcale. Jakby moje ciało balansowało właśnie na krawędzi zależne całkowicie od porywistego wiatru. Jeśli zawieje mocniej, może spadnę?
Dziś mam na sobie białą sukienkę. Długą, sięgającą moich nagich kostek, odkrywa moje białe, podeptane przez przyjaciela buty. Jest zwiewna, z każdym kolejnym podmuchem, jakże intensywnego w tym miejscu wiatru, podnosi się i faluje w powietrzu, niczym flaga, jaką ogłasza się kapitulację. Czy to właśnie myślą ludzie na dole? Że się poddałam?
-Czego boisz się najbardziej? - Ponieważ moje oczy są zamknięte, mój słuch pracuje niemal doskonale, ostro odbierając najmniejszy dźwięk. Słyszę samochody jeżdżące w dole, ludzi, którzy krzyczą na siebie z chodników, słyszę wiatr, liście drzew, którymi porusza, słyszę bicie własnego, oszalałego serca. I słyszę też niski, głęboki głos, mówi moje imię i buduje mój strach, może tonem, może nie. Najpiękniejszy uśmiech to ten, który można usłyszeć i słyszę go w jego głosie, niepokoi i zachwyca, dlatego biorę głęboki wdech. Adrenalina rośnie. - Upadku?
Uśmiecham się, wolna, stojąc na dachu najwyższego budynku miasta, pozwalam, by moje płomienisto rude włosy dziś czesała wichura, moje płuca wypełniał zupełnie nowy tlen, jakby nowe zupełnie powietrze, jakby w końcu to właściwe.
-Wszystkiego. - Szepczę, ukazując miastu moje zęby w szczęśliwym grymasie. Oddycham szybko, pełną piersią, ponieważ właśnie to sprawia, że czuję się żywa. Wszystko co mnie zabija, sprawia, że tak właśnie się czuję.
-Otwórz oczy. Spójrz na nich wszystkich. - Głos przy moim uchu sprawia, że mój żołądek się zaciska, a serce dziko łomocze w mojej piersi. Idealnie zgrywa się z wiatrem, przez co pewnego rodzaju twór, coś na wzór melodii, z pozoru niespójnej, choć w istocie każdy dźwięk jest właściwą nutą, która koi moje zmysły i nadaje mojemu sercu rytm. Kiedy rozchylam spokojnie powieki, widzę tłum, wpatrzonych przed siebie ślepo ludzi. Jest to zupełne przeciwieństwo tego, co panuje tutaj i to napawa mnie zachwytem, ponieważ stoję tu. Ponieważ tam na dole widzę chaos, hałas, nieporządek, ludzi krzyczących na siebie w korkach, na ulicy, w domach. Nie dbają o siebie nawzajem. A tu? Tu na górze jest spokój. Cisza, przerywana jedynie przez niski głos Castiela, tuż przy moich uchu, gdy jego oddech odbija się delikatnie od mojej rozgrzanej skóry. Wszyscy tak pogrążeni są w swoich sprawach, w kłotniach i rozwijaniu konfliktów, nikt nie widzi kobiety w sukience stojącej na krawędzi budynku. Co gdybym spadła? Czy ktoś by zauważył? Czy ktoś miałby pytania? Czy miała wyjście? Dlaczego?
Pomysł miał swoje korzenie już dawno dawno temu, gdy wtorkowego ranka nasza łowcza piątka pędziła impalą po us 50 nevada. Zniszczony but Deana przyciskał pedał gazu do granic możliwości, czarny, stary asfalt błyszczał przed kołami, aż oczy od tego widoku szczypały, droga rozpościerała się przed nami, jakby nie miała końca, świat stał przed nami otworem, a z głośników rozbrzmiewało głośno Highway to Hell i czuliśmy się wtedy, jakbyśmy trzymali świat za jaja, jakbyśmy byli władcami całego boskiego wszechświata. Co jest lepsze od tego uczucia? Faktyczna władza nad własnym losem, nad swoim własnym, małym światem, gdzie wszystko spoczywa w moich zniszczonych dłoniach i to ja decyduję o przebiegu wydarzeń.
Następne więc były skoki na naprawdę głęboką wodę, zdobywanie najwyższych szczytów, życie pełnią ryzyka, aż nadszedł czas na to, by pewien szczyt uznać za swój start. Ponieważ dzisiaj wzbiję się w powietrze i zamienię się w orła, łapiąc wiatr, jakiego jeszcze nie doświadczyłam. Ten, który właśnie muskał moją skórę na pozór delikatnie, niosąc ze sobą jednak szept "skocz".
Oczywiście, gdyby nie Castiel, siedziałabym na tyłach impali i zapisywała te doświadczenia jako fikcję w moim dzienniku, mogąc jedynie wyobrazić sobie jak cudownym i uzależniającym uczuciem było stać na krawędzi budynku i decydować jako jedyna, kiedy i czy w ogóle skoczę. Po prostu tylko nasza dwójka okazała się być na tyle popieprzona, by ryzykować swoje życie na rzecz wspomnień. To miało być niewinne zdobywanie doświadczeń, kto wiedział, że adrenalina buzująca w naszych żyłach będzie tak przyjemna i intensywnie odczuwalna, kto wiedział, że tak daleko się posuniemy? Ale to nie było ważne. Ważne było to, że mimo wszystko to uczucie naprawdę było niesamowicie cudowne.
Rozkładam więc ręce i odchylam głowę do tyłu. Moja równowaga jest mocno zachwiana, dlatego właśnie ciepłe dłonie spoczywają na mojej talii, by asekurować mnie i balansować moim ciałem, gdy pozwalam sobie stracić kontrolę. Upadek jest czymś, czego chcę, dopóki sama wyznaczam jego czas.
Obracam się więc twarzą do anioła, wpatrując się w jego ciemnoniebieskie oczy. Dziwne uczucie i obawy gryzą mój żołądek, a w mojej głowie się kręci, jednak wciąż uśmiecham się i jestem szczęśliwa. Chcę, żeby wiatr mnie porwał. Chcę unieść się jak liść wraz z mocniejszym podmuchem i polecieć Bóg wie gdzie, do miejsca, w którym nikt mnie nie znajdzie.
-Do zobaczenia. - Uśmiecham się i całuję krótko spękane i suche, choć miękkie wargi. Błekitne oczy żegnają mnie z czułością, gdy ponownie rozkładam ręce i oddaję się pod opiekę powietrza. Czy jest godne zaufania? Przechylam się w tył coraz bardziej, aż tracę grunt pod nogami. Zamykam oczy. Lecę. To już. Jestem wolna.
Moje ciało jest bezwładne. Oddaję się temu całkowicie. Wiatr robi ze mną co chce, to prawie jak taniec, w którym prowadzi mnie zwiewny, chłodny partner i nie trzyma mnie blisko, pozwala mi improwizować. Moje dłonie wyciągnięte są w stronę słońca, a wraz z odległością ulatują moje obawy i strapienia. Żadne problemy nie zajmują miejsca w mojej głowie, kiedy jestem tak blisko by zakończyć wszelkie moje cierpienia. Ale zamiast patrzeć w dół, gdzie to wszystko mogłoby mieć swój finał, przymykam oczy na kilka chwil, by zatracić się w pustce, jaka mnie otacza. Chwilami nawet czuję się, jakbym pięła się w górę, wzlatywała ponad chmury, gdzie czeka mnie zapierający dech w piersiach widok zachodzącego słońca.
Lecz kiedy otwieram oczy, słońce wciąż jest w zenicie, rażąc mnie, pada na moją roześmianą twarz. Moje włosy niczym płomienie tańczą pod wpływem prędkości, z jaką spadam, więc rozkładam ręce na maksymalną szerokość i przyglądam się niebu, od którego jestem coraz dalej...
I dalej...
I dalej...
Słońce zakrywa nagle cień czarnych potężnych skrzydeł, które ukazują się znikąd nad budynkiem. Chwilę trzepoczą, Castiel popisuje się, chwali, zanim macha nimi kilka razy, by spadać szybciej, by mnie dogonić. Niewiele metrów dzieli mnie od ziemi, gdy ciepłe duże dłonie łapią mnie pod kolanami oraz pod karkiem i trzymają mocno. Naprawdę wzbijam się w powietrze, tylko troszeczkę, zanim powoli i ostrożnie nie lądujemy na ziemi.
To takie dziwne uczucie, gdy moje buty stukają cicho o ulicę. Nie czuję się już tak cudownie lekka, a wręcz przeciwnie, dwa razy cięższa niż zwykle. Jednak wciąż dłonie Castiela trzymają ciasno moją talię, a czarne skrzydła trzepoczą coraz wolniej, z czasem pomału chowając się. I mimo tego, wciąż czuję się wolna od wszystkiego, od problemów, myśli i strapień. I na tym polega cała magia.
Żyję wolnością albo wcale.