Słońce delikatnie przedzierało się przez żaluzje, wielki ścienny zegar wskazywał równą szóstą. Przypięłam plakietkę z moim imieniem i nazwiskiem – Libby White – do uniformu i zajęłam swoje stanowisko pracy. Przez dwadzieścia lat życia nie przeszło mi przez myśl, że moim przyszłym zawodem będzie stanie za kasą na stacji paliw. Nie planowałam pracować tutaj do końca życia, ale aktualnie była to najlepsza możliwa opcja dorobienia się paru groszy, aby niebawem być w stanie wyprowadzić się od rodziców.
Zazwyczaj było spokojnie. Poza kilkoma kierowcami tirów i rodzinami wyjeżdżającymi na weekend, którzy zgłodnieli, mieliśmy niewielu klientów. Większość osób płaciła w automatycznych kasach przy tankowaniu i nawet nie wchodziła na sklep.
Rzuciłam okiem na monitoring i zauważyłam młodą blondynkę, która nieporadnie próbowała otworzyć bak zamiast poprosić o pomoc kogoś z obsługi. Skinęłam głową w stronę Robbie’go, z którym dzieliłam zmianę. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia i Coles skierował się w stronę wyjścia. Po chwili mogłam zobaczyć go na ekranie obok dziewczyny. Wyglądało na to, że ucięli sobie pogawędkę, więc nie zapowiadało się na to, by szybko miał wrócić.
Przez moment śledziłam poczynania tej dwójki, oboje śmiali się w najlepsze, jednak nie mogąc usłyszeć o czym rozmawiają, sięgnęłam po pierwsze lepsze czasopismo. Nie dane było mi dobrze przyjrzeć się okładce, bo dzwonek przy drzwiach oznajmił, że ktoś wszedł na sklep. Zdziwiona podniosłam wzrok znad gazety, dałabym sobie głowę uciąć, że dłużej im zejdzie z tą rozmową.
- Coraz słabiej u ciebie z tym flirtowaniem – powiedziałam, jednak natychmiast zamilkłam, widząc, że głowa wychylająca się zza półek to nie rudy hełm Robbie’go, tylko ciemne, nastroszone włosy nieznanego mi osobnika. Przejechałam otwartą ręką po twarzy. Brunet rozglądnął się po sklepie i podszedł do lodówki z gotowymi kanapkami, która znajdowała się tuż obok lady.
- Mogę w czymś pomóc? – zapytałam, mając nadzieję, że wcześniej mnie nie usłyszał.
- W sumie to tak. Poproszę taką jak numer 3, tylko bez ogórka i tuńczyka – stuknął palcem w szybkę lodówki i przeniósł wzrok na mnie. Spojrzałam na niego jak na idiotę. Przecież to były gotowe, zapakowane kanapki, czy on naprawdę myślał, że będę wyciągać z którejś składniki lub że może kasa zamieni mi się w deskę do krojenia i zrobię mu nową?
- Niestety, obawiam się, że jednak nie mogę panu pomóc – wysiliłam się na normalny ton, ale miałam ogromną wybuchnąć śmiechem. - Sprzedajemy tylko takie kanapki jakie może pan zobaczyć w lodówce, innych nie ma.
Chłopak przewrócił oczami.
- A co ze złotą zasadą klient nasz pan? – cmoknął z dezaprobatą, co spotkało się z moim morderczym wzrokiem. – No nic, w takim razie wezmę tylko Mountain Dew – podał mi butelkę i pieniądze.
- Dziękujemy, zapraszamy ponownie – przybrałam na twarz wyćwiczony uśmiech nr 5 „dla upierdliwych klientów” i wydałam resztę. Chłopak sięgnął ręką po pieniądze i łokciem strącił wszystkie batoniki z pobliskiej półki.
- Ups – skomentował. Mogłam przysiąc, że zrobił to specjalnie.
Westchnęłam pod nosem i wyszłam zza lady, żeby to posprzątać. Zaczęłam odkładać poszczególne słodycze na swoje miejsce. Brunet wcale nie miał zamiaru mi w tym pomóc, stał i przyglądał mi się z wielkim uśmiechem na twarzy, wolałam nie wiedzieć na co się patrzył albo dlaczego się tak głupkowato szczerzył. Co za dupek. Podniosłam się z podłogi, kiedy ostatni Snickers znalazł się na półce i spiorunowałam chłopaka wzrokiem. Przybrał wredny uśmieszek na twarz i odwrócił się w stronę wyjścia.
CZYTASZ
Tonight || ROOM 94
FanfictionDoskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że ten wieczór zmieni wszystko.