5 Września 1866
Trudno było określić Jeremiemu, czy ten dzień zapowiadał się tak, jak sobie go wymarzył. Oczywiście nie obudziła go piękna złotowłosa, ale myśl, że z dzisiejszej misji wróci ze świadomością, że na tym świecie jest jednego templariusza mniej. Liczył się również z tym, że w ogóle nie wróci. Wtedy najprawdopodobniej jedyną osobą, która za nim zapłacze będzie Patrick, jego kuzyn, lub pani Bridget.
Zamknął oczy.
Uspokój się.Sprawa dotyczyła bezpośrednio miasteczka Redhill, w którym to templariusze podobno zatrzymali się na pewien czas. Jeremy nie był pewien, czy mentor podjął tę decyzję, bo chciał czymś swoich podwładnych, czy też był pod wpływem alkoholu. Istniała też opcja, że zmądrzał.
W każdym razie została przydzielona mu partnerka. Miała zdaniem mężczyzny dosyć skomplikowane imię, dlatego często posługiwał się skrótem, bo też nie chciał wyjść na jakiegoś kompletnego ignoranta.
Genevievie, bo tak brzmiało pełne imię jego partnerki, miała czarne włosy, które często były zebrane w luźnego warkocza. Nie była przykładem idealnej piękności, jednak nie można było jej też odmówić urody. Brązowe oczy, które były okalane przed ciemne rzęsy, spoglądały na Jeremiego z nieufnością za każdym razem, gdy się widzieli.
Nie przepadał za nią, niestety nie mógł uznać, że jest beznadziejną asasynką, bo tak zdecydowanie nie było.
Uwielbiała się za to spóźniać.
- Zaczynałem myśleć, że coś się pożarło, Viev. - zerknął na kobietę zielonooki, odzywając się znudzonym głosem. Miał nadzieję, że nie przyjdzie. Sam doskonale poradziłby sobie z badaniem spraw templariuszy, jednak nie - wszędzie musieli wcisnąć tą cholerną kobietę.
- Ach, tak? - odezwała się kobieta, zagarniając kosmyk włosów za ucho - Ciekawe które z nas by to bardziej przeżywało, Harvey. - uśmiechnęła się przelotnie, po czym spoważniała - Dosyć żartów. Mentor mówił coś więcej? Co mamy wybadać?
- Jak wysoka jest twoja samoocena. - odchrząknął. Kobieta zignorowała te słowa, zachowując kamienną twarz - Mówiąc jednak całkiem poważnie - kazano nam znaleźć powód takiego szybkiego przyjazdu templariuszy.
- To tyle? - zapytała, wzdychając.
- Mhm. Tyle. - przyznał, patrząc na nią. Oboje chwilę milczeli, patrząc na siebie, aż w końcu Jeremy odwrócił wzrok. Od czego mogli zacząć? Jedyne co mieli to rozkazy mentora, który sam mało wiedział o sprawie. Co jeśli przyjechali tam na próżno? - Krótka misja, nie będę musiał niańczyć cię zbyt długo. - pokręcił głową.
- Potrafię doskonale sama o siebie zadbać, Harvey. Zajmijmy się misją, błagam. - spojrzała ciemnymi oczami na jednego z przechodniów, który zawiesił na dwójce swój wzrok o kilka sekund za długo. Genevievie zmarszczyła brwi.
- Dobrze więc. Powinniśmy zacząć od rozejrzenia się. Jeżeli templariusze tu są, to musieli zostawić jakiekolwiek ślady. - zastanowił się, drapiąc swój policzek.
Kobieta jedyne co zrobiła, to kiwnęła głową i odwróciła się, chcąc odejść, na co z resztą Jeremy pozwolił, mimo, że do gadania dużo nie miał.
Jak zwykle.Chwilę stał w miejscu, w którym zostawiła go kobieta, aż w końcu ruszył z miejsca. Od czego zacząć? Gdzie zacząć?
Wzrok Jeremiego zatrzymał się na skromnej, mało zauważalnej aptece, która na jego oko była w tym momencie pusta, a za ladą nawet nie było sprzedawcy. A może go nie widział? Rozejrzał się niepewnie dookoła, aż w końcu ruszył w stronę sklepu, który w jego opinii był godny sprawdzenia.
Dotarłszy do środka, zdziwiony spostrzegł, że sprzedawca jak nigdy nic siedział na stołku za ladą. Sam również był niski, a do tego łysy i stary, więc zgarbiony. Dlatego cię nie zauważyłem.- Przepraszam, sir... - odezwał się Jeremy, mierząc starszego mężczyznę wzrokiem. Obierał jabłko. Asasyn lubił jabłka. - Moglibyście mi pomóc? Potrzebuję kilku lekarstw, a w poprzedniej aptece nie sprzedawali tych, których akurat potrzebowałem.
- W Redhill nie ma innej apteki. - odezwał się niemal od razu aptekarz, nie unosząc wzroku na zielonookiego.
- Nie wspomniałem, że było to w Redhill.
- Ach tak. Przepraszam. - odchrząknął - O co konkretnie panu chodzi?
- Coś... Na kaszel. - stwierdził Jerry, a aptekarz spojrzał się na niego podejrzliwie, jednak darował sobie jakikolwiek komentarz.
- Syrop. - spojrzał na niego podejrzliwie staruszek - Na pewno nie posiadali tego w innej aptece? Na przykład w Londynie?
- Nie jestem rozeznany. Przyjechałem tutaj niedawno, do ciotki, na pogrzeb wuja.
- Do Redhill, czy do Anglii?
- Obu. - uśmiechnął się łagodnie ciemnowłosy i westchnął. Ile to będzie trwało? Dwie minuty? Chciał się czegoś dowiedzieć. - Mógłby mi pan coś opowiedzieć o tutejszych... wydarzeniach? Cokolwiek?
- Nie. Nic konkretnego. Bierze pan ten syrop, czy nie? - spojrzał się na Jeremiego poirytowany, jakby się czymś zdenerwował. Oczywiście - wydało się mu to podejrzane, a może nawet niepokojące. Czyżby trafił na coś, co nieco potwierdzało go w przekonaniu, że w Redhill jest coś nie tak?
- Oj, ale spokojnie, panie, nic się przecież nie dzieje! - zaśmiał się zielonooki, unosząc lekko dłonie, jakby poddając się - Chciałem się jedynie rozejrzeć.
- Nie lubię ciekawskich niedorostków. - stwierdził nerwowo - Bierze pan, czy nie?
- Biorę. Ile się należy?
- Dziesięć. Bez gadania. A teraz - wynoś się. - wycedził cicho, marszcząc przy tym nos.
Jeremiemu owszem, było żal tych dziesięciu funtów, ale nie zamierzał się kłócić, ani dalej prowadzić rozmowy ze starcem. Miał o wiele lepsze rzeczy do robienia, jak na przykład czekanie na swoją partnerkę, która pewnie też nie przyniesie żadnej dobrej wieści.
Wątpił przecież, że jakaś kobieta poradzi sobie lepiej od niego. Mężczyzny. Nietypowe.
Swoją drogą to mimo wszystko podziwiał każdą asasynkę. Kilka z nich, które znał, pochodziły z całkiem przyzwoitych rodzin. Co prawda brutalnie rozbitych, jednak nadal przyzwoitych. Samo nazwisko gwarantowałoby im spokojne życie, w cieniu męża i u boku swoich dzieci.
Z resztą, nie tylko kobiety. Mężczyźni tak samo.
Nie wliczając w to go. Jego rodzina od wieków należała do Bractwa, nie mając przy tym pieniędzy i żyjąc jedynie z konfliktu, w którym byli jedynie pionkami. Benoitowie ginęli. Jego matka skończyła zgwałcona i zabita, a ojciec spalony żywcem. Po co?
Filozofuję.
On najpewniej skończy tak samo jak oni, jednak był na to przygotowany. Nawet jeśli umarłby jutro, czy nawet tego dnia, nikt by za nim dłużej nie płakał. W domu nie czekała na niego żona, żadne dziecko, czy matka. Może kuzyn, jednak i on przebywał w domu coraz rzadziej, bo nawet on powoli ustatkowywał się w życiu.Czyli prawdopodobnie zimno, cisza i może kilka pająków.
Westchnął, patrząc na lek.
"One Night Cough Syrup". Alkohol, marihuana, chloroform, morfina.
Odchrząknął.Przecież ja nie kaszlę.
YOU ARE READING
Krwawe róże
FantasyDziewiętnastowieczny Londyn. Historia opowiada o losach młodego mężczyzny, który po latach rutyny, oraz beztroski staje w obliczu nowego wyzwania, które będzie wymagało od niego nie tylko sprytu i cierpliwości. ...