Popołudniowy wiatr rozwiewał moje włosy. Nie walczyłam z żywiołem, zamiast starać się go okiełznać pozwoliłam mu je targać, kochałam to. Dla mnie najcudowniejszym uczuciem było właśnie to, przeczesywanie przez letni wicher, napawanie się blaskiem gasnącego słońca, słuchanie szumu wody z wodospadu nieopodal siebie i czuciem zielonej trawy pod bosymi stopami. To dla mnie było prawdziwym życiem.
Jestem tu gdzie pragnę być przez cały czas. Jestem w miejscu które jest tylko moje, tak właśnie czuję i nie mam wątpliwości, że powstało ono specjalnie dla mnie.
Jestem nad urwiskiem, siedzę na krawędzi, bo tam zawsze jest najwięcej słońca i z tam tond jest najlepszy widok na gwiazdy. Przez cały czas kiedy tu siedzę stoję przed ciężkim wyborem: zamknąć oczy i napajać się Słońcem, czy może otworzyć je i patrzeć na najcudowniejszy widok we wszystkich 9 światach?
Dziś jednak to co zwykle dawało mi energię i uczucie szczęścia, dziś było zegarem, wyznaczało mój czas.
O zachodzie mam wyjechać, nie na zawsze, wrócę, ale odejdę na jakiś czas. Tam gdzie jadę ponoć jest najpiękniej w całym Asgardzie, ale jakoś w to nie wierzę. Jeżeli Słońce nie będzie tam tak złote jak tu, jeżeli wiatr będzie inny, a woda będzie inaczej szumieć to nigdy nie zaznam tam takiego szczęścia i spokoju jak tutaj. Dlatego dzisiaj chłonę każdą cząstkę tego miejsca. Wchłaniam całe światło jakie mi dzisiaj ofiarowuje władca niebios, słucham szumu wodospadu starając się zapamiętać dźwięk wydawany przez każdą jego krople, rozkoszuje się wiatrem, zapamiętuję dotyk trawy o kolorze mięty, zaciągam się powietrzem by nie zapomnieć jego zapachu.
Złoto przechodzi w szkarłat, niebo nabiera odcieni pierwszych wiosennych róż. Muszę iść, wrócić zawracając, zapomnieć, przypominając sobie o reszcie wszechświata, odejdę powracając do codzienności. A co więcej powinnam się jeszcze radować.
Powrót do rezydencji, w której mieszkam zajęło mi znacznie za mało czasu niż bym chciała. Gdy przekroczyłam próg wielkich drzwi wejściowych na niebie dostrzec można było pierwsze gwiazdy. Gdy tylko weszłam do holu zobaczyłam jak większość naszych służek biega w te i z powrotem niosąc ze sobą osobny bagaż. Pokręciłam głową z rozbawieniem, po co nam tyle rzeczy? Wyjeżdżamy tylko na dwa tygodnie, po tym jak moja sistra wyjdzie za...
Moje rozmyślania przerwało przybycie mojej matki, która gdy tylko mnie zobaczyła szybko odprawiła jedną ze służek wskazując jej gdzie ma zanieść całą resztę:
- Jesteś wreszcie. Wiesz, która godzina? Zaraz wyjeżdżamy a ty...- Zmierzyła mnie uważnym wzrokiem, a gdy skończyła spojrzała na mnie gniewnie podnosząc jedną dłoń do góry.- Jak ty wyglądasz? Masz poplątane włosy.- Stwierdziła usilnie przygładzając moje oporne, przewietrzone, złote kosmyki.
- Wybacz matko.- Powiedziałam spuszczając wzrok by nie zobaczyła w nich braku skruchy. Nie lubię gdy sprawiam jej przykrości i gdy się denerwuje, ale czasami się nie rozumiemy. Nie każdy w mojej rodzinie zrobiłby to co ja. Każdy z nas jest inny, musimy akceptować swoje wzajemne wady, o to chyba chodzi w rodzinie. Kocham moją rodzicielkę a ona mnie, to najważniejsze i przynajmniej w tym się ze sobą zgadzamy.- Ale jestem gotowa do drogi.
Oznajmiłam z uśmiechem. Stara sztuczka, zawsze działa. Jedno słodkie spojrzenie córeczki mamusi i wszystkie winy zostają częściowo odpuszczone. Zadziałało, mama złagodniała i zaczęła gładzić mój policzek wierzchem swojej ciepłej dłoni.
- W porządku.- Westchnęła.- Ale zaraz chcę cię widzieć w powozie, zrozumiano?
- Tak.
Powiedziałam całując ją szybko w policzek. Potem odwróciłam się i niemal od niej odbiegłam. Znając ją, zapewnie stoi tam i kręci przecząco głową. Ona absolutnie nie pochwala takiego zachowania, ale czasami po prostu muszę, muszę biec, skakać, śmiać się, wariować cieszyć jak dziecko. Zawsze byłam tą młodszą z sióstr, może dlatego nigdy nie czułam aż takiego parcia na przymusowe granie dojrzałej.
Wsiadłam do karety. Na zewnątrz miała liczne złocenia układające się w coś co przypominało złote drzewo oplatające cały powóz, a w środku była obita czerwonym aksamitem. Szkoda, wolałabym pojechać tam konno. Było by szybciej, a wiatr znowu rozczochrywałby mi włosy i może mniej żałowałabym tego, że wyjeżdżam.
***
Stolica, to chyba ona. Zza okna widzę ogromne złote miasto. Przez brak słońca gdzieniegdzie metal oblekający niemal każdy dom stracił na swej naturalnej barwie, wyblakł i był jedynie delikatnie pożółkły jak strony w starych księgach. A może to nie jest to? Może to srebrne miasto, może nie jesteśmy jeszcze u celu? Takie wątpliwości mogły by mieć miejsce, gdyby nie pałac. Zdawał się jako jeden z nielicznych zachować swój dawny blask i ogrom.
Poczułam jak jestem przytulana od tyłu, a delikatne dłonie mojej matki obejmują moje barki.
- I jak ci się tu podoba, skarbie? Pałac jest cudowny, czyż nie?
- Nie mogę stwierdzić czy mi się tu podoba czy nie, nie stawiając nawet kroku na tej ziemi. Pałac jest wielki i pełen przepychu, ale czy to czyni go cudownym i w środku?
- Ehhh córeczko, to przyszły dom Sigyn. Okazałabyś chociaż trochę bezpodstawnego zachwytu jaki zwykłaś okazywać w nieco mniej odpowiednich sytuacjach.
Wywróciłam oczami wiedząc, że kobieta tego nie zobaczy. Sama będę oceniać kiedy zachwyt mój jest uzasadniony, a kiedy nie.
- Kiedy zobaczę się z siostrą?
Powiedziałam patrząc w stronę pałacu. Zastanawiałam się, w której jego części może teraz być i czy przypadkiem nie spoglądam na nią z oddali.
- Powita nas jeszcze dzisiaj. Resztę poznamy jutro na uczcie przygotowanej specjalnie dla nas.
- Resztę?
Zapytałam marszcząc jedną brew.
- Przecież za kogoś musi wyjść.- Kobieta zaśmiała mi się lekko do ucha.- Poznasz jej narzeczonego.
- Wiesz coś o nim?
Powiedziałam niemal bez zainteresowania w głosie. To pytanie było niemalże zwykłą powinnością z mojej strony. Mało mnie to ciekawiło, szczerze mówiąc.
- Sigyn mało o nim wspominała w liście. Wiem tylko, że bardzo go kocha i że jest z nim szczęśliwa. Czy nie to jest najważniejsze?
Wzruszyłam ramionami na tyle na ile pozwalał mi uścisk rodzicielki.
- Podobno.
Stwierdziłam nieobecnie patrząc w dal. W kwestii miłości, mogę jedynie powtarzać plotki, ale nie przeszkadza mi to. Zawsze miłość kojarzyła mi się z obowiązkami, powinnościami wobec drugiej osoby, klatką pełną granic. Urodziłam się by być wolna, nie nadaje się do zobowiązań i odpowiedzialności za drugą osobę. Moją miłością jest życie. Jestem Sorin i kocham żyć.
CZYTASZ
In the name of love ~ prolog
FanfictionMiłość zawsze kojarzymy ze szczęściem. W rzeczywistości jednak w drodze do szczęścia towarzyszy nam cierpienie. Nawet miłość potrzebuje ofiar, a zwłaszcza ta zakazana, ta której szczęśliwy koniec zdaje się nie istnieć, ta w której imieniu jesteśmy...