Była jak zimny płatek śniegu, odnaleziony w wiosenne popołudnie, obca, nie na miejscu, jak z bajki.
Po raz pierwszy, spotkałyśmy się w teatrze.
Choć może lepiej będzie powiedzieć, że to ja ją spotkałam, ona nie dojrzała mnie w mroku sali.
Obserwowałam tego dnia z podziwem, jak lekko wiruje na wytartych deskach, w swoich pudrowych baletkach.
Odziana w biały, zwiewny strój, jak zjawa, unosiła się nad ziemią, obracając się z taką gracją, z taką lekkością i wrodzonym pięknem.Annie Ians, w moich oczach, była jednym z tych ludzi, których spotykasz gdzieś po drodze, raz w życiu i nie ważne jak bardzo by się chciało, to po prostu nie można ich dotknąć, bo oni jak oddzielne istoty żyją w swoim świecie.
Postanowiłam jednak, że spróbuje na przekór wszystkiemu, dotknąć tej śnieżynki swoim gorącym dotykiem.Pracowałam wówczas jako dziennikarka, a Annie była dobrze się zapowiadającą, młodą baletnicą która przyjechała do naszego miasta z Tem, licząc na to, że nieduży teatr Passiflora, słynący głównie z tego, że wypuszczał spod swoich skrzydeł gwiazdy, pozwoli również jej na dobry start.
Mój plan był więc prosty, trochę naiwny, ale mógł pozwolić na przełamanie lodów.
Wywiad.
Wówczas, nawet gdyby lody między nami nie stopniały, to chociaż ona zyskałaby większy rozgłos, na który zasługiwała, jak nikt inny w ledwo stojącej Passiflorze.
Pozostawał tylko jeden problem.
Zaproponowanie jej tego nieszczęsnego wywiadu.
Obawiałam się, że zje mnie trema i koniec końców, wyjdę na idiotkę, jednak na swoje szczęście w nieszczęściu, miałam z kim tą kwestię przećwiczyć.Odchrząknęłam cicho, odgarniając natrętne włosy do tyłu.
Od ścian mojego domu biło przyjemne ciepło, zaciągnięte szczelnie, bordowe zasłony, dawały poczucie intymności.
Urządzony był dość babcinie, muszę przyznać. Dużo było rupieci, które podarowali mi członkowie rodziny, lub które sama wypatrzyłam w lombardzie Owen'ów.
Jednak moim ulubionym, był stary, trzeszczący fotel z wysokimi podłokietnikami, w kolorze ciemnego bordo.
Siedzący właśnie w tym fotelu, złotowłosy kwiaciarz, chował uśmiech rozbawienia, za półpełnym kieliszkiem różowego wina.
- Nie śmiej się ze mnie niegodziwcu, jeszcze nawet nie zaczęłam - ofukałam go, marszcząc gniewnie brwi.
- Och nie - zaoponował odsuwając kieliszek od ust - co złego to nie ja, ja się jedynie tajemniczo uśmiecham, a nie śmieje. Próbuje wejść w charakter, staram się - zapewnił, kładąc dłoń na piersi.
Siedząca na kanapie Coline, o skręconych od deszczu włosach koloru mysiego blondu, zerknęła na mnie, sięgając po własny kieliszek, o ubrudzonym od ciemnej szminki rancie.
- Nie wierz mu, cały się trzęsie ze śmiechu - mruknęła, opierając stopy, na stoliku do herbaty, który dostałam od matki.
Surre przeniósł na nią zbolałe spojrzenie.
- Nie musiałaś mnie od razu zdradzać, do cholery - jęknął, machając ręką tak nagle, że nieomal wylał wino, na czerwony dywan.
- Dobra, cicho bądźcie - mruknęłam wygładzając bluzkę.
Coline poczęła się topić w kieliszku wina, a Leon rozsiadł się, zakładając nogę na nogę, głowę dramatycznie opierając na dłoni.
Zamrugałam zmieszana, patrząc jak ten zastyga w teatralnej pozie.
- Co ty robisz, Leon?
- Gram.
- ...Leon...
- No pytaj mnie, no - popędził mnie, unosząc figlarnie brwi.Zacisnęłam usta w wąską kreskę. Odchrząknęłam po raz kolejny i postawiłam kilka kroków w jego stronę.
- Annie Ians, prawda? - zapytałam głupio, a on zerknął na mnie z ukosa, niemalże w ogóle się nie ruszając, jedynie kąciki jego ust lekko drgnęły.
- Tak - odpowiedział jednak półszeptem, i obrócił głowę w bok, by na mnie nie patrzeć.
- Nazywam się Katherine Coco, jestem dziennikarką okolicznej gaze-
- Pierwsze słyszę - przerwał mi, z cichym sapnięciem zamykając oczy.
- Leon, kurde.
Coline zarechotała cicho w swój kieliszek, jednak widząc moją minę szybko nabrała wina w usta.
- Przepraszam, kontynuuj.
Odchrząknęłam, kolejny raz i zawinęłam kosmyk za ucho.
- Zrobiło się o tobie ostatnio dość głośno. Pomyślałam, że wielu ludzi już interesuje się twoim charakterem, wywiad z tobą, na pewno ucieszyłby obecnych fanów, jak i ściągnąłby kolejnych. Osobiście jestem wielką miłośniczką spektakli, w których miałam okazję cię widzieć, więc pomyślałam, że...że - westchnęłam - czekaj zaplątałam się, co ja właściwie mówiłam - warknęłam sama na siebie, podnosząc ze stolika zeszyt na którym zapisałam swoją kwestię.
Odchrząknęłam.
- Ostatnio coraz więcej ludzi ściąga do Passiflory, aby podziwiać twoje występy. Lepiej? - spytałam unosząc wzrok znad zapisanej kartki.
Coline uniosła kciuk w górę, dolewając sobie wina, Leon zbyt wgryziony w charakter, wciąż siedział w bezruchu.
- No więc...gdzie ja byłam - wzrokiem szybko odszukałam zaginioną linijkę - Sama bardzo cenię...em....cenię twój talent dobrze brzmi?
- Nudzę się - sapnął blondyn, upijając łyk alkoholu - i dziwnie to brzmi.
- Dobra, to czekaj. Bardzo cenię sztuki, w których występujesz i doceniam twój talent?
- Lepiej.
Uśmiechnęłam się, podekscytowana małym postępem.
- Więc dalej. Pomyślałam, że wywiad z pewnością ściągnąłby większą rzeszę fanów, jak i ucieszyłby tych obecnych. Dlatego właśnie dlatego... -mówiłam przechadzając się po salonie.
- Masło maślane - wtrącił blondyn, poprawiając się nieco w fotelu, z którego zjechał przez połączenie skórzanej tapicerki i jego miękkich, eleganckich spodni, nie stworzonych do przesiadywania na salonach, a sterczeniem za ladą kwiaciarni, z której przyjechał do mnie od razu, bez zajeżdżania do domu.
- Kurde - sapnęłam, uderzając się zeszytem w głowę.
- Ja się w ogóle zgubiłem, zapomniałem o co chcesz mnie właściwie poprosić.
- Właśnie dlatego ćwiczymy, skarbie. Zacznę jeszcze raz, od początku.
- Och na chuja..
- Cicho bądź i mnie słuchaj.
CZYTASZ
Doprawdy, pani Coco | gxg✓
RomancePo raz pierwszy, spotkałyśmy się w teatrze. [Dodatek|prequel do Pan oszalał, panie Surre. Można czytać bez znajomości oryginalnego opowiadania]