Granatowy samochód stoi przed starym, drewnianym domem. Okna budynku zabite są deskami, a na kilka niepopękanych szybek pada blask zachodzącego słońca. Duży złoty okrąg powoli znika za horyzontem rzucając swój blask na zszarzałe i niezadbane podwórko. Wszędzie rosną kolczaste krzaki i jakieś chwasty. Gdzie nie gdzie walają się jakieś puszki bądź części od nie wiadomo czego.
Po kilku minutach z samochodu wysiada kobieta. Wygląda na około trzydzieści lat. Jej miodowe włosy swobodnie opadają na jej ramiona. Ubrana jest w prosty, schludny dres o odcieniu nieco wpadającym w zieleń. Dałoby się rzec, że ten strój nawet nieco ją odmładza. Z kieszeni bluzy wyjmuje czarną latarkę i ją zapala. Strumień światła pada na duże drzwi wejściowe. Rusza spokojnym krokiem w ich kierunku. W tym czasie z samochodu od strony kierowcy wysiada mężczyzna, jej mąż. Ciemne włosy, lekki zarost, ubrany w czarne spodnie i czerwoną koszulkę w stylu polo.
- A więc to tutaj... - zaczyna niepewnie. Dogania swoją żonę przy schodach, gdy ta zaczyna powoli się na nie wspinać.
- Tak. - odpowiada kobieta. - To tutaj mieszkał wuj Vincent. I jest tak jak mówiłam... - przerywa na chwilę szukając odpowiedniego sformułowania. - Stara rudera. Stara jak wuj Vincent -wchodzi na ganek i się rozgląda. Jej wzrok pada na klucz powieszony na jakimś zardzewiałym gwoździu. Sięga po niego i szybkim ruchem ściąga go. - Nie za bardzo uda nam się to opchnąć. Remont pochłonie kupę kasy. Czemu on obarczył tym mnie? Mam przecież jeszcze pięcioro rodzeństwa. Mógł zwalić problem na nich.
- Bo uważał, że jesteś rozsądna i jakoś się tym zajmiesz. Miał nadzieję, że tego nie sprzedasz.
- A po co mi to? Tutaj nie ma nawet warunków do życia. Dom został 5 lat temu odłączony od wody i prądu.
Mężczyzna wzdycha.
- Rób jak uważasz.
Kobieta wkłada klucz do dziurki i przekręca. Drzwi bez większego trudu otwierają się. Pod wpływem tego ruchu na kobietę spada deska. Ta zdąża jednak szybko się odsunąć.
- Irmina! -mężczyzna szybko znajduje się przy swojej żonie. - Wszystko w porządku?
- Tak, tak - otrzepuje się z kurzu. Wchodzi pierwsza do jak się okazuje - korytarza. Mężczyzna wchodzi zaraz po niej. Kobieta świeci latarką. Stoi tam mała, zakurzona szafka, a w rogu leży para gnijących kapci. W środku roznosi się zapach stęchlizny.
- Ugh... Chodźmy dalej.
Otwierają drzwi. Ich oczom ukazuje się kuchnia. Ku ich zdziwieniu była pusta. Nie było tam nawet najzwyklejszej półki. Jedyne co można tam było zobaczyć to pleśń na ścianach.
- Janusz? Nadal uważasz, że to świetnie, że otrzymałam w spadku po wuju ten dom?
- Nie. Już nie.
Idą dalej otwierając drzwi. Ukazuje się im salon. Wchodzą tam i...
Zauważają kolejne puste pomieszczenie. Nie ma tam kompletnie nic. Nawet jakieś dywanu, ścierki czy czegokolwiek.
- Coś mi tutaj nie pasuje... - zaczyna Irmina i przechodzi się po pokoju.
Janusz w tym czasie odchodzi do ściany.
- Czujesz?
- Co? - kobieta odwraca się do męża.
- Śmierdzi tutaj świeżą farbą. Czy ktoś tutaj był po śmierci wuja Vincenta?
Kobieta kręci przecząco głową.
- Chodźmy dalej. Może coś wreszcie znajdziemy
Małżeństwo otwiera drzwi. Przed nimi ukazuje się korytarz z kilkoma drzwiami. Mężczyzna otwiera pierwsze lepsze drzwi. Są tam schody.
YOU ARE READING
Nie ufaj beczkom
HorrorOne-shot Małżeństwo odziedzicza stary, opuszczony dom po zmarłym wuju. Ale czy na pewno opuszczony? I co z beczkami? Praca pierwotnie była opowiadaniem na język polski. Uznałam, że może warto by było je tutaj umieścić. Zapraszam do czytania! I pami...