|| C I E R N I E ||

2.1K 350 54
                                    



Eteryczne płatki białych róż opadają powoli na podłogę, kołysząc się w smutnym tańcu. Nieskazitelna biel splamiona potwornym szkarłatem krwi.

Myślałem, że da się z tym żyć. Że jakoś sobie poradzę. Wmawiałem sobie, że przestanę cię kochać, a wtedy wszystko będzie jak dawniej, kiedy byliśmy tylko przyjaciółmi. Nie wiedziałem, że tak szlachetne uczucie jak miłość, może być tak bolesne. Paradoksalnie, cholernie bolesne. Jeśli tak ma wyglądać miłość, chciałbym pozbyć się wszystkich uczuć, móc wyrzucić z siebie tą naiwną nadzieję, że kiedyś odwzajemnisz to, co do ciebie czuję. Sam zauważyłeś, że dziwnie się zachowuję. Nie mogłem spać, ani jeść, zmizerniałem, a po jakimś czasie przestałem przychodzić na treningi. Siatkówka nie dawała mi już radości, bo kojarzyła mi się z tobą. Nie mogłem znieść twojej bliskości, przypadkowych dotyków, tego jak twoje oczy śledziły każdy mój ruch, kiedy twoje ciało było zawsze w gotowości, aby wbić piłkę w parkiet po przeciwnej stronie siatki. Kiedy zacząłeś się o mnie martwić, było jeszcze gorzej. Wiedziałem, że to tylko i wyłącznie przyjacielska troska, bo przecież tylko tym byliśmy - przyjaciółmi. Jednak to co do ciebie czuję, jest czymś czego nigdy nie zrozumiesz. Nigdy mnie nie pokochasz, prawda? Dotarło to do mnie nieco później, kiedy straciłem całkowitą nadzieję. Oglądając nasze wspólne zdjęcia, czułem się, jakby coś dusiło mnie od środka, próbując wydostać się na powierzchnię. To właśnie wtedy, po raz pierwszy wykaszlałem zakrwawiony płatek białej róży. Zachorowałem. Zachorowałam na miłość.

Potem było już tylko gorzej. Wiedziałem, że nigdy nie ucieknę przed swoimi uczuciami. Miłość, którą cię obdarzyłem, zabijała mnie od środka. Dusiłem się, tonąc w kwiatach, które jeden za drugim, wydostawały się z moich ust, powoli odcinając mi dostęp do tlenu. Mimo moich protestów, powiedziałeś, że dzisiaj do mnie wpadniesz. Siedzę więc z podkulonymi nogami, czekając na zwiastujący katastrofę, przenikliwy dźwięk dzwonka. Pokój wypełnia słodka woń kwiatów, które stojąc w wazonach, pochylają smętnie swoje cierniste łodygi. Z każdym dniem jest ich coraz więcej. Z każdym dniem coraz ciężej złapać mi oddech. A gdy róż jest coraz więcej, coraz mniej zostaje mi czasu. Podchodzę do lustra, patrząc na swoje mizerne odbicie. Właściwie już wyglądam, jakbym był martwy, więc co to za różnica? Uśmiecham się słabo, gdy moje ciało zgina się w spazmie kaszlu. Wypluwam kolejne płatki, a wraz z nimi coraz więcej krwi. Białe róże, powoli zamieniją się w szkarłatne. Czyż miłość nie jest piękna?

Dzwonisz do drzwi. Kiedy nikt ci nie otwiera, wchodzisz.

- Oikawa - szeptasz, widząc cień czegoś, co kiedyś było twoim przyjacielem.

Żałosną, bladą sylwetkę, stojącą dumnie pośród swojej kolekcji białych róż. Ich słodka woń otumania, przytępiając zmysły.

Wybucham słabym śmiechem, patrząc na twoją zastygłą w przerażeniu twarz.

- Przyszedłeś Iwa-chan - ocieram łzę, która skapuje mi po policzku.

Zaraz za nią, pojawiają się następne.

Patrz na mnie. Dotknij mnie. Pocałuj mnie. Kochaj mnie, tak jak ja kocham ciebie. Uratuj mnie.

Próbuję ci to powiedzieć, chociaż raz być z tobą szczery, ale za każdym razem, gdy otwieram usta, wysypują się z nich pojedyńcze płatki, a potem całe kwiaty. Nawet skąpane we krwi są piękne, choć wolałem kiedy były białe. Tak czyste jak moja miłość do ciebie.

Nogi uginają się pode mną i z hukiem osuwam się na kolana. Boli. Miłość tak cholernie boli. Próbuję złapać oddech, ale czuję tylko duszącą woń wypluwanych róż.

Podbiegasz do mnie, chwytając moje blade dłonie. Twój dotyk pali moją skórę, tylko pogarszając sytuację.

- Hajime - wykaszluję twoje imię, czując jak ciernie rozrywają mi płuca.

Nie mogę złapać oddechu. Duszę się z miłości. To ty mnie zabijasz.

- Kocham cię - szepcę niemal niesłyszalnie, łapiąc się za gardło. Boli.

- Tooru - jak przez mgłę widzę twoje przerażone oczy, czuję jak twoje chłodne palce zaciskają się na moich ramionach i zaraz potem desperacko zaczynasz mną potrząsać.

Jest już za późno. Uśmiecham się ze smutkiem i opadam na ciebie, delikatnie obejmując cię rękoma. Wystarczy, że będziesz blisko.

- One wszystkie są dla ciebie - szepcę wypluwając ostatnią różę, która wraz z krwią, opada na twoje kolana.

Łodygi bezlitośnie zaciskają się wokół moich wnętrzności i chwytają je w śmiertelnym uścisku. Ciernie powoli wbijają się w płuca i krtań, próbując przebić się na zewnątrz, przez cienką warstwę mojej bladej skóry. Nie mogę złapać oddechu, chociaż usilnie walczę o jeszcze jeden desperacki łyk powietrza. Chcę jeszcze przez chwilę móc tonąć w twoim spojrzeniu, a zamiast tego tonę we własnej krwi. Ból jest tak wielki, że oczy zachodzą mi łzami i nie widzę już nic. Ani twoich oczu, ani krwi, ani tych okropnych, białych róż. Nawet twój dotyk wydaje się jakiś odległy, a w końcu przestaję go czuć. Nie ma ciebie. Nie ma mnie. Nie ma już nic.

Ciałem Hajime wstrząsa spazm szlochu. Nie rozumie. Nie może się ruszyć. Głowa Tooru wciąż spoczywa na jego kolanach, okolona kwiatami białych róż i tak przerażająco martwa. Jedyne co widzi Hajime, to szkarłat krwi, która lepi się do jego chłodnych dłoni. Cierń wbity w serce. I wtedy w głowie chłopaka pojawia się jedna, jedyna myśl, dźwięczna jak echo i tak przerażająco oczywista - Zabiłem cię.

Ciernie || IwaOi || Hanahaki AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz