28/10/2017
1.
M a r y
Ciemność otaczała mnie zewsząd nawet w najbardziej słoneczne dni. Taki słoneczny dzień miał miejsce dziś. Siedząc na łóżku, skulona w kłębek i okryta grubym kocem patrzyłam ślepo w okno. Widziałam stada ptaków przecinające błękitne niebo i zastanawiałam się nad tym jak to jest rozpościerać skrzydła i szybować wśród chmur czując przy tym przyjemny chłód wiatru na swojej skórze. Nagle do moich oczu napłynęły słone łzy. Prędko zacisnęłam powieki przyciągając kolana jak najbliżej brody, aby powstrzymać strumień pragnący wylać się z moich przekrwionych, zielonych oczu.
Dochodziła 15:00, a ja zaczynałam powoli odczuwać głód, który z całych sił starałam się ignorować. Słysząc dziki zew wydobywający się z mojego brzucha sięgnęłam ręką po butelkę wody mineralnej niegazowanej leżącej na podłodze nieopodal mojego łóżka. Zmusiłam się do podniesienia ciała z materaca i usiadłam na nim czując zawroty głowy, które nękały mnie każdego dnia od dwóch tygodni. Czternaście dni. Tyle czasu minęło odkąd zjadłam ostatni normalny posiłek. Czułam się podle oszukując babcię, która codziennie gotowała dla mnie coś specjalnego. Jeszcze gorsze samopoczucie wzbudzał we mnie fakt wyrzucania lub spuszczania w toalecie całego tego jedzenia. Nie zrozumcie mnie źle. Nie byłam chora. Nie borykałam się z żadnym rodzajem zaburzeń odżywiania, wręcz przeciwnie. Uwielbiałam pałaszować wszystko co znalazło się w zasięgu mojego wzroku, a najbardziej kochałam słodycze. Nie głodziłam się dla własnego widzimisię lecz po to, by uświadomić mojej przyjaciółce jak ogromną krzywdę robi sobie i swoim bliskim.
Rose jest w moim wieku. Ma 17 lat, długie blond włosy, które naturalnie są bardzo proste i sięgają dziewczynie do samych bioder. Jej twarz pokryta jest malutkimi piegami, które dodają jej uroku. Poznałam ją gdy wprowadziłam się do Moonlight City dziesięć lat temu i od tamtej pory nie odstępujemy siebie na krok. Mieszka po drugiej stronie ulicy wraz z rodzicami i młodszym bratem Eathanem. Nikt nie rozumie mnie tak jak Rose. Z nią przeżywałam swoje wszystkie smutki i radości, to ona była przy mnie wtedy kiedy nikt inny nie potrafił się mną zainteresować. Nasze drogi powoli zaczęły rozchodzić się 2 lata temu, kiedy to po raz pierwszy i ostatni skończyłyśmy w szpitalu po przedawkowaniu podejrzanych substancji pobudzających. Od tamtego momentu nasi rodzice postanowili nas od siebie oddzielić twierdząc, że mamy na siebie zły wpływ. Rose w przypływie paniki zwaliła na mnie całą winę i odpowiedzialność i nawet nie spróbowała zawalczyć o naszą przyjaźń. Żeby było jasne, w pełni rozumiałam decyzję naszych starszych, lecz nie zmieniało to faktu, że kochałam Rose całym sercem i mimo tego gówna, które miało miejsce nie chciałam jej stracić. Pomimo tego, że ona się na mnie wypięła ja nie odwdzięczyłam się jej tym samym. Robiłam wszystko, by czuła, że nie mam jej za złe tego co się stało i chcę, żeby między nami ciągle wszystko było w jak najlepszym porządku. Zajęło mi to sporo czasu, ale w końcu udało mi się ją przekonać do tego, że nikt i nic nigdy nas nie rozdzieli. No może oprócz śmierci, która teraz nie odstępowała Rose na krok i czekała tylko na to, aż dziewczyna się potknie.
Rok temu moja przyjaciółka poznała wspaniałego chłopaka Markusa, w którym zakochała się od pierwszego wejrzenia. Nie widziała nic poza nim, nawet ja już nie liczyłam się tak bardzo odkąd zostali parą, ale nie przeszkadzało mi to. Widząc szeroki i szczery uśmiech na jej ustach kibicowałam z całych sił relacji, która ich łączyła. Do czasu. Markus bowiem okazał się być zwykłym kutasem i gdy Rose oddała mu się w całości zerwał z nią. Gdy dziewczyna zapytała dlaczego to robi odpowiedział jej, że nie jest w jego typie i, że nie gustuje w ,,tak pulchnych laskach''. Pulchnych! Rose Annabelle Lovegood nigdy nie była przy kości. Ba! Jej waga nigdy nie przekroczyła 50 kg mimo, że była ode mnie niższa tylko o 4 centymetry. Ja, Mary Marshall mierzyłam 169 cm, a ważyłam 60 kg, więc możecie sobie wyobrazić jak bardzo moja przyjaciółka była drobniutka. Słowa chłopaka bardzo zapadły jej w pamięci. Stwierdziła, że musi zacząć się odchudzać. Mówiłam jej, że to beznadziejny pomysł i niczego nie zmieni, ale ona nie chciała tego słuchać. Twierdziła, że jeśli schudnie Markus na pewno do niej wróci i tak oto zaczęła się jej zabawa ze śmiercią. Z początku było to niewinne tracenie kilograma lub dwóch w ciągu tygodnia. Odmawianie sobie słodyczy i innych przekąsek lub jednego większego posiłku. Jednakże po upłynięciu siódmego miesiąca od zerwania, życie Rose nie przypominało już ani trochę tego co znałam i z czym obcowałam przez 9 lat. Ostry i wykańczający trening był stałą częścią jej planu dnia, a jedzenie praktycznie całkowicie wyparowało. Chwaliła mi się swoimi rekordami przyswajanych kcal. Zjadała ich 300 dziennie i nie pozwalała sobie na nic więcej. Już wtedy wiedziałam, że droga, którą obrała prowadzi ją donikąd. A ja nie byłam w stanie jej pomóc. Z zawsze uśmiechniętej dziewczyny o niebiańskiej urodzie przerodziła się w żywego trupa bez chęci do życia. Jej widok sprawiał, że pękało mi serce.
Postanowiłam w końcu, że jeśli ona nie jest w stanie zrozumieć tego jak bardzo wszyscy się o nią martwią i troszczą, to ja pokażę jej jak to jest zabijać się powoli na czyichś oczach. Całkowicie odstawiłam jakiekolwiek jedzenie tylko po to, by pokazać jej jak ja się czuję widząc co ona sama ze sobą robi. Jak już wyżej wspomniałam mijał drugi tydzień, a Rose miała to wszystko kompletnie gdzieś. Może mój pomysł był zbyt drastyczny, ale nie umiałam już do niej dotrzeć w żaden zdrowy sposób. Byłam tak beznadziejna, że nie potrafiłam pomóc własnej przyjaciółce, która poświęciła dla mnie tak wiele w przeciągu minionych lat. Nie zasłużyłam sobie na nią.
Wstałam i starając się utrzymać równowagę skierowałam się do łazienki, która łączyła się z moim pokojem. Weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi na klucz. Podeszłam do lustra i spojrzałam na swoje marne odbicie. Byłam blada jak ściana, a wory pod moimi oczyma była fioletowe. Nie jadłam, nie spałam. Czego więc się po sobie spodziewałam? Złapałam dłonią za uchwyt od szuflady znajdującej się tuż obok umywalki. Wyjęłam z niej dobrze zapieczętowane zawiniątko, z którego wydobyłam ostrą żyletkę. Skierowałam się w stronę sedesu, na którym od razu usiadłam. Podwinęłam rękaw różowego szlafroka i spojrzałam na swoją skórę, którą od góry do doły zdobiły białe i czerwone, cienkie blizny. Zasłużyłam sobie na karę. Moje palce zacisnęły się na małym ostrzu, a później przebiły i kolejny raz naznaczyły skórę lewej ręki.
.
.
.
Hej, cześć!
Oto pierwszy rozdział mojego nowego opowiadania. :)
Koniecznie piszcie co myślicie i nie bójcie się!
Zapewniam, że zrobi się jeszcze mroczniej.
Ale przecież w mroku zawsze znajdzie się odrobina światła. :)
CZYTASZ
Maybe it's not the end? | Part 1
RomanceSiedemnastoletnia Mary zmaga się z wieloma problemami, które nie powinny pojawiać się w życiu młodego człowieka. Jest załamana i znajduje się na skraju wytrzymania psychicznego. Nie marzy nawet o lepszym jutrze. Śmierć przyjaciółki popycha ją w kier...