#1

8 0 0
                                    


- Wołają Cię...
- Nie chce jeszcze iść.

- Drake...

- Musisz.

- Ale...

- Drake.!

- Idź już.

- Obiecaj...

- Jutro.

- DRAKE, WSTAWAJ.!

- Alex.!

- Drake.

- DRAKE.! Wstawaj, leniu. Kto to widział spać tak długo... Spóźnisz się.!

Otworzyłem oczy i natychmiast tego pożałowałem. Matka musiała odsłonić zasłony kiedy jeszcze spałem i teraz światło wypalało mi oczy. Zasłoniłem je ręką i przewróciłem się na plecy. Może uda mi się jeszcze wrócić... Nie... Ale obiecała.

 - Drake. Leki.

A, no tak... Leki... Nienawide ich. I ona o tym wie. Dlatego już od wielu lat pilnuje żebym brał przynajmniej tą poranną porcję. Nie wyjdzie z pokoju dopóki nie łykne wszystkich. Nie rozumiem dlaczego każą mi je brać. Przez nie wszystko jest takie... dziwne. Ale jeśli chce się pozbyć matki z pokoju.... 

Usiadłem i chwyciłem szklanke z wodą, która stała na tacy jak co rano. Obok zawsze stał plastikowy kubeczek pełny kolorowych pigułek. Upiłem łyk i jednym, wyćwiczonym haustem połknąłem wszystkie. Odstawiłem szklanke i kubeczek na miejsce. Matka, do tej pory stojąca przy oknie, podeszła, wzieła tace i skierowała sie w strone wyjścia.
 - Wstawaj. I lepiej się pośpiesz. Nie będę na ciebie czekała. - rzuciła jeszcze zanim zatrzasnęła za sobą drzwi.

Opadłem z powrotem na łóżko i na nowo próbowałem zebrać w sobie siły żeby przetrwac kolejny dzień. Sprawy nie ułatwiało to, że dzisiaj miał być mój pierwszy dzień w nowej szkole. Miałem ochote nie wstawać, zasąć i spać nim znów nastanie świt.

Ale z drugiej strony nie miałem ochoty wysłuchiwać monologów rodziców przez cały dzień, jakim kosmitą, nieludziem czy ufokiem jestem. Dla nich i tak byłem bezwartościowym śmieciem, na którego trzeba wykładać non stop pieniądze czy to na leki czy na terapie. Wolałem tego uniknąć, dlatego wstałem, chwyciłem z podłogi pierwsze lepsze ciuchy i szybko się ubrałem. Wychodząc z pokoju chwyciłem jeszcze starą torbę, którą zostawiłem poprzedniego dnia obok drzwi.

Wyszedłem na korytarz, spojrzałem na stojące tam lustro, wokół którego leżało pełno jeszcze nierozpakowanych kartonów z przeprowadzki. Patrząc się tak na siebie, zacząłem się zastanawiać dlaczego rodzice tak się mnie czepiają. Czarna czupryna zasłaniała błękitne oczy. Nie byłem gruby, właściwie, jeśli biorąc pod uwage powszechne standardy, byłem całkiem dobrze zbudowany. Owszem, mógłbym ubierać sie bardziej... kolorowo, ale w czerni czułem się bezpiecznie. Nie zamierzałem tego zmieniać, tylko dlatego, że komuś sie to nie podoba. 
 - DRAKE.! ŚNIADANIE.!

Zamknąłem oczy, wypuściłem powietrze ustami, a kiedy zmusiłem ciało do współpracy otworzyłem oczy i ruszyłem po schodach na dół gdzie rodzinka jadła już śniadanie. Nawet nie zwrócili na mnie uwagi, kiedy od razu wyszedłem z domu. Postanowiłem poczekać na matke w samochodzie, dlatego tam też się udałem. 

Na zewnątrz było za zimno jak na późne lato. Niebo zasłaniały chmury, a chłodny wietrzyk z każdą chwilą stawał się coraz bardziej lodowaty. Lubiłem taką pogodę. A przynajmniej wolałem bardziej niż upalne lata. 

Chwile później moja rodzicielka wyszła, podeszła od strony kierowcy do samochodu, wsiadła i odpaliła, co chwile marudząc pod nosem to na mnie, to na pogodę. Usiadłem na miejscu pasażera i zapiąłem pas. Ruszyliśmy w milczeniu, które trwało dopóki nie zatrzymaliśmy się przed ogromnym budynkiem - moją szkołą. Doprawdy zapowiada się na urocze miejsce... 

 - Drake... Nie przynieś nam wstydu. - rzuciła mi matka kiedy otworzyłem drzwi chcąc wysiąść - Tu masz popołudniowe leki. Kazałam nauczycielom cię przypilnować. Masz je brać, synu. - I tyle. Standardowa regułka o lekach, pilnowaniu i braniu. Żadnego "miłego dnia" czy "baw się dobrze". Norma. 

Wysiadłem z auta. Przez czas podróży zdąrzyło sie rozpadać. Zatrzasnąłem drzwi i w tej samej sekundzie matka odjechała. Odwróciłem się i spojrzałem na plac przed szkołą. Pusto. Widocznie lekcje już się zaczęły. Czyli wieczorem mogę się spodziewać pogadanki na temat spóźniania. Ubrałem kaptur i włożyłem słuchawki do uszu. Włączyłem randomowy kawałek z playlisty i spojrzałem na wielką bramę i mur okalający cały teran. "To więzienie, będzie lepsze niż więzienie jakie mi fundują w domu", pomyślałem. Ruszyłem w strone wejścia. Przekroczyłem brame, zauważyłem po drodze kosz na śmieci, od razu skierowałem się w jego strone i wyrzuciłem buteleczke z lekarstami. I wtedy to poczułem. Świat wokół naszła mgła. "Alex.?". Poczułem jak ucieka mi świadomość. Nie opierałem się temu. Chciałem tego. "Alex". Wszystko się zamazało. Dźwięki wokół zniknęły. Zastąpiły je dobrze znane mi szumy. Nagle poczułem jak ktoś mnie trąca w ramie. To był jakiś chłopak, przemoczony od stóp po sam czubek głowy. W tej samej chwili wszystko wróciło do normy. Nie moglem wyjść z szoku. "Nie. Wróć. WRÓĆ". Spojrzałem na niego. Z ruchu ust wywnioskowałem, że mamrocze szybkie przeprosiny, ale zaraz obrócił się i niemal biegiem ruszył do drzwi. Stałem niemal sparaliżowany. "Nie". Byłem na niego wściekły, ale i rozczarowany całą sytuacja. Nie pozostało mi jednak nic innego jak ruszyć wsześniej obranym torem i wejść do budynku, jednak teraz zalewał mnie żal.

Wchodząc do holu głównego zdjąłem kaptur i słuchawki. Dobiegł mnie dźwięk szybkich kroków z prawego korytarza i ujrzałem w nim chłopaka z przed chwili. Złość powróciła na samo wspomnienie naszej krótkiej znajomości. Obiecałem sobie jednak, że cokolwiek by sie nie działo dziś będę tylko dla niej. Dopóki znów nas nie rozdzielą. Do świtu.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Oct 26, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Nim nastanie świtWhere stories live. Discover now