Nazywam się Pheobe. A raczej, kiedyś mnie tak nazywano... Nim sprzedałam dusze diabłu.
Pewnie się zastanawiacie cóż to za głupoty? Nie dziwię się wam. Zacznę może lepiej od początku mojej historii. Od miejsca w którym się urodziłam. Piękne to było miasto. Zielone parki, szerokie ulice tętniące życiem. Budynki wysokie, domy stojące dumnie a w nich sama śmietanka towarzystwa! Jak na szlachtę przystało, stroje nosili piękne... Suknie długie, obszerne i przyozdobione falbanami i kokardami. Panowie ubrani w swe najlepsze stroje, kroczący dumnie z rzeźbionymi laskami, unoszący kapelusze w geście pozdrowienia. Wszyscy tak wystrojeni jakby szli do kościoła albo na bal! A to był normalny dzień.. Jak każdy inny.
W tym wszystkim byłam również ja. W swojej zielonej sukni i swoją piękną kokardą z tyłu. W dłoni zawsze miałam wachlarz, za którym mogłam się skryć. Zrobiła mi go matka, gdy miałam może z 9 lat.
Był ciemny, zaś u góry zrobiła go śliczna koronka. Uwielbiałam go i wszelkie stroje dobierałam do niego. Miałam również inne, jednak wierzyłam, że to właśnie ten przyniesie mi szczęście w życiu.
Matka zaś uznała, że to właśnie przez niego nie posiadam jeszcze żadnego mężczyzny. Właśnie tak. Byłam blisko 20 lat a nadal nie miałam męża ani nawet adoratora. W moim wieku było to już podejrzane i bardzo źle widziane. Niedługo zaczną mnie nazywać starą panną a moja matka zaleje się łzami wstydu. Nic nie mogłam na to poradzić... Każdy kogo spotkałam, był tak zadufany w sobie, przemądrzały i... Brak mi słów. Każdego odstraszałam. Miałam przez to złą sławę.
Wolałam jednak zaszyć się i po cichutku poczytać kolejną książkę. Uwielbiałam je. Kochałam! Zawsze mnie za to ganiła matka. Kobieta czytająca czy też ucząca się... To był wstyd i hańba. Dla bardzo upartych czekały srogie kary. To takie niesprawiedliwe... Dlaczego zaszczyt poznawania tak ciekawych rzeczy miał pozostać nadal dla nas niedostępny?
Mieszkaliśmy w pięknym domu dwupiętrowym. Moja matka zajmowała się mną i siostrą jak tylko potrafiła. Ojciec zmarł na wojnie ale zostawił nas w dostatku. Życie nie dało mi szansy na poznanie go. Zawsze snułam różne fantazje o tym jak go spotykam nagle, poznaje... Jak cała ta wojna okazała się kłamstwem! A On wraca i tuli nas w swoich ramionach.
Moja siostra była starsza ode mnie. Często nas odwiedzała z mężem i dziećmi. Zajmowali wtedy 2 piętro.
Uwielbiałam te dzieci. Gdy wtedy nas odwiedzili, Emily miała może z 7 lat zaś Timmy 5.
Zawsze wpadali na mnie, gdy coś przeskrobali. Wiedzieli gdzie szukać ratunku! Tak było i wtedy. Biegli cali biali. Myślę, że to była mąka, lubili myszkować w kuchni.
-Pod kieckę! – roześmiałam się wtedy, a oni szybko schowali się pod nią, przytulając do mnie i chichrając głośno
Uciszyłam ich i rozłożyłam swój wachlarz słysząc jak nadchodzi ich ojciec.
-Pheobe! – krzyknął i podszedł do mnie
-Biegli tutaj, widziałaś gdzie uciekli?! – spytał zły. Oj musieli bardzo narozrabiać. Czekało ich lanie pasem!
Pokręciłam spokojnie głową i uniosłam ją dumnie
-Nie. Nie miałam dziś okazji ich spotkać. – odparłam.
-Mógłbyś bardziej je pilnować... - dodałam unosząc delikatnie brwi.
-Powinnaś zmienić swój ton, droga Pheobe. Rozmawiając w ten sposób z mężczyzną, szybko nie zmienisz swego położenia. – odparł i odszedł w poszukiwaniu swoich pociech.
Odprowadziłam go wzrokiem i pokazałam język zza wachlarzyka.
Gdy zniknął za rogiem i byłam pewna, że jest dostatecznie daleko, odchyliłam swoją suknię by dzieci wyszły.
Stanęły przede mną skruszone.
-No już. Co to za miny! – uszczypałam je delikatnie w policzek.
-Biegnijcie się umyć, bo jak takich was ojciec znajdzie... - nie dokończyłam i pokręciłam głową.
-Dobrze, ciociu Pho! – odparły i roześmiane pobiegły, popychając się. Pokręciłam głową i chciałam się zaśmiać, gdy ktoś mnie uprzedził. Spojrzałam w stronę z której dochodził śmiech. Wtedy ujrzałam go pierwszy raz... Stał w oknie na drugim piętrze, śmiejąc się melodyjnie. Nie spodobało mi się to, śmiał się ze mnie? Nie byłam w stanie dokładniej mu się przyjrzeć. Zmarszczyłam wtedy brwi i ponownie zasłoniłam się wachlarzem. Ruszyłam dość pośpiesznie do środka.
Nie wiedziałam, że moja siostra przyjechała z kimś jeszcze. Ani tym bardziej nie sądziłam, że ktoś może mnie obserwować! Wchodząc do salonu, poprawiłam swoje upięte w kok włosy. Były koloru ciemnego kasztanu, po mamie. Oczy zaś miałam w kolorze soczystej zieleni. Matka zawsze mówiła, że dostrzega w nich ojca. Nie byłam brzydka... To nie był problem. Moim problemem zaś było co innego. Ja po prostu nie chciałam tak żyć!
Wiem, życie w dostatku, piękne suknie, spłodzenie potomstwa i wychowanie, bycie u boku swego ukochanego mężczyzny.. Brzmi to pięknie. Ale nie dla mnie. To mi nie wystarczało. Chciałam czegoś więcej! Chciałam się ruszyć... Zobaczyć świat. Przeczytać bez strachu książkę w parku, uczyć się i poznawać coraz to nowsze rzeczy!
Zrobić to jako Pheobe.
-Pheobe! – moje rozmyślenia przerwała matka. Na jej buzi widniały już bruzdy czasu. Jej niegdyś piękne włosy były teraz przerzedzone srebrzystymi pasmami starości.
-Pojedź proszę do miasta. Potrzeba mi warzyw, Twoja siostra przyjechała dziś z kilkoma... Znajomymi jej męża. Kawalerzy. Mogłabyś się poprawić w łazience? – popatrzyła na mnie porozumiewawczo. Odetchnęłam głębiej i wzięłam od niej torebkę.
-Co dokładnie potrzebujesz, mamo? – dopytałam, udając, że nie słyszę jej sugestii.
Jej nacisk staje się coraz większy, wprost proporcjonalnie do ilości kawalerów w naszym otoczeniu!
Droga nie zajęła długo. Woźnica opowiadał w tym czasie niestworzone rzeczy szukając poklasku i... No właśnie. Czego?
Nie udało mi się dostatecznie dobrze ukryć mego znudzenia. Policzył mi za przewóz więcej niż zazwyczaj!
Na zakupy chodziłam zawsze do jednego stoiska. Mieli najlepsze warzywa w mieście!
Sprzedawcą był typowy chłopowina. Ale miły człowiek, przyjeżdżał na stragan ze swoją córką. Złotowłosa dziewczyna do zbyt urodziwych nie należała. Piegi na zadartym nosie nie poprawiały tego. Miała typową urodę chłopki.
Lubili bardzo opowiadać o swoim gospodarstwie i zwierzętach. Na bardziej fascynującą rozmowę nie było co liczyć, ale mimo wszystko bardzo ich lubiłam. Byli zawsze uśmiechniętymi ludźmi, pogodnie nastawionymi do życia. No i zawsze wybierali dla mnie najlepsze warzywa!
-Panienka Pheobe! Miło Panienkę widzieć w ten słoneczny dzień! – powitał mnie zanim jeszcze dotarłam do jego stoiska.
Skinęłam w odpowiedzi głową, jednak zanim udało mi się dotrzeć, drogę zagrodził mi jakiś mężczyzna
-Panno Pheobe. – uniósł kapelusz nie spuszczając ze mnie swoich niebieskich oczu. A to kto? I skąd mnie zna? Zła sława aż tak się roznosi? Niedobrze... Matka się załamie!
-To zaszczyt w końcu móc Panienkę poznać. – odparł. Było coś w jego głosie, co powodowało u mnie... strach?
-Proszę wybaczyć, gdzież podziały się moje maniery? – roześmiał się, aż się wzdrygnęłam – Zwą mnie Eryk Mindelshim.
Zacisnęłam dłoń na wachlarzu matki.
-Mi również Panie Mindelshim. Proszę mi jednak wybaczyć, trochę się śpieszę. Matula czeka na mnie. – odparłam i chciałam go wyminąć. Jednak znów zagrodził mi drogę. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam mu prosto w oczy.
Zaśmiał się
-Wiele o Panience słyszałem. Widzę, że nie były to czcze słowa. Pozwoli Panienka, że Panience potowarzyszę. Wszak matula i mnie zaprosiła na obiad. – odparł rozbawiony wielce.Poczułam jak coś ściska mnie w żołądku. Słyszałam trochę o nim... Moje "koleżanki" sporo opowiadały. Każda się w nim skrycie kochała. Dżentelmen. Tajemniczy mężczyzna o niesamowitym spojrzeniu i ciemnej przeszłości. Niegdyś hazardzista. Słyszałam również z innej już strony, ile potrafi zrobić by uzyskać co chce. Człowiek bez skrupułów.
-Oczywiście. - odparłam bez uśmiechu. Czułam nadchodzące od niego kłopoty...

YOU ARE READING
Dama o dwóch twarzach
Random"Witajcie moi mili. Nazywam się Pheobe, a raczej kiedyś mnie tak nazywano... Pozwólcie proszę, że opowiem wam swoją historię." Rzecz dzieje się w dawnych czasach, gdzie nie było aut ani telefonów. Kobiety chodziły odziane w piękne długie suknie zaś...