Przeczytaj!: Przenosimy się w czasie o jakieś 3 dni. :)
"Prawdziwe życie zaczyna się później."
Stanęłam przed wielkim mazidłem. Przeciągnęłam wierzchem dłoni po czole, czując, jak mokra farba delikatnie rozprowadzana jest po skórze. Przeklęłam się w duchu i szybko opuściłam rękę, która bezwiednie opadła wzdłuż mojego ciała, brudząc czarne, poplamione już legginsy. Zignorowałam to, tępo wpatrując się w obraz namalowany moją ręką. Ciemne tło dobrze kontrastowało z małą postacią, pomalowaną na delikatny, wrzosowy kolor, rzucany na nią przez zachodzące słońce, którego promienie, jak pojedyncze nici prześwitywały na mahoniowym szkle nieba, prute niczym tkanina rękami nocy. Jaźń na obrazie szła okryta w purpurową pelerynę wzdłuż drewnianego mostu, delikatnie zwisającego nad przepaścią. Mawiają, że malujesz to, co czujesz, co dyktuje ci serce. Jeśli jest to prawdą, jeśli moje myśli można utożsamić z obrazem, nie wiem, kim wtedy byłam. Miałam wrażenie, że czuwa nade mną miecz Damoklesa, zupełnie, jakby wyrok co do mojego życia zapadł. Nie z woli Bożej, ale z woli bliźniego. Dzień w dzień budziłam się ze strachem w oczach, których nie miałam odwagi otworzyć. Co mogłam z tym zrobić? Czy jest na to lekarstwo? Ponownie powoli przesunęłam oczami po płótnie, wdychając odór farby, którą nałożyłam na paletę. Zapach drażnił moje zmysły. Przymrużyłam oczy, dokładniej przyglądając się dziełu, przekręciłam delikatnie głowę. Wypuściłam powietrze, w którym mieszały się wonie farby, która niczym krew wsiąknęła w nie, sącząc się teraz w moim organizmie. Odłożyłam paletę na biały, prosty stół i skierowałam się w stronę drzwi. Pchnęłam je, palcami wyczuwając ich fakturę. Chwyciłam ubrania, które uprzednio położyłam starannie ułożone na krześle. Szybko przebrałam się w nie, zabierając klucze, telefon, portfel i skierowałam się do wyjścia. Zamknęłam drzwi do swojego warsztatu, szybkim krokiem idąc chodnikiem. Lubiłam to miejsce. Cisza, która zdawała się zalewać każdy jego kąt, działała na mnie relaksująco. Miejsce tonęło już w ciemnościach, nieprzedartych przez żadne błyski. Złoty zmierzch już dawno odpłynął, zostawiając mnie pochłoniętą mrokiem. Przejechałam ręką po włosach i przyśpieszyłam tempa. Poruszanie się nocą nie zaliczałam do czynności, które zwykłam lubić. Ścisnęłam w dłoni mocniej telefon, kiedy usłyszałam chrupot stóp na pobliskich kamieniach. Z przerażenia nie mogłam zrobić żadnego ruchu. Poczułam, jak pot delikatnie zdobi moje czoło. Adrenalina w żyłach pulsowała coraz intensywniej, starając się zmusić moje kończyny do biegu. Na próżno. Wciąż stałam bez ruchu, próbując odgadnąć, czy ktoś za mną idzie. Bacznie nasłuchiwałam odgłosów zza pleców, kiedy w końcu zdobyłam się na to, by odwrócić głowę. Półmrok, do którego moje oczy już zdążyły się przyzwyczaić, ani myślał uchylić choć skrawka ciała osoby, która za mną szła. Przerażenie zawładnęło moim ciałem. Z krzykiem rzuciłam się biegiem w dół ulicy, nie oglądając się za siebie. Szybkość, z jaką stawiałam kolejne kroki, tempo, w jakim moje stopy lekko odbijały się od betonowych płyt chodnika wprawiała mnie w osłupienie. Nie zwracałam uwagi na otoczenie, biegłam na oślep. Nagle pod stopami poczułam coś na kształt kamienia. Ułamki sekund później leżałam na zimnej posadzce, wijąc się z bólu. Dotkliwy ból w okolicach kolana nie pozwalał mi wstać. Mocny podmuch wiatru zaczął dąć prosto we mnie, zupełnie, jakby był zwiastunem czegoś złego. Z trudem uniosłam nogę do góry, by zobaczyć, czy poważna rana zagościła na mojej kończynie. Na chwilę musiałam zapomnieć o ciemnościach, bo myślałam, że naprawdę coś dostrzegę. Moja mała dłoń powędrowała w kierunku kolana. Delikatnie, opuszkami, dotykałam zbolałego miejsca. Nie wyczułam żadnego obrażenia, Bogu dzięki. Podniosłam się, a ból wzmógł się. Próbowałam, przy nikłym świetle księżyca zlokalizować swoje położenie. Od domu, na całe szczęście, dzieliło mnie jeszcze kilka kroków. Niespokojnie dokuśtykałam do drzwi wejściowych, w popłochu przeszukując czeluści kieszeni moich spodni. Gdy moje palce zlokalizowały klucze natychmiast wygrzebałam je i otworzyłam drzwi, by parę chwil później móc je zamknąć. Mój spazmatyczny oddech odbijał się echem po małym pomieszczeniu. Obydwiema dłońmi podparłam głowę na łokciach, opierając je na masywnym blacie komody wykonanej z ciemnego drewna. Palcami otarłam pojedyncze słone łzy, ściekające leniwie po policzkach, mocząc je i torując mokre ścieżki. Stałam tak przez dłuższą chwilę, próbując opanować nawał myśli, zalewających moją głowę. Może to wszystko mi się wydawało? Jestem przewrażliwiona, Tak, po prostu przewrażliwiona. Drżącymi dłońmi gładziłam czoło, próbując w ten sposób poukładać cały ten chaos, łudząc się, że być może moje palce mają magiczne właściwości. Usłyszałam przeciągliwy dźwięk, trudny do opisania. Coś na rodzaj skrzypnięcia rozniosło się cichym echem po pokoju, docierając do moich uszu i wprawiając mnie w nieprzyjemne drgania. Wszystkie pozytywne myśli, jakie zdołałam pozbierać w ostatnich minutach, spektakularnie opadły na podłogę, raniąc moje stopy. W przerażeniu obserwowałam drzwi, nie mając nawet odwagi pomyśleć o tym, by je otworzyć. Panika zawładnęła moim ciałem. Uchyliłam delikatnie usta, a po chwili rysowały się na nich nieme krzyki. Zauważyłam coś białego wysuwającego się pod drzwiami. Kartka powoli materializowała się w pomieszczeniu, bieląc się i rozjaśniając słabo mrok. Czułam, jak oczy zasnuwają mi się mgłą, dlatego mocniej złapałam się komody, wbijając palce w drewno, powoli odczuwając, jak mrowieją. Próbowałam zrobić wszystko, by w tej chwili nie stracić nad sobą kontroli. Przezwyciężając strach zalewający moje myśli, ostrożnie stawiałam kroki, znacząc oddechem ścieżkę przebytą od mebla do drzwi. Cieszyłam się, że wcześniej zakluczyłam drzwi. Oparłam się o nie drżącymi dłońmi, za chwile przenosząc je na biały papier, uważnie przyglądając mu się i okręcając go palcami. Czarne, starannie kreślone litery wypełniły powierzchnię kwitka. Miałam wrażenie, że mój niepokój jakby przelewał się na kartkę, w miarę połykania wzrokiem kolejnych słów.
"Prowadzę szczególną kancelarię - tylko jeden klient. Myślisz, że uda mi się zniszczyć twoje życie? Ja to wiem. Odpowiedzi możesz się domyślić. Życie ze mną, czy śmierć w osamotnieniu? Pamiętaj, to nic osobistego. To czysta formalność.
-H"
Czytając te bolesne litery wybuchnęłam gorzkim szlochem, paliły moje wnętrze niczym piętno. Nie rozumiałam, dlaczego ktoś próbował nałożyć na mnie koszulę Dajoniry, czym zawiniłam swoim, zaledwie, siedemnastoletnim jestestwem. Roniłam szkarłatne łzy nad przepowiednią co do mojego życia. Jakiej zemsty ktoś chce dopełnić? Może wcale nie chodzi o zemstę? Kim była ta osoba? Czy pojawiłam się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie? Nie panując już nad swoim ciałem i myślami mocno i zdecydowanie pchnęłam drzwi frontowe. Ściana wilgotnego, jesiennego powietrza uderzyła we mnie mieszaniną nut zapachowych. Suche liście pędziły po drodze pchane powiewem wydmotwórcy, ale nie to mnie wtedy interesowało. Mokre oczy w panice wertowały elementy otoczenia. Głośny szloch wciąż rysował się w powietrzu, opadając na podłogę i rozsypując się w nieznane. Głośny krzyk opuścił moje usta, kiedy opadałam na kolana. Nie wiedziałam, co się wokół dzieje.
Niespokojnym, chwiejnym krokiem weszłam do środka. Cisza w domu była wszechogarniająca, nieprzerwana przez żaden dźwięk. Moja głowa labilnie wirowała w powietrzu. Niemiarowy oddech wypełniał powietrze, mieszając się z jego składem. Niespokojnym wzrokiem obserwowałam swoje kończyny, w pośpiechu przeskakujące schodki, by szybciej dostać się do mojego małego azylu. Z trzaskiem zamknęłam drzwi, a ściany pokoju posłusznie wsiąknęły hałas. Wolno podeszłam do wielkiego, wykuszowego okna i spojrzałam na miejsce, z którego pochodziłam. Miejsce, które pokochałam od najmłodszych lat, miejsce, które będzie moim koszmarem do końca mych dni. Myślałam, że będzie placówką, w której przeżyję najlepsze rzeczy w życiu. Och, nawet nie wiedziałam, jak się wtedy myliłam.
Zapraszam również na blogspota! lostmybalance-fanfiction.blogspot.com :) Kocham Was, wciąż ledwo ogarniam wattpada, ale mam nadzieję, że się to zmieni. :)