Promienie słońca nigdy nie musnęły doskonalszej skóry, powiew wiatru nie mógł wcześniej wprawić w ruch bardziej miękkich loków. Żywioły powinny być posłuszne tej istocie, pomyślała Amelia, tak ujmującej bo nieświadomej swej nieskazitelności.
Oczy - jasne niczym księżycowa poświata na lustrzanej tafli jeziora- zwróciły się w jej stronę. Mijał kolejne stoliki, próbując do niej dotrzeć. Poczuła zapach papierosów, lekki dym unoszący się na powietrzu. Woń ta zmieszała się z zapachem wody i perfum, mieszanki nierozłącznie kojarzącej się jej z tym miastem.
Amsterdam pachniał właśnie tak - perfumami ludzi, którzy przybyli tu z odległych zakątków świata. Podobało jej się, że wśród starych kamienic tłoczyła się taka masa, fala, która nieraz pochłaniała ją, gdy kroczyła uliczkami. Każdy w tym tłumie wydawał jej się indywidualnością, odznaczał się nietypową urodą czy wymawiał słowa z obcym akcentem, melodyjnym i kojącym lub przeciwnie - ostrym i gardłowym.
Wokół niej znajdowało się tyle ciekawych osób. Nikt w tym momencie jednak nie mógłby być ciekawszy od tego chłopaka, wysokiego kelnera, który w końcu dotarł do jej stolika.
- Bez ciebie dzisiejsze wzruszenia byłyby tylko martwym naskórkiem dawnych uniesień. – wyrecytował płynnie po angielsku.
- House of Poems – Amelia spojrzała na szyld kawiarni – A więc stąd nazwa tego miejsca. Witacie tak wszystkich gości?
- Oczywiście. Nie znam osoby, która nie lubiłaby poezji. Poezja zachowuje od zniszczenia tchnienie boskości w człowieku.
- Percy Bysshe Shelley.
- Świetny poeta, a jego słowa opisują idealnie to, czym chcemy uraczyć gości House of Poems. Oczywiście oprócz wspaniałej kawy, która nota bene jest dzisiaj w promocji.
- W takim razie poproszę. – uśmiechnęła się Amelia.
Kelner odwzajemnił uśmiech, znów przywołując w duszy dziewczyny wszystkie te odczucia, które kazały jej usiąść w tym miejscu. Ciepły sweter w zimę, zapach świeżo skoszonej trawy, smak czekolady rozpuszczającej się powoli na języku – chyba nic nie mogło równać się z tym lekkim uśmiechem, unoszącym kąciki ust chłopca.
Nagle, ruchem tak niespodziewanym, że dziewczyna krzyknęła cicho, zbliżył jej twarz do swojej i konspiracyjnym szeptem zapytał jej, czy powitalny wierszyk jej się spodobał.
- Bez ciebie dzisiejsze wzruszenia byłyby tylko martwym naskórkiem dawnych uniesień – powtórzyła powoli – Oczywiście, że mi się spodobał. To z „Amelii", tego francuskiego filmu, prawda?
Chłopak przytaknął gorliwie, widocznie zadowolony.
- Cytatem z „Amelii" powitałem Amelię.
- Skąd znasz moje imię?
Wskazał na jej klucze, które leżały na stoliku. Wisiał przy nich breloczek z jej imieniem.
-Racja. Kupiłam go, gdy jeszcze mieszkałam w Polsce.
Chłopak odrzucił głowę w tył i roześmiał się radośnie.
- A więc również jesteś Polką! - powiedział w ojczystym języku.
- Ty też?
Amelię zdziwiło, że zatrudnili polskiego kelnera. Chłopak musiał mieszkać w Holandii od wielu lat. Właściwie jak on się nazywał?
- Skoro ty znasz już moje imię, to może i ja mogłabym poznać twoje?
- Tutaj jestem Albertem.
CZYTASZ
Noc u van Gogha
Teen FictionZapach kawy unosi się na uliczkach Amsterdamu, gdzie młoda dziewczyna ulega fascynacji nieznajomym chłopakiem. Albert, pasjonat sztuki, jest zdolny do wszystkiego aby zaimponować Amelii -nawet do spędzenia z nią nocy w wielkim, zamkniętym muzeum Vi...