Prolog: Lupo e Pecora

10 1 0
                                    

Po raz setny odgarnęła krótkie, czarne włosy sprzed brązowych oczu. Zrobiła przerwę na przeczyszczenie pomarańczowych okularów i znów wystukiwała na klawiaturze kod wirusa. Przez ciemność wypełniającą cały pokój przebijał się jedynie blask monitora, zbyt słaby by można było zobaczyć coś więcej niż dobrze zbudowaną sylwetkę hakerki. Odgłos stukania w klawisze rozchodził się echem po pomieszczeniu, mimo iż była w nim poustawiana masa elektroniki, która w teorii miała je zagłuszyć. Gdy tylko wpisała ostatnią linijkę kodu, zamknęła laptopa i odpinając go od głównego komputera, schowała go do torby. Już miała wyjść, gdy nagle usłyszała głosy za drzwiami. Jej serce zabiło szybciej. Do pokoju weszli dwaj mężczyźni w uniformach pracowniczych z logiem WeenMy - młodego, ale już dobrze ustawionego konkurenta Apple i Microsoftu, którego produkty są sprzedawane na całym świecie, nie ważne czy są to Stany Zjednoczone czy ubogie państwa Afryki.
- Jak tylko wrócę do domu, to poszukam ci tego pendrive'a. - Oznajmił informatyk klepiąc kolegę po ramieniu.
- Dzięki. Moja córka zabiłaby mnie gdyby się dowiedziała że go zgubiłem... Ej, patrz, czy to jest dym? - Spytał nagle, widząc unoszącą się nad podzespołami smugę. Obaj popatrzył na siebie pełnym przerażenia wzrokiem i wybiegli jak poparzeni.
- Uh, blisko było... - Wymamrotała zakrywając nos i usta bluzką i ewakuowała się z pomieszczenia. Przemierzając pusty korytarz zadzwoniła do swojego wspólnika. W małym ekranie wbudowanym w jej okularach pojawił się obraz zakapturzonego chłopaka uśmiechającego się do niej.
- Zaraz zobaczysz cel, dane się przesyłają, a pracownicy alarmują górę. Tylko traf za pierwszym razem, ok?
- O to się nie martw. Zrobię z niego dzieło sztuki.
Rozłączył się. Na dachu, z którego celował strasznie wiało. Momentalnie kaptur zlecił mu z głowy targając jego, związanymi w ledwo trzymający się kucyk, rudymi włosami. Kosmyki latały chaotycznie przed zielonymi oczami, ale jemu to nie przeszkadzało. Czekał, wpatrzony w wyjście z wieżowca. Chwycił za spust gdy tylko zobaczył pierwszą falę spanikowanych osób. Wśród morza siwych głów zauważył młodego bruneta w garniturze z czerwonym krawatem na szyi, który był jego celem. Z tryumfalnym uśmiechem strzelił. Trafił w dziesiątkę.
Katarina dotarła na miejsce gdzie strzelał Kristopher. Chłopak czekał na nią, rozmontowywując swoją snajperkę i zmieniając ją w zwykły pistolet. Przedłużenie lufy i dodatkową rączkę włożył do torby obłożonej w środku czerwoną skórą.
- Gdyby nie ci ludzie, lot twojej kuli zakończyłby się bardziej spektakularnie... - Wymamrotała, przyglądając się karetkom kłębiącym się na dole. Nagle zauważyła cel, który został przetransportowany do samochodu i skrzywiła się.
- Niech cię szlag, szczęściażu...
- Mówiłem, że będzie miał czerwony krawat - wzruszył ramionami. - Dwie dychy z wypłaty moje.
- Niech Ci będzie. Tylko potem nie przychodź do mnie jak to wszystko w żarcie zainwestujesz. A, właśnie! Dzisiaj ty idziesz po kasę, haha!
- Weź mnie nie dołuj. Ten Włoch jest straszny...

Kristopher przepychał się przez tłum ludzi na ulicach Chinatown, co raz poprawiając kaptur. Nie widział wielu policjantów na horyzoncie, mimo wszystko jednak wolał zakryć twarz. On i jego siostra już od dawna byli szukani przez rząd za zdradę i kradzież danych z Białego Domu. Chłopak skręcił w jedną z mniejszych uliczek oddalając się od ludzi. Powietrze w niej było nie do zniesienia. Dym papierosów i smród alkoholu sprawiały, że prawie nie mógł oddychać. Po kątach tarzali się pijacy, a trochę głębiej widział jak pracują prostytutki. W końcu wszedł do kamienicy przez ręcznie rzeźbione, stare, drewniane drzwi. Wnętrze zupełnie się różniły od tego co było na zewnątrz budynku. Czerwono-złoty dywan leżał na brzozowej podłodze witając przybyłych gości. Dalej, za stylową kolumnadą, był duży, otwarty salon z obitymi skórą meblami, kryształowym żyrandolem oraz szklanym stołem. Za tym właśnie stołem siedział gustownie ubrany mężczyzna w towarzystwie dwóch kobiet w atrakcyjnych, dużo odsłaniających strojach.
- Salute, drogi przyjacielu! Widzę że bardzo dobrze poradziliście sobie z zadaniem, nawet nie wiedziałem że Amerykanie potrafią wywiązać się tak szybko. Usiądź, proszę. - Jego dziwny akcent sprawiał, że chłopakowi przeszły ciarki po plecach. Zrobił to co powiedział i zdjął z głowy kaptur. Gdy tylko kobiety zobaczyły jego intensywnie rude włosy, zachichotały zalotnie.
- No więc - zaczął Kris, powstrzymując łamanie głosu - my odwaliliśmy swoją część umowy, teraz kolej na Pana.
- Racja, racja. Proszę bardzo. - Powiedział i wyciągnął spod stołu czarną teczkę. Gdy ją otworzył, oczom młodzieńca ukazało się wnętrze pełne dolarów. Ten uśmiechnął się pod nosem.
- A tak przy okazji dobrze wykonanego zlecenia... Mój szef bardzo się wami zainteresował, powiedział też, że chciałby was zaprosić do Włoch. - Mężczyzna odprawił kobiety, które z westchnieniem dezaprobaty wyszły z pomieszczenia. Nastała cisza trwająca parę minut. Obydwoje patrzyli na siebie próbując zgadnąć myśli drugiego.
- Chcecie nas zabrać do waszego szefa? - Pytanie retoryczne, pomyślał, widząc jak zza pleców zleceniodawcy wyłaniają się dwaj, wielcy jak góra, ochroniarze.
- Wspaniała dedukcja. - Jego śmiech wypełnił całą salę, uruchamiając zmysł zachowawczy Krisa. Nic więcej nie myśląc wstał i zaczął biec. Drzwi prawie wyleciały z zawiasów, kiedy chłopak wybiegł na ulicę. Minął zaskoczone kobiety i śpiących pijaków, już miał wskoczyć w tłum, gdy nagle coś chwyciło go za bluzę i pociągnęło do tyłu.
- Dokąd to, Pecora? - Ostatnia rzecz, którą mógł zrobić, to wyjąć z torby swoją broń i strzelić. Tak też zrobił.
Katarina siedziała na wytartej, starej kanapie, przeglądając wiadomości na swoim laptopie. Śmierć głowy firmy WeenMy była już najgorętszym tematem w internecie.
- "Strzał idealny" - czytała - "Miliony skradzionych danych - firma oskarża grupę hakerską Anonimous", "Strzelcem był jeden ze zwolnionych pracowników firmy" heh, znowu wypuszczeni w maliny. Jak dzieci, zastanawiam się czemu serio dają się tak łapać. - Zaśmiała się popijając sok jabłkowy. Nagle jej telefon zawibrował w kieszeni. Wyciągnęła go i odblokowała. Na ekranie żarzył się czerwony napis "UCIEKAJ". Kata natychmiast wstała i zapakowała laptopa do torby. Nie zabrała niczego innego ze sobą gdy uciekała przez okno schodami pożarowymi. Była już prawie na samym dole gdy usłyszała donośny głos:
- Tam jest! Za nią, imbecyle! Przyspieszyła by wtopić się w tłum na głównej ulicy, jednak zanim zdążyła to zrobić, drogę zagrodził jej wielki jegomość w czarnym garniturze. Ten właśnie garnitur i jego czerwony krawat widziała jako ostatni przed usłyszeniem:
- Mamy Cię, Lupo!
I straceniu przytomności.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Dec 17, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

InfiltracjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz