Nie muszę być najlepszy tak długo, jak mogę chronić moją damę. Wychowano mnie bym tak myślał, a ja uważałem, że to naprawdę szlachetne. Oddać za kogoś życie. Czy może być lepszy sposób by umrzeć? Teraz jednak wiem, że się myliłem. Nie przewidziałem jednego pozornie nieistotnego szczegółu – martwy nie mogłem ocalić nikogo, a już na pewno nie Dawn. Bo śmierć była właśnie początkiem mojego końca. Ale dzisiaj nie chcę o tym mówić. Chciałbym opowiedzieć wszystkim o czasach, w których byłem rycerzem – szlachetnym, wspaniałym wojownikiem w lśniącej zbroi walczącym ostrym jak brzytwa mieczem. Chociaż na chwilę zapomnę o tym, kim jestem dziś - zabójcą, widmem dawnego siebie o wypaczonych ideałach.
Jednak moją zgubę przewidzieć można było już na początku. Skazano mnie na porażkę w momencie, gdy się narodziłem. Nie znałem moich rodziców. Dopiero po wielu latach odkryłem, że moją matką była podejrzana handlarka zza Wielkiej Wody, a ojciec jednym z tych zarozumiałych możnowładców, którzy nawet nie mają czasu by wykazać zainteresowanie dziećmi, do których stworzenia, przypadkowo, się przyczynili. Jak takie dziecko mogło skończyć dobrze? Miałem tylko tyle szczęścia, że, gdy liczyłem cztery wiosny, znalazł mnie jeden z najsławniejszych rycerzy Starych Ziem, Khael. Do tego czasu tkwiłem za Wielką Wodą jako niechciana sierota. Różniłem się wyglądem zbyt znacząco, by ktoś uwierzył, że jestem rodowitym mieszkańcem narodu Dzikich. Oni wszyscy mieli blond włosy, zielone oczy, opalone skóry. Byli wysocy i szerocy, każdy z nich świetnie walczył włócznią. W porównaniu z ich dziećmi, wydawałem się drobny i niepozorny, a moje czarne loki wyróżniały mnie tak samo jak brązowe tęczówki. Zapewne gdyby nie Khael skończyłbym naprawdę źle. Ale gdy ten wojownik w czasie jednej z misji spotkał mnie w jednym z portów, zdecydował się zabrać mnie ze sobą. To przez niego zostałem nauczony tego, co powinien umieć rycerz. Również on wpoił mi wszystkie wartości honorowego wojownika. Nie mogę nie odczuwać wobec niego wdzięczności. Był najlepszym ojcem, jakiego posiadałem. Chociaż nie zaprzeczę, to jego wina, że poznałem Dawn, a gdyby nie to... być może teraz bym żył. I ona również. Jednak teraz jest za późno, a ja mogę jedynie wspominać moment, gdy ją spotkałem. Podczas jednego z oficjalnych bali, na które zabrał mnie Khael przedstawiono mi piękną, młodą dziewczynę z jednego z biedniejszych odłamów rodziny królewskiej. Zapamiętałem z tamtego spotkania jedynie jej niesamowite oczy, błękitne niczym niebo w bezchmurny dzień. Byłem młody. Nic dziwnego, że pokochałem ją po zarówno jednym spotkaniu. Wkrótce wyruszyłem w pierwszą podróż z Khaelem. Mieliśmy tylko ochraniać ważną delegację dyplomatyczną. Nikt nie przewidywał, że zostanie zaatakowana. Jednak stało się. Cudem jest, że nikt wtedy nie zginął, ale zasługę za to przypisano mi. Gdy powróciliśmy, zostałem oficjalnie pasowany na rycerza. Pozwolono mi też, bym zaczął brać udział w turniejach, a każde zwycięstwo dedykowałem Dawn. Doceniała to. Któregoś dnia po wygranym pojedynku wręczyłem jej różę. Wtedy poszła ze mną na kolejny bal. Odwzajemniła moje uczucie, chociaż oczywiste było, że nadal nie mam ani pozycji ani majątku, żeby mogła związać ze mną swoją przyszłość. Na szczęście, jak wtedy sądziłem, rozpoczęła się Długa Wojna. Wyruszyłem na wyprawę za Wielką Wodę. Nie było mnie blisko dziesięć lat, ale zdobyłem w tym czasie wystarczającą sławę i majątek by oświadczyć się miłości mojego życia. Przyjęła zaręczyny. Ale sielanka nie trwała długo. Dzikie Narody postanowiły się zemścić za najazd. Ktoś dostarczył im statki, dzięki którym pokonali Wielką Wodę. Zaatakowała nas armia wielokrotnie liczniejsza niż rycerstwo Starych Ziem. Mimo że nie byli tak dobrze uzbrojeni, zostaliśmy zaskoczeni. Błyskawicznie podbijali nasz kraj. Z początku liczyliśmy na to, że poniosą porażkę. Brałem udział w większości walk. Wszystko to by ochronić mój kraj, a zwłaszcza Dawn. Wierzyłem, że uda mi się to osiągnąć. Przeciwnicy rzucali się na nas olbrzymimi masami, ale na szczęście bezmyślnie. Mieliśmy lepsze uzbrojenie i dowódców. Nasze nadzieje zostały wkrótce zniweczone. Pojawiły się niewielkie oddziały z Nowego Świata, które skutecznie poprowadziły barbarzyńców do walki. Upadek stolicy był kwestią czasu. Przegraliśmy nawet ostateczną bitwę. Wtedy zrozumiałem, czym jest prawdziwe piekło. Zginąłem jako pierwszy. Zasłoniłem Dawn, gdy próbowałem ją wyprowadzić z miasta. Zakrzywione ostrze toporka jednego z barbarzyńców rozcięło mnie niemal w pół. W ostatnich chwilach życia patrzyłem, jak miecz przeszywa dziewczynę, którą usiłowałem ocalić. I jaki to miało sens?
Zrozumiałem, że to, czego uczono mnie tyle lat o pięknie poświęcenia się za kogoś, jest jednym, wielkim kłamstwem. Trup nikogo nie ocali, a ja nie byłem wyjątkiem. Może to właśnie gorycz po zrozumieniu tej prawdy skłoniła mnie do zawarcia tej szalonej umowy. A może liczyłem na to, że cokolwiek tym naprawię? Teraz nie jestem w stanie powiedzieć. Czy żałuję? I tak już na to za późno.
CZYTASZ
Droga na dno
FantasyRycerskie ideały są piękne, prawda? Ale ja byłem rycerzem. Dziś jestem mordercą. Chciałem ratować ludzi. Dziś ich zabijam. Upadłem na samo dno. Grafika z okładki znaleziona w Google. Kolejne części się nie pojawią