Drive until we die

233 48 13
                                    

Po prostu to zrobiłyśmy.

Nie pytałaś mnie co i jak. Kiedy rano się obudziłam, torba była już spakowana, a ty siedziałaś w kuchni i dopijałaś kawę. Posłałaś mi tylko uśmiech, wzięłaś torbę i wyszłaś na taras starego, drewnianego domku, w którym aktualnie mieszkałyśmy. Żadnych słów wytłumaczenia, nic.

To było takie w twoim typie. Robienie czegoś nagle i spontanicznie, kiedy już znalazłaś w sobie chęci do wstania z łóżka. Kiedy już twoje humorki ustępowały, humorki, które wszyscy poza mną zwykli nazywać chorobą. Miałaś te cholerne tabletki, które przepisał ci lekarz, ale dla mnie i tak byłaś osobą, która była marudna a nie chora.

Mimo wszystko sprawdziłam, czy w tej cholernej szafce nadal znajdują się te przeklęte pigułki. Opakowanie leżało nietknięte na swoim miejscu. Od dwóch tygodni nie sięgnęłaś po prochy, zapewne po naszej ostatniej kłótni.

Westchnęłam i szybko się przebrałam. Zastąpiłam pidżamę luźnym podkoszulkiem i szortami oraz związałam moje długie, blond włosy. W biegu chwyciłam kawę ze stołu i także wyszłam na taras, żeby zobaczyć, czy siedzisz na najtańszych, plastikowych krzesłach z supermarketu i dopijasz napój.

Siedziałaś tam. Wyglądałaś pięknie. Uśmiechnięta, w rozciągniętej koszuli z podwiniętymi rękawami i szortach. Twoje brązowe włosy opadały bezładnie na ramiona, a policzki były zaróżowione, ponieważ z minuty na minutę powietrze stawało się coraz cieplejsze.

- Co tym razem? - Spytałam, zajmując miejsce obok ciebie.

Rzuciłaś mi spojrzenie z ukosa, ale nic nie odpowiedziałaś. Z uśmiechem na ustach podeszłaś do mnie i wyjęłaś kubek z mojej ręki. Ujęłaś moją dłoń i pociągnęłaś w stronę frontu małego, jednopiętrowego domku.

- Oszalałaś - stwierdziłam, kiedy zobaczyłam to, co chciałaś mi pokazać.

Na naszym podjeździe stał samochód. Nie był jakiś wyszukany, raczej starej daty, jednak miał w sobie jakieś specyficzne piękno. Mimo iż nie byłam fanką motoryzacji, poczułam chyba podświadomie, że z tym samochodem połączy nas kilka miłych wspomnień.

- Nic nie mów - odezwałaś się cicho i z pewnego rodzaju namaszczeniem, po raz pierwszy tego dnia. Podeszłaś do samochodu, pogłaskałaś jego klapę po czym otwarłaś mi drzwi pasażera. - Po prostu wsiadaj. Uwolnijmy się.

***

Wydałaś na ten samochód wszystkie nasze oszczędności, które jeszcze miałyśmy. Kasa topniała nam jak lód po tym, jak rzuciłaś pracę, ale starałam się tym nie przejmować. Najważniejsze było to, że wreszcie skończyłaś wymyślać.

Jechałyśmy na początku w milczeniu. Słońce powoli wznosiło się na niebie i zaczęło prażyć nam w oczy. Prowadziłaś pewnie samochód, pomimo tego iż wiedziałam, że nie siedziałaś za kierownicą co najmniej dwa lata. Nie powiedziałaś, gdzie ani po co jedziemy. Po prostu mknęłaś wyludnioną drogą przez pustkowia, a ja z nudów próbowałam czytać jakieś czasopismo dla kobiet.

- Byłam pewna, że się nie zgodzisz - powiedziałaś w końcu, rzucając mi spojrzenie z ukosa.

- Dlaczego miałabym się nie zgadzać? Zrezygnowałaś z pracy w barze, stacja benzynowa zwinęła interes, więc mnie wylali. Wydaje mi się, że już naprawdę nie mamy nic do stracenia.

- Mamy wiele do stracenia - oznajmiłaś z żalem. - Zawsze możemy stracić siebie.

Wywróciłam oczami.

- Nie zaczynaj znowu. Wiem, że nie bierzesz tabletek, więc nie dramatyzuj.

Spodziewałam się, że zaciśniesz usta i warkniesz coś na temat tego, jak bardzo cię nie rozumiem. Że znowu zaczniesz gadać głupoty o swojej domniemanej chorobie i o tym, jaki świat, życie oraz ludzie są źli. Jednak ty roześmiałaś się tym swoim pięknym, aksamitnym śmiechem.

Drive until we die | one-shotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz