Części .:2:.

479 42 26
                                    

Wiatr szumiał.

Poruszał z szelestem łany żyta, wmieszanego w kępy traw. Lato miało się ku końcowi.

- I to ma być morze?

- Nie powiedziałeś jakie morze. Więc wybrałem sam.

Rude włosy Sasoriego falowały w wietrznych podmuchach. Lubił to uczucie, wyciszało go. Przymknął wolno oczy, splatając brudne od smaru dłonie na zgiętych kolanach. Czas zatrzymał się, gdy siedzieli w ciszy na tej kładce, śledząc wzrokiem wolno kołyszące się zboże. Synonim urodzaju. Prawdziwe, żywe morze ziarnistego złota. Groteskowy był ten widok dla oczu poznających dobrze tylko krew i śmierć. Jak kicz z taniego obrazka.

Konstruktor oddychał miarowo, chłonąc całym sobą spokój tego miejsca. Doskonale wiedział, że nie miało to potrwać długo. Jak zresztą wszystkie przyjemności, których kiedyś doświadczył, choć ta była wyjątkowo niezmącona i przesiąknął nią już całkiem.

- Niewielki miałeś ten wybór.

- Wystarczający.

Deidara przeniósł wzrok na partnera i obserwował przez chwilę jego naznaczoną zmęczeniem twarz. Prawie już nie myślał o tym, że trud, który włożyli w przeżycie, wyczerpał ich do cna. Opadli z sił do tego stopnia, że nawet sen nie przynosił ulgi. O ile w ogóle nadchodził, co nie zdarzało się często. Noc była długa, a każdy szelest w gęstej mgle brzmiał jak szept ścigającej ich wojny. Nie mieli czasu nawet na chwilę wytchnienia, odkąd tamci zdołali ich namierzyć. A potem ciągła wymiana ognia i ucieczka na oślep, byle daleko, póki silnik całkiem nie wysechł.

- Wyjątkowo dziś jesteś wymowny.

Sasori nie odpowiedział. Chłopak westchnął, wyczuwając koniec rozmowy. Mgła nad polami przesycona była ciszą, a partner nie odpowiadał już nawet na jego zaczepki. Po raz kolejny zerknął przez ramię na majaczący w oddali zarys statku, który parę dni wcześniej niósł ich nad linią chmur, gdzie wszystko wydaje się odległe i proste. A potem spadli tu, w tej dziurze. Na szczęście Sasori znał mechanizm na pamięć i w porę zdążył zamortyzować upadek, by nie rozbili się w drobny mak. Deidara po raz kolejny zawdzięczał mu życie, choć teraz miało to już nikłe znaczenie. Bo co mogli znaczyć w środku szczerego pola, wycieńczeni, brudni, głodni i bez nadziei na wsparcie?

Wehikuł nie był zdatny do lotu tak długo, jak nie mieli paliwa, by wzbić się w powietrze i uruchomić solarny napęd. Paliwo z kolei było tylko tam, gdzie ich twarze na plakatach zdobiły każdy słup, każdą tablicę ogłoszeń i każde inne zasrane miejsce, w którym tłumnie gromadzili się ludzie. Hidan powiedziałby, że byli w czarnej dupie. No właśnie, Hidan.

Deidara, mimo wszystko, lubił Hidana. I pewnie uśmiechnąłby się na wspomnienie dawnego kolegi z szeregów ,,Brzasku", gdyby nie pamięć o okolicznościach, w jakich widział go po raz ostatni. A on bardzo, ale to bardzo nie chciał tak skończyć. Nawet mimo całego zgiełku trupów i wojny. Nie w ten sposób i nie tak młodo. Nie byle jak.

Spojrzał machinalnie na wyblakłe rękawy płaszcza, z których parę dni bezskutecznie próbował zmyć wspomnienie tamtych chwil. Ciemnobrązowe plamy za nic w świecie nie chciały puścić, nawet potraktowane rozpuszczalnikiem. Nie śmierdziały już jednak przynajmniej paskudną mieszanką strachu, błota i krwi, tylko wypłukaną chemią. Wciąż jednak były sztywne i brudne.

Może na pamiątkę.

- Nie patrz już. - Głos Sasoriego przerwał ciszę.

Deidara wzdrygnął się, ściskając mocniej jego dłoń. Wiatr zaszumiał głośniej.

- Już nie patrzę.


***

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Sep 07, 2019 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Części (SasoDei)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz