Sto trzydzieści dwa, sto trzydzieści trzy, sto trzydzieści cztery...
To na nic.
Próbował już liczyć owce, jednorożce, powtarzał sobie wszystkie znane mu wzory fizyczne, nazwy krajów czy rzek, z których istnienia przeciętny śmiertelnik nawet nie zdawał sobie sprawy — bez skutku. Mimo obezwładniającego go zmęczenia, nie był w stanie choćby zmrużyć oka. Mógł jedynie leżeć nieruchomo i wpatrywać się w sufit lub, gdy dopisało mu szczęście, w niezbyt atrakcyjny krajobraz za oknem.
Przywykł już do mierzenia się z koszmarami, lecz co miał zrobić, gdy koszmarem stało się jego życie?
To zadziwiające, z jaką łatwością można stracić wszystko, co nadawało egzystencji jakikolwiek sens.
Aż zbyt dobrze pamiętał pierwszy po wypadku przebłysk świadomości — oślepiające, białe światło, nieprzyjemny zapach środków dezynfekujących i natychmiastowe przeczucie, że coś jest nie tak. Pamiętał zaniepokojone miny lekarzy, gdy oznajmił, że nie czuje nóg. Desperacki krzyk, kiedy nikt mu nie chciał powiedzieć, co się dzieje. Pełne współczucia spojrzenie ordynatora, który oznajmił mu, że rdzeń kręgowy został przerwany i nie są w stanie mu pomóc. Niezbyt dyskretne szepty ciekawskich osób, dla których stał się głównym tematem plotek.
Pamiętał też jedną z nocy, które spędził w szpitalu na obserwacji. Nafaszerowany lekami przeciwbólowymi dryfował między snem i jawą, kiedy poczuł przyjemny chłód, rozchodzący się po jego ciele. Magia przepływała przez jego żyły, oplatała kości. Nagle jednak wszystko ustało. Zielona energia gwałtownie opuściła jego ciało, nie znajdując tego, czego szukała. Doskonale znany mu głos zrozpaczonym szeptem zakłócił niemal idealną ciszę.
"Nie. Nie, to niemożliwe..."Bliskość Lokiego wywołała w nim irracjonalną ulgę. Pragnął przyciągnąć go do siebie, poprosić, żeby z nim został, bo jak nigdy nie chciał być sam. Chciał zapewnić mężczyznę, że to nie jego wina. Jednak jego powieki były zbyt ciężkie, a z gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Próbował przebić się przez tę cienką granicę, która dzieliła go od odzyskania pełnej świadomości, jednak na próżno. Sen przyszedł w najmniej odpowiednim momencie.
Gdy obudził się rano, zobaczył zatroskane twarze swoich przyjaciół. Byli niemal wszyscy. Brakowało tylko tej jednej, najważniejszej osoby.
Od tamtej nocy, choć minęły już ponad dwa miesiące, Loki nie dał znaku życia. Zaszył się gdzieś, zapadł pod ziemię. Zniknął bez słowa z życia Starka, jakby nigdy go w nim nie było. Jakby nie był jego najistotniejszą częścią.
***
Zza zamkniętych na jego polecenie drzwi dobiegły do niego uniesione głosy jego przyjaciół. Wciąż byli obok, gotowi przybiec na każde jego zawołanie. Doprowadzało go to do szału. Nie chciał ich pomocy, litości. Nie chciał oglądać ich zmartwionych, troskliwych spojrzeń. Nie chciał być problemem.
Jednak nieważne ile razy na nich wrzeszczał, mówił rzeczy, których powinien żałować — nie odwrócili się od niego.
— Musimy mu jakoś pomóc.
Niemal się uśmiechnął pod nosem. Nie był zaskoczony, że to właśnie z ust Pepper padły te słowa. Kobieta nigdy nie potrafiła siedzieć bezczynnie, zawsze próbowała znaleźć wyjście nawet z najbardziej beznadziejnych sytuacji.
— Ale jak? — Tym razem głośniejszy, męski głos. Rhodey. — Jak zamierzasz pomóc komuś, kto tego nie chce?
Cisza. Zadziwiająco długa chwila, w której żadne z nich się nie odezwało. I kiedy już myślał, że być może w końcu odeszli spod jego drzwi i wrócili do swoich zajęć, usłyszał odpowiedź. Cichą, niepewną, ledwie dosłyszalną. Niemal ją przegapił.

CZYTASZ
my war is over | frostiron
Fanfiction❝Don't you ever leave me alone, my war is over.❞ To była tylko chwila. Sekunda nieuwagi, która zaważyła na wszystkim.