2004

1.3K 112 45
                                    


I

Trzy tygodnie do świąt

Po pięciu godzinach tuptania w tę i z powrotem po świeżym śniegu, niepraktyczne jak diabli czarne zamszowe czółenka od Jinxa Delacroix sprawiły, że rzeczywiście czuła się jak gdyby ktoś rzucił klątwę na jej nogi. Poprzysięgła sobie, że ostatni raz w życiu kupiła modne buty. Gdy obeszła już wszystkie największe sklepy, centra handlowe i sezonowy bazar na Covent Garden, Hermiona uznała, że ma serdecznie dosyć świąt, zakupów, śniegu i matek z dziećmi. Miała też ochotę odrąbać sobie stopy tuż przy kostkach. Przeklinała pod nosem, a szczególnie klęła na pewnego francuskiego projektanta magicznego obuwia, które podobno opatrywał zaklęciami zapewniającymi „najwyższej jakości trwałość i komfort użytkowania niezależnie od pogody." Hermiona szczerze nie mogła się już doczekać wysłania tego siarczystego listu z reklamacją.

Ale przynajmniej załatwiła wszystkie prezenty. Wszyściutkie. Od przyjaciół po rodzinę bliższą, dalszą i... No dobrze, nie wszystkie. Ten jeden ostatni zawsze zostawiała na sam koniec, ponieważ Severus Snape był osobą niemożliwą do obdarowania. Nie pomagał też fakt, że wyczerpała już pulę standardowych podarków. Wiecznych piór miał tysiące, przeczytał też większość tego, co ludzkość uparła się wydrukować lub spisać — szczególnie lubił zaznaczać ołówkiem akapity, które uznał za komiczne, a zdarzało mu się to robić nader często w książkach od Hermiony. Nie pocieszała jej zatem myśl, że jeżeli zamierzała powtórzyć swój bardzo trafiony prezent z zeszłego roku, wizyta na Pokątnej będzie konieczna. Na samo wspomnienie przechodziły ją ciarki. Przecena w Marks&Spencer to nic w porównaniu z przedświąteczną obniżką u Madam Malkin i dantejskimi scenami między czarownicami. Hermiona prawdopodobnie do końca życia nie zapomni obrazu Pansy Parkinson podduszającej Cho Chang w starciu o rękawiczkę, która i tak nie miała pary.

W tym układzie zakupy przed gwiazdką kojarzyły się Hermionie bardziej z traumą niż przyjemnością. W tej chwili marzyła już tylko o własnym mieszkaniu, gorącej kąpieli i lampce wina. Niestety, komunikacja świstoklikowa w okolicach świąt to, jak zawsze, kompletna katastrofa. Jako (podobno) najmądrzejsza czarownica swojego pokolenia czuła, że powinna była to przewidzieć. Nie przewidziała. Powinna była też włożyć cieplejsze buty, ale nie włożyła, czego dowód stanowiły świeże pęcherze na piętach i między palcami. Nie miała też szansy teleportować się do domu, ponieważ nie istniało takie miasto na świecie, którego mieszkańcy nie dostawaliby w grudniu kociokwiku. Nie mogła wyrwać się z tłumu, bo każdy Anglik zdawał się lgnąć do zdobiących Londyn świątecznych lampek niczym ćma cały rok trzymana w ciemności.

Zdecydowała się na metro i ewentualną ucieczkę do domu z dalszej strefy. Dotarła na Leicester Square tuż przed odjazdem ostatniego pociągu. Zajęła jedyne wolne miejsce, zanim do wagonu władowali się rozwrzeszczani studenci, zapewne w drodze na imprezę. Żeby nie wybuchnąć, odliczała w myślach stacje i udawała, że czyta rozkład. Podróż dłużyła jej się niezmiernie, hałas drażnił i czuła, że powoli się poddaje. Przy czwartym przystanku podjęła więc decyzję. Wypadła z pociągu i przesiadła się w całkiem przeciwną linię. Wysiadła tuż przed Camden Town i gdy tylko wyszła na powierzchnię, w twarz uderzyła ją nowa porcja śniegu. Zacisnęła zęby, bo prawdziwa batalia dopiero ją czekała. Nienawidziła się z nim kłócić, ale jednocześnie jej wewnętrzna lwica planowała już logiczne argumenty w kolejności, w której zamierzała je wyłożyć. Przecież może wrócić jutro. To nie tak, że nie jest u Severusa mile widziana... On też czasem u niej bywał. To znaczy raz. W ciągu ostatnich pięciu lat, może trzy razy. Hermiona przystanęła przed domofonem, zanim włożyła klucz do zamka. Zastanawiała się, czy powinna zadzwonić, ale na koniec uniosła się honorem. Na Godryka, którekolwiek z nich postanowiło o mieszkaniu osobno, musiało mieć nierówno pod sufitem. Starała się wchodzić po schodach jak najciszej, ale nic z tego. Nie dało się zajść od tyłu byłego szpiega. Drzwi do mieszkania otworzyły się, jeszcze zanim zdołała nacisnąć dzwonek.

Kot, stara książka i belladonna [Sevmione]Where stories live. Discover now