Halloweenowy Puchon

223 24 3
                                    

Harry był pewien, że Dumbledore już zupełnie oszalał. Z każdym kolejnym rokiem miał coraz dziwniejsze pomysły, jednak jego autorytet nie malał, ponieważ nigdy nikt się nie sprzeciwiał. Po obwieszczeniu jego planów kilka dni wcześniej widział kwaśne miny u większości nauczycieli, jednak to, co miało nastąpić... po prostu nastąpi.

Tak więc Harry, jak każdy inny uczeń, zmierzał do Wielkiej Sali na Potworną Maskaradę – bal zorganizowany z okazji Nocy Duchów. Z pomocą Hermiony i Ginny udało mu się stworzyć sobie całkiem niezły kostium hrabiego wampirów w stylu goth. Wokół niego powiewała głęboko czarna peleryna z czerwonym aksamitnym podszyciem i wysokim sztywnym kołnierzem. Pod spodem miał białą koszulę z ozdobnym żabotem, czerwoną kamizelkę i czarne spodnie. Wszystkiego dopełniały akcesoria. Harry'emu pomalowano oczy, tworząc wokół nich głębokie cienie, jego skórę rozjaśniono niemal do bieli specjalnym pudrem. Hermiona przy użyciu pewnego eliksiru stworzyła stróżkę krwi spływającą mu z kącika ust, a także odrobinę wydłużyła i zaostrzyła jego trzecie górne zęby – kły – przy pomocy odpowiedniego zaklęcia. Na palcu prawej dłoni Harry umieścił sygnet z wizerunkiem nietoperza.

Doskonale sobie zdawał sprawę, że jego kostium jest przesadzony, jeśli chodzi o odwzorowanie prawdziwego wampira, ale to w końcu miał być bal przebierańców. Był pewien, że im większe wynaturzenie i przesada, tym lepiej. Obawiał się jedynie, że nie wszystko przebiegnie po jego myśli. Miał nadzieję na dobrą zabawę, ale bał się, że Romilda znów będzie go osaczać i próbować jakoś mu wcisnąć eliksir miłości. Na wszelki wypadek wziął ze sobą pelerynę niewidkę i upchnął ją w kieszeni. Celowo się spóźnił, pozwalając swoim przyjaciołom zająć stolik i dołączyć do nich dopiero, kiedy Romilda zajmie swój po drugiej stronie Sali, nie zauważając go nigdzie w pobliżu i zmniejszając tym samym ryzyko zepsucia mu wieczoru.

Miał do pokonania jeszcze jeden zakręt. Przyspieszył odrobinę, czując lekkie ssanie w żołądku, gdy doleciały do niego zapachy potraw. Uczta już musiała się zacząć. Nagle ktoś złapał go za ramię i wciągnął we wnękę obok zbroi. Harry krzyknął przestraszony i szybko spojrzał, kto to był. Początkowo przeraził się jeszcze bardziej. Zobaczył osobę z zielonkawą jakby pogniłą skórą, poharatanym policzkiem, otwartą raną na głowie, przez którą wypływał mózg, obdartymi i zakrwawionymi ubraniami. Żywy trup – pomyślał Harry. A potem zobaczył uśmiech i oczy Cedrika.

— Gdzie się tak spieszysz? — zapytał Puchon owiewając go ciepłym oddechem.

— Ee... no, na ucztę — wyjąkał Harry. — Świetny kostium — dodał.

— Tak... Wiesz, zastanawiałem się, czy opracowałeś może jakiś nowy plan poderwania mnie. — Harry znów ujrzał ten bezczelny uśmieszek.

Cedrik był zdecydowanie zbyt pewny siebie, a Harry powinien przestać rumienić się jak zakochana nastolatka. Wiedział, że Cedrik specjalnie wprawia go w zakłopotanie i w duchu prosił Merlina, żeby jego rumieńce nie były w stanie przebić się przez warstwę białego pudru. Spuścił głowę, patrząc na swoje stopy i odpowiadając z lekkim uśmiechem zawstydzenia:

— Nie, jeszcze nie.

— To się dobrze składa — szepnął mu do ucha Cedrik. — Bo pomyślałem, że Noc Duchów będzie idealna na naszą pierwszą randkę — powiedział, uśmiechając się. Czekał na reakcję Harry'ego, jednak kiedy ten podniósł głowę do góry i spojrzał na niego, nie wyglądał na zadowolonego.

— Naprawdę myślisz, że chciałbym, żeby nasza pierwsza randka odbyła się w noc śmierci moich rodziców? — zapytał grobowym głosem.

Cedrik momentalnie poczuł silne zakłopotanie. Wiedział, że to rocznica śmierci rodziców Harry'ego, ale nie spodziewał się, że on odbierze to w taki sposób. Przecież nie chciał go urazić, a teraz najzwyczajniej czuł się głupio.

— Harry, ja... przepraszam, nie chciałem... — W tym momencie Harry zaczął się głośno śmiać. Cedrik spojrzał na niego jak na pacjenta oddziału chorób magopsychicznych Świętego Munga, nic nie rozumiejąc.

— To ja przepraszam. Nie mogłem się powstrzymać — powiedział, opanowując śmiech. — To miała być taka zemsta za ciągłe zawstydzanie mnie.

Cedrik popatrzył na niego pobłażliwie. Pokręcił głową, po czym oparł ręce o ścianę, po obu stronach głowy Harry'ego i powiedział cichym głosem, w którym pobrzmiewała chrypka:

— Nie drażnij Puchona, Harry, bo może zamienić się w strasznego puchotwora.

Harry zachichotał. Pozwolił Cedrikowi opleść dłonią swoją dłoń i poprowadzić się w tylko jemu znanym kierunku. Już dawno zapomniał, że był głodny. Teraz myślał wyłącznie o tym, że wszystkie jego plany i marzenia razem wzięte nie dorównywały tej chwili. Cedrik wyglądał okropnie jako zombie, ale dla Harry'ego był to najprzystojniejszy, najbardziej pociągający zombie na świecie.

Po przemierzeniu wielu korytarzy, kiedy dłoń Harry'ego już zaczynała się pocić i czuł się on z tym co najmniej niekomfortowo, w końcu dotarli na wieżę astronomiczną. A tam czekała na niego kolejna niespodzianka.

Wyglądało na to, że Cedrik wszystko zaplanował. Na podłodze tuż obok wielkiego okna Harry zauważył dwie poduszki, koc i wielki piknikowy kosz. Cedrik szybko ulokował ich na poduszkach i okrył kocem – przy okazji przyciągając Harry'ego do siebie najbliżej, jak to możliwe – i zaczął rozpakowywać różne smakołyki. Jeszcze większą niespodzianką było to, że na wszystkie te pyszności składały się ulubione przysmaki Harry'ego: tarta z melasą, kanarkowe kremówki, czekoladowe żaby, paszteciki dyniowe i ślimaki gumiaki. Poza tym Cedrik zadbał, by oprócz samych słodyczy był również treściwy posiłek. Szybko rozpakował gorące danie złożone z ziemniaczanego purée i pieczonego mięsa z sosem, który wyglądał jak krew – okazało się, że był to zwykły sos pieczeniowy z dodatkiem papryki, która nadawała mu ten niezwykły kolor.

Gdy zaspokoili pierwszy głód, zaczęli próbować słodyczy. Harry sięgnął po kanarkowe kremówki ku uciesze Cedrika. Zdążył już powrócić do swojej postaci i właśnie tracił ostatnie żółte piórka, kiedy usłyszeli, że na wieżę ktoś wchodzi. Spojrzeli na siebie spanikowani. Uczniom nie wolno było przebywać na wieży po zmierzchu bez nadzoru nauczyciela. Cedrik panicznie zaczął wszystko wrzucać do kosza i zmniejszać, ale nadal nie mieli się gdzie ukryć. Na szczęście Harry w porę sobie przypomniał o pelerynie jego ojca spoczywającej w kieszeni spodni. Czym prędzej ją wyjął i razem z Cedrikiem skulili się pod ścianą szczelnie nią okryci.

Przybysz okazał się Krukonką z szóstego roku. Dziewczyna wyglądała, jakby szukała schronienia i chciała pobyć sama, ale Harry nie miał czasu się nad tym zastanawiać. W pośpiechu nawet nie zwrócił uwagi na to, w jakiej pozycji lokują się z Cedrikiem pod peleryną i teraz uderzyło go, jak blisko siebie są. Cedrik oplatał go ramieniem, a on dosłownie przyciskał się do jego piersi, głowę niemal kładąc mu na ramieniu. Musieli się ścisnąć, żeby peleryna w całości ich okryła, jednak teraz Harry w pełni odczuwał tę bliskość. Czuł oddech Puchona na swoim policzku i jego delikatny, a jednocześnie ostry zapach. Zdawało się, że Cedrik też właśnie zaczął sobie to uświadamiać, bo patrzył na Harry'ego pełnym uwielbienia wzrokiem. Nawet nie zauważyli, kiedy Krukonka opuściła miejsce ich randki. Mimowolnie pochylili się ku sobie i złączyli swoje usta. Pocałunek nie trwał długo, ale był porażający. Cedrik uśmiechnął się – znów w ten swój bezczelny sposób.

— Jestem zombie. Nie boisz się, że zjem twój mózg? — zapytał, ale Harry wiedział, że tylko się z nim droczy.

— Nieee... — odpowiedział, przeciągając wyraz. — I tak nie będzie mi potrzebny w najbliższej przyszłości. Poza tym Snape mówi, że w ogóle z niego nie korzystam.

Cedrik zaśmiał sięperliście i znów go pocałował.    

Halloweenowy PuchonWhere stories live. Discover now