Rozdział 3

1.9K 115 164
                                    

Aby uwie­rzyć w dru­giego człowieka, na­leży naj­pierw uwie­rzyć w siebie. Żyć w har­mo­nii ze światem widzial­nym i niewidzial­nym. Od­na­leźć praw­dzi­we ob­licze Bo­ga... Ale czy miłość jest w sta­nie uchro­nić przed sa­mot­nością? Nie za­pomi­naj­my, że "Bóg uk­rył piekło w sa­mym ser­cu raju".


Delikatna dłoń gładziła jego chłodne policzki, a ciepły oddech owiewał twarz. Zatonął w zielonym spojrzeniu, w którym odbijały się gwiazdy bezchmurnego nieba. Splecione dłonie trzymały się w mocnym uścisku, nie pozwalając odejść zbyt daleko. Leżeli obok siebie na piaszczystej plaży, fale delikatnie muskały ich bose stopy. Wszystko było idealne, pełne ciepła i spełnienia. Dlaczego tak nie może być zawsze?

Podniósł niepewnie powieki, a grymas niezadowolenia pojawił się na jego twarz. Dlaczego ciągle żyję, przecież miało być tak pięknie. Miał żyć w swoich snach, u boku osoby, której oddał swoje serce. Zamknął z powrotem oczy, pragnąc znów przywołać cudowne obrazy. Nie chciał istnieć, miał dość ciągłego porannego wstawania, ze świadomością, że w jego życiu nic się nie zmieni.

Ciało było słabe, więc z trudem usiadł na materacu, odrzucając na bok koc, którym był okryty. Poczuł chłód, mimo, że słońce wpadało do pomieszczenia, otulając twarz ciepłymi promieniami. Rozejrzał się po magazynie, zatrzymując wzrok na śpiącym na ziemi chłopaku, który wyglądał teraz jak mały aniołek. Louis uśmiechnął się, na myśl, że wyglądał tak niewinnie, że nikt nigdy by nie pomyślał, że może wyrządzić komuś krzywdę.

Powoli wstał, nogi się chwiały i dużo czasu zajęło mu dotarcie do łazienki, tak by nie obudzić drugiego chłopaka. Nie chciał kłótni, nie chciał znów przez to przechodzić, lecz wiedział, że Harry nie będzie spał wiecznie. Podszedł do umywalki , nad którą było zawieszone duże lustro. Niepewnie spojrzał w odbicie, które wcale nie przypominało chłopaka, którym kiedyś był. Blada szara cera, zapuchnięte oczy, które straciły blask. Zauważył, że ostatnio bardzo schudł, ale teraz, wyglądał jakby założył maskę, zupełnie obcej osoby. Nie poznawał siebie.

Opadł na zimne płytki, czując napływające do oczu łzy. Przetarł dłonią mokre policzki, dostrzegając na nadgarstku kawałek czarnego materiału. Sunął dłonią po tkaninie, przypominając sobie tamtą noc.

Pamiętał, jak leżał w pustej kabinie, a szloch roznosił się echem. Został potraktowany jak rzecz, którą po użyciu wyrzuca się do kosza. A sprawcą tego wszystkiego była osobą, która była dla niego pieprzonym światem. Dlatego nie wytrzymał. Szybkie ciecia dały mu natychmiastowe ukojenie i pozwalały zapomnieć. Jednak tym razem, czuł niedosyt. Miał chęć osiągnięcia szczęścia wiecznego, dlatego żyletka, która zawsze była przy nim, zagłębiała się coraz bardziej w ciało, a on z każda chwilą wzlatywał coraz wyżej.

- Cholerny Styles - szepnął cicho, próbując rozwiązać materiał owinięty wokół nadgarstka. Kilka szarpnięć i jego oczom ukazały się świeże blizny, kontrastujące z innymi, które odznaczały się na jasnej skórze. Zaczął ściskać rękę, by ponownie krew zaczęła sączyć się z ran. Krople powoli wypływały z nacięć, a na ustach szatyna pojawił się uśmiech.

Kolejne cięcie, kolejny ból, Kolejne spełnienie.

- Co ty kurwa wyprawiasz ? - usłyszał wrzask drugiego chłopaka, który podbiegł do niego, łapiąc za rękę. Ciało Lou zadrżało pod wpływem dotyku, lecz wyrwał swoja dłoń z uścisku.

- Zostaw mnie. Co cię to obchodzi - powiedział, a jakąś jego część miała nadzieję, że chłopakowi choć trochę zależy. - Pozwól mi umrzeć.

- Nie zamierzam siedzieć tu z trupem, więc jeśli chcesz się zabić, zrób to, jak już stąd wyjdziemy - warknął, łapiąc jego rękę, by podnieść go do góry. Podstawił dłoń pod kran i odkręcając zimną wodę obmył rany. Louis stał jakby go wmurowało w podłogę i nie do końca wiedział co się dzieje.

TrappedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz