mig

2.7K 208 43
                                    

     Ten dzień był zbyt spokojny, tak cholernie irytująco spokojny. Zupełnie inny niż przyśpieszone, niespokojne tętno rozsadzające jego żyły wijące się pod jasną okrytą kilkoma bliznami skórą.

     Jego zgarbiona sylwetka poruszała się mozolnie, ociągając się z każdą możliwą czynnością, jaką był tylko w stanie wykonać. Nawet wdychane przez niego powietrze wydawało się cięższe niż zazwyczaj. Jego wzrok, niesamowicie pusty przejeżdżał po szarej, nudnej kostce brukowej. Mogło się wydawać, że nie kieruje się w żadnym konkretnym kierunku, spontaniczny, bezcelowy niejako ociężały marsz. On jednak doskonale zdawał sobie sprawę, jaki jest jego tymczasowy cel i może było to głupie, nie czuł się zażenowany, tym co zamierzał zrobić. Już od jakiegoś czasu miał to w planach, jego myśli często uciekały w tamte rejony, a schowane przed wszystkimi uczucia ciążyły mu niemiłosiernie. Ścisnął usta w podłużną kreskę, wciskając dłonie głębiej w kieszenie kurtki. Przeklinał fakt zostawionych na swoim biurku rękawiczek, jednak brnął dalej, ciesząc się z braku opadów i zimnego wiatru, który ostatnimi dniami ciągle nabierał na sile. Mimowolnie spojrzał na swoją prawą stronę, jednak jego wzrok napotkał obok siebie kompletną, bolesną pustkę. Mrugnął kilka razy, chcąc wyzbyć się emocji, które bardzo ostatnim czasem pragnęły jego załamania. Para wypłynęła z jego ust, mieszając się z powietrzem, by po chwili zniknąć kompletnie.

     Już z daleka widział bardzo znajomy mu szyld kawiarni, gdzie był niejednokrotnie klientem, a w większości dobre wspomnienia już zaczęły się kumulować, jakby ich rozsypka tylko czekała na dogodny moment, by przypomnieć o sobie.

     Nie powinny być aż tak bolesne, jak się wydawał, prawda?

     Nadal pamiętał ich pierwsze wejście razem do niej, już od drzwi pomieszczenie wypełnione było słodkim zapachem. To tam znalazł swoją nową muzę, nieco gorzką herbatę ziołową, później bardzo trudno było go skłonić do zamówienia czegokolwiek innego, zdarzały się nawet o to zakłady. Tam też spędzali dość dużo czasu. Najzwyczajniejsze wyjście do kina? Kończyło się tutaj. Wspólny trochę sporadyczny trening? Czemu by tu nie wpaść? Spędzanie razem czasu? A może by tak...? Lądowanie tu było istnym odruchem, czymś, czemu nie umieli się przeciwstawić, jakby sprzedali temu miejscu cząstkę siebie. Tym razem jednak nie chciał tam wchodzić, już sam widok z daleka przywoływał najdrobniejsze szczegóły, których w tym momencie nie chciał przywoływać. Spuścił lekko głowę, chowając jednocześnie nos w ciemny, gruby szal. Szedł dalej, pamiętając szorstkość jego palców, gdy bawił się jego przydługimi włosami.

     Próba bycia niewzruszonym przeciągała się z coraz gorszym wynikiem. Kątem oka dostrzegł Midoriye stojącego kilkanaście metrów od niego razem z Ochako, która powstrzymała ciemnowłosego od wykrzyczenia jego imienia, by zwrócić na siebie jego uwagę. Spojrzał na dziewczynę, ona pokręciła głową na boki, wymawiając słowa, które niedane było mu usłyszeć. Zwolnił, o ile było to możliwe, kroku i przymrużając oczy, przez moment przypatrywał się im, zaraz jednak powrócił wzrokiem na kostkę brukową.

     A jeśli byłby to ratunek dla niego? Ten jeden niby nieznaczący gest? Wyrwanie z tego pierdolonego transu, w którym trwał jak głupi od jakiegoś czasu.

     Ledwo przełknął ślinę, czując, jak coś ostrego kując mu podniebienie, a później przechodzi przez krtań, okaleczając i ją. Czuł wyraźny ból przechodzący po poprzez żyły, jednak powtarzał sobie, że to tylko złudzenie, jakich wiele w jego życiu. Dłonie zaciskające się na jego szyi, które nie istniały, były tylko niebezpiecznym dla niego kłamstwem. A nadgarstek otoczony przez latorośl żółtego kwiecia parzył.

     Skręcił w jedną z ulic, już widząc swój cel. Po krótkiej chwili ciągnięcia za sobą nóg otworzył przeszklone drzwi, a dzwonki wiszące przy nich poinformowały kobietę przy długiej ladzie, na której walały się różnego rodzaju pręty, wstążeczki i kilka para nożyczek, przy których leżały odcięte łodygi i kilka zielonych listków, że do pomieszczenia wtoczył się kolejny klient. Przyjęła go z uśmiechem, czego nie spostrzegł, ostatnimi czasy bardzo mało dostrzegał. Rozejrzał się po pomieszczeniu, a zmysły zaatakowała mieszanka nieco przygaszonych, może też i delikatnie przegniłych zapachów i możliwie jak największa paleta barw na płatkach kwiatów. Jego wzrok jednak od razu padł na tę jedną, prostą według niego roślinę.

     Gdy wyszedł, w jednej dłoni trzymał dokładnie dziewięć żółtych kwiatów, których końce zmoczyły mu całą dłoń, na drugiej znajdywały się czerwone ślady, ślady, wśród których można było dostrzec zgniecione, zgniłe płatki. To były jedyne kolory, które w tym momencie był w stanie rozróżnić. Była też nić przeszywająca ponownie jego skórę, na której pojawiło się kolejne słowo, wyraz, którego znaczenia nie musiał nawet znać.

     Oddajcie mi mnie.  

to nasz czas, idioto | bakushimaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz