Pustynia

130 5 3
                                    

Riigu był naprawdę wycieńczony. Już drugi dzień nie pił ani nie jadł, otoczony monotonnym krajobrazem pustyni. Słońce prażyło go niemiłosiernie, a piasek nagrzewał się tak mocno, że parzył w stopy nawet przez podeszwy butów. Z początku chłopak miał nadzieję, że uda mu się iść za dnia, odpoczywając w nocy i mniej więcej w okolicach trzeciego świtu dotrzeć na miejsce. Szybko jednak okazało się, że gdy tylko Słońce zniknie za horyzontem, temperatura momentalnie spada bardzo nisko i Riigu chcąc nie chcąc musiał iść dalej, jeśli nie pragnął zostać skamieniałą zmarzliną. Te skrajne temperatury jak i brak pożywienia powoli doprowadzał do tego, że chłopak bardziej pełzał niż szedł, gotowy w każdej chwili upaść pod własnym ciężarem. Mimo to parł wciąż naprzód z niebywałą determinacją, nie zważając na obtarcia od piasku i popękaną od zimna skórę. Szum w głowie i drżenie całego ciała powoli przestawały mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie, bo umysł Riigu nie rejestrował niczego poza drapiącą suchością w gardle i rozrywającymi płuca haustami gorącego i suchego powietrza. Oczy łzawiły mu od intensywnego światła, a pot z czoła dodatkowo sklejał rzęsy, więc gdy upadał, mógł ufać tylko dotykowi swoich poranionych dłoni, że leży na czymś całkowicie gładkim i nieprzypominającym strukturą sypkiego piasku.

W następnej chwili poczuł na skórze przyjemny chłód, więc spróbował otworzyć oczy i ruszyć się, żeby nie zamarznąć w nocy. Szumiało mu w uszach, ale już się trząsł. Nie był jednak w stanie drgnąć i dopiero po dłuższej chwili do mózgu zaczęły docierać kolejne nieprawidłowości pomiędzy obecnym położeniem Riigu, a tym, którego się spodziewał. Nie leżał twarzą do dołu, a półsiedział oparty o coś twardego. Ręce i nogi miał ułożone nienaturalnie przed sobą i kiedy z niemal nadludzkim wysiłkiem udało mu się w końcu otworzyć oczy i spojrzeć nieprzytomnie na swoje dłonie, zauważył, że nadgarstki skrępowano mu linami.

- Co, ptaszyno, ciasne są ci te więzy? - zachrypiał jakiś głos obok niego i powoli do chłopaka zaczęło docierać, że nie leży na piasku i nie czeka na śmierć, ale jest wieziony w czymś, co z powodu otaczającego go półmroku nie bardzo dało się określić. Szum, który chłopak od jakiegoś czasu słyszał był monotonną pracą silnika, a wstrząsy, które początkowo brał za drgawki wynikały z wyboistości drogi, którą jechali. Ręce miał związane z przodu linami, jednak kostki przykuto łańcuchami do podłogi i chłopak w skrajnym wycieńczeniu nie miał już sił na dociekanie jak to właściwie wygląda. Migały mu w tej ciemności jakieś inne sylwetki, jednak zanim miał okazję przyjrzeć się dokładniej, jego powieki znów okazały się zbyt ciężkie do utrzymania i Riigu zamknął oczy z cichym, rozpaczliwym westchnieniem i zwiesił głowę. Ten sam głos po jego prawej roześmiał się ochryple.

- Teraz jeszcze możesz zamknąć oczy przy zmęczeniu, ciesz się, bo to ostatnie takie chwile w twoim życiu - usłyszał chłopak, ale nie miał siły nawet na zwrócenie głowy w stronę rozmówcy.

- Nie strasz dzieciaka, może Sökande zdążą jeszcze zatrzymać vehikel - rozległ się w ciemności kobiecy głos. Ten również nie należał do zbyt przyjemnych, raczej do piskliwie drażniących, z wrośniętą niemal ironią, ale zawierał w sobie jakąś nadzieję, może nawet odrobinę pocieszenia. I znów ten obrzydliwy śmiech mężczyzny po prawej stronie Riigu, tym bardziej przerażający, bo przesiąknięty beznadziejnością i pogodzeniem się z okrutnym losem.

- Sökande? Kobieto, na jakim świecie ty żyjesz. Vehikel zabierze nas prosto na rynek. Sprzedadzą nas szybciej niż zdążysz powiedzieć „Gra..." - w tym momencie rozległ się huk gdzieś z przodu przerywając mężczyźnie jego wywód. Równocześnie z szoferki dobiegły jakieś krzyki, rozkazy, przekleństwa, ale Riigu nie był się w stanie na tym za bardzo skupić. Ledwo też docierało do niego co się dzieje z nim i jego towarzyszami. Vehikel zatrzymał się, to było niemal pewne, a do środka wpadła jasna, błękitna poświata księżyca, kiedy tylne drzwi się otworzyły. Riigu zwątpił do reszty w swój błędnik, kiedy postać na zewnątrz zamiast na ziemi pojawiła się na dachu.

- Oto przybywam, gdy wymówiono moje imię! - zakrzyknęła teatralnie i zeskoczyła z dachu do środka vehikelu. Mężczyzna prychnął, kiedy postać, która okazała się być średniego wzrostu dziewczyną o krótkich, rozczochranych włosach, minęła go i podeszła do kobiety z uśmiechem rozcinając jej więzy.

- Jasne, mną się nie przejmuj - rzucił ironicznie i ostentacyjnie wyciągnął wciąż skrępowane ręce. Dziewczyna, która właśnie próbowała uporać się z zamkiem od kłódki, którą był przymocowany łańcuch krępujący nogi kobiety, spojrzała z niedowierzaniem w oczach na mężczyznę, ani na chwilę nie przestając majstrować przy kłódce.

- Nawet nie zamierzałam - odparła beztroskim tonem i w momencie, w którym szczęknął zamek, zabrała się do rozplątywania łańcucha, który, jak się okazało, krępował kostki wszystkich więźniów. Dopiero kiedy ukucnęła przy mężczyźnie obok i słabe światło padło na nich, Riigu zauważył jak bardzo oboje są do siebie podobni, bladzi, niebieskoocy i czarnowłosi o dość ostrych rysach twarzy. Uwolniwszy już wszystkich od łańcucha, zaczęła przecinać więzy na nadgarstkach najpierw mężczyźnie a następnie Riigu.

- Theo, pospiesz się, pył zaraz opadnie! - krzyknęła dziewczyna stojąca parę metrów za vehikelem. Riigu nawet nie zauważył, kiedy się tam pojawiła, ale stanowczo wszystko działo się zbyt szybko, pomimo tego, że Theo miała czas na słowne przepychanki.

W momencie, kiedy chłopak przestał czuć krępujące go więzy, rozbudził się przez nagły zastrzyk adrenaliny. Choć wszystko wirowało mu dookoła, spróbował wstać i po drugiej próbie mu się udało.

- Brawo, ptaszyno - dobiegł go rozbawiony głos mężczyzny, który już zdążył wyskoczyć z vehikelu.

- No, młody, skacz! - krzyknęła Theo, robiąc dokładnie to, co rozkazała Riigu. Już po chwili wszyscy poza chłopakiem znaleźli się na ziemi i biegli do pojazdu tylko czekającego, aż wskoczą na pakę. Riigu jęknął i skoczył, mając nadzieję, że wyląduje na nogach, a nie na twarzy. Skrajne wycieńczenie organizmu dało o sobie znać, kiedy chłopakowi nie udało się przebiec tych paru metrów i runął jak długi po drodze.

- No nie! Jeszcze teraz mam tachać do cielsko?! - wrzasnęła Theo i już biegła do nieprzytomnego chłopaka.

- Thialve, rusz dupsko, sama go nie przeniosę, baranie! - krzyknęła do mężczyzny i już po chwili oboje nieśli Riigu na pakę. Rzucili go niezbyt delikatnie i wskoczyli akurat w momencie, w którym samochód zaczął kurzyć, żeby podtrzymać unoszącą się w powietrzu chmurę. W następnej sekundzie już oddalali się od kłębowiska pyłu i kurzu, kaszląc i łzawiąc.

Theo usiadła tak, żeby ułożyć na swoich kolanach głowę nieprzytomnego wciąż Riigu.

- Dawno nie pił? - wrzasnęła do Thialve, sięgając po butelkę wody, którą miała przytroczoną do pasa.

- Złapali go po południu, więc nie dostał dziennej porcji, a już wtedy był nieprzytomny. Czyli to co najmniej trzeci dzień, będzie go od razu trzeba zawieźć na poziom szpitalny.

- Okej, dzięki - odkrzyknęła Theo i przyłożyła do otworu butelki swoją chustkę, po czym zwilżyła nią usta chłopaka i skapywała do nich po parę kropel z mokrego materiału. - Myślałby kto, że tym gnojom powinno zależeć na ludzkim życiu, skoro nim handlują - warknęła, kiedy Riigu, wciąż nieprzytomny, przekroczył razem z nimi potężną, metalową bramę, strzegącą wejścia do wnętrza sporej góry i zbudowanego w środku miasta.

- Witaj w Gravkammare - mruknęła Theo, patrząc jak grupa lekarzy kładzie chłopaka na noszach i jak zabierają go na poziom szpitalny.

GravkammareOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz