Wstałam rano, coś około 11. Wszytko wyglądało zwyczajnie, poranne krwawienie z nosa, głód i poirtyowanie wywołane niewygodnym łóżkiem. Ale już po śniadaniu złożonym z fit powietrza mój humor o dziwo się poprawił. W domu nikogo nie było, cisza i spokój. Zadzwoniłam do mamy. Czyżby o czymś zapomniałam? Nie odebrała. Przeszłam się parę razy po pokoju i usiadłam. Włączyłam radio, grała moja ulubiona płyta. Wyjrzałam przez okno... pustka. Nagle ktoś zaczął pukać w drzwi po czym ujrzałam moją największą zmorę. Wszytko mi się wtedy przypomniało. Przecież dzwoniąc z banana mam marne szanse na jaką kolwiek rozmowę, moja zmora tłumaczyła mi to wielokrotnie. Tak samo jak to że moja rodzina może pogorszyć mój stan. Szybko wyjrzałam ponownie przez okno, no tak. Widok z oddziału zamkniętego jest mało imponujący. Próbowałam się jakoś schować i uniknąć codziennej rozmowy ze zmorą... psuło to moją płytę którą dostałam od strachu, mojego przyjaciela. Zmora próbowała wcisnąć mi to obrzydliwe jedzenie... tłumaczyłam że jestem już po śniadaniu. Ahh zabawny ten mój dom, jednak nie mogę zrozumieć dlaczego tu jestem. Mam dość rozmawiania z tymi świrami. Mam nadzieję że zmora w końcu wyzdrowieje i mnie wypuszczą.