1

607 43 12
                                    

Spokojnym krokiem mijał kolejne kamienice, sklepy monopolowe i salony fryzjerskie. Droga do domu była strasznie długa i nudna, gdy nie miałeś z kim rozmawiać. Najpierw przechodziłeś obok sklepu pani Yang, następnie obok salonu urody, dawno opuszczonego kasyno, które tak naprawdę zawsze było tylko starą ruderą, bo nikt nigdy tam nie zaglądał, park, ciuchland i był przed swoją kamieniczką. Przed swoim domem, w którym czekała na niego jeszcze większa nuda. Ogółem całe życie Taehyunga było jedną wielką nudą, bo gdzie by nie poszedł, nie znajdował żadnego towarzystwa. Nikt go nie rozumiał. Matka próbowała mu wmówić, że ona go rozumie. Że go akceptuje. Ale to było bez sensu. On jej nie wierzył.
Bo doskonale wiedział, że kłamie. Może nie miała złych zamiarów. Ale to nie zmieniało faktu, że nic nie wiedziała.
I nigdy nic nie zrozumie.
Bo Kim Taehyung był po prostu dziwakiem. Psycholem. Idiotą. A przynajmniej tak mówiła większość jego rówieśników. O ile można było ich tak nazwać.
Bo oni byli dla niego nieznajomymi. Nigdy z nimi nie rozmawiał. A oni nie rozmawiali z nim. Bo raczej nie można nazwać wyzwisk, obelg i złośliwych szeptów, którymi wypełniał się korytarz, gdy tylko się tam pojawiał. Zresztą, nie tylko korytarz. Klasa, podwórko, park, stołówka. Wszystkie te miejsca rosły się zawsze od krzyków: ,,Ułom!", ,,Dzwońcie po Caritas!", ,,Rak!" i tak dalej.
Ale on UDAWAŁ, że nic go to nie obchodzi. UDAWAŁ, że nic go nie rusza. UDAWAŁ, że ma to gdzieś.
Ale nie miał.
Może był strasznie zamknięty w sobie. Może z nikim nie rozmawiał. Ale to sprawiało, że był dwa razy bardziej czuły niż inni. Świetnie maskował smutek, ból. Żeby tylko już nic nie mówili.
Ale nadal mówili.
I zgrywanie ignorancja było bez sensu.
Bo i tak każdy gadał. Każdy szeptał. Każdy krzyczał.
Każdy. Cały czas.
A Taehyung tylko patrzył. I szukał kogoś, kto mógłby patrzeć z nim. Ale jak na razie, przez całe 18 lat swojego życia, nie spotkał nikogo takiego.
Nikogo.
Było to odrobinę smutne. Ta świadomość, że ludzie już nie obserwują. Ale taka była rzeczywistość. Smutna i głupia.
Dlatego Kim Taehyung zdecydował, że stworzy sobie własną rzeczywistość. Rzeczywistość, w której nikt nic nie mówi. Wszyscy tylko podziwiają. Podziwiają to, co dookoła.
Bo Taehyung kochał to, co było dookoła niego. A szczególnie gwiazdy. Darzył je ogromnym uczuciem.
Dla niego były idealne. Piękne. Perfekcyjne. Nie potrafił ich nigdy opisać. Inni widzieli w nich tylko ogromne świecące kule. On widział w nich czystą perfekcję. Były dla niego czymś niesamowitym. Każdej nocy dziękował, że może je widzieć. Każdej nocy na jego twarzy pojawiał się ten sam kwadratowy uśmiech. Każdej nocy mówił ,,cześć" a po kilku godzinach ,,pa". Każdej nocy na nie patrzył i powtarzał cicho: ,,Piękne".
To był już taki trochę rytuał.
Kiedy tylko usłyszał, jak mama zaczyna cicho chrapać, gramolił się na parapet, starając się nie zrobić zbyt dużego hałasu i zaczynał obserwować. Potrafił tak siedzieć dwie, trzy, czasami nawet cztery godziny. To była jedna z jego ulubionych rozrywek. A nie było ich wcale tak dużo.
Kim Taehyung nie miał przyjaciół. Kim Taehyung mógłby nie istnieć w społeczeństwie. Kim Taehyung był jak widmo. Niby istniał, ale nie dla wszystkich. Takich osób było mnóstwo. Pani od matematyki, połowa jego klasy, jego ojciec. Tak naprawdę go nie znał. Chociaż w sumie, jak nikogo. Widział go tylko kilka razy w życiu, gdy pił jakiś dziwnie pachnący napój z puszki a czasami że szklanej butelki. To zależało od jego nastroju. Kiedy był zły, wypijał kilka szklanych butelek. Kiedy humor mu dopisywać albo po prostu był spokojny, wypijał kilkanaście puszek napoju.
Pił go bardzo często. Praktycznie co drugi dzień. Bo co drugi dzień był w domu. Albo może co trzeci...
Nie lubił, gdy ktoś mu przeszkadzał. Szczególnie, gdy pił. Dlatego pięcioletni Tae nawet się do niego nie zbliżał. Mama też się tym nie interesowała. Po tym jak uderzył ją w twarz dwa czy trzy razy, przestało ją to obchodzić. Chociaż jej oczy miały w sobie nie ignorancję a raczej strach. Ale on się chyba po prostu nie zna.
Zawsze, gdy tata szedł spać, mały Taehyung wdrapywał się na kanapę, na której spała, albo raczej próbowała spać mama i zaczynał całować ją delikatnie po całej twarzy.
Teraz, pomimo faktu, iż ojciec już dawno z nimi nie mieszkał, nadal to robił. Mama stanowiła dla niego ostatnią deską ratunku. Tylko ona traktowała go normalnie. Tylko ona się starała.
To nie tak, że Tae miał do niej pretensje. Wręcz przeciwnie, był jej bardzo wdzięczny, że chociaż próbuje go zrozumieć. Ale chyba już jest na to trochę za stara.
Ale Taehyung ją kochał. Całym sercem.
Była jedyną osobą, do której czasem się odezwał. Czasem się zaśmiał. Czasem sam zagadał. Ale tylko do niej. Nikt inny nie dostąpił jeszcze tego zaszczytu. Prócz jego babci.
Powoli, noga za nogą, wlekł się do góry po schodach. Było cicho, jak zawsze. Gdy tylko otworzył drzwi, w jego ramiona wleciał mały, brązowy kundelek, wesoło merdający ogonem.
Kolejny przyjaciel Taehyunga.
Po chwili do korytarza weszła niska kobieta, wyglądająca na około 45 lat.
Mama.
Na jej twarzy znowu spoczywał delikatny uśmiech a oczy miały w sobie tą radość i spokój.
Chłopakowi bardzo brakowało tego uśmiechu.
- Jak tam synku? Wszystko dobrze? Nikt ci nie dokuczał? Chodź, obiad już gotowy - powiedziała swoim cichym, słodkim głosem.
Ale on nic nie odpowiedział.
Po prostu do niej podszedł i wtulił się w jej ciepłe ciało.
Ona również go objęła.
Stali tak kilka sekund, a może i minut.
I mimo, że nic nie powiedział, mama znała odpowiedź na każde zadane przez nią wcześniej pytanie.

A on, choć może chciał, nie powiedział nic.

🌻• Flower Boy •🌻  {kth+ksj}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz