1. Jak we śnie...

15 1 2
                                    


Zapadł mrok. Tej nocy na niebie prawie nie było widać księżyca. Przybrał on bowiem kształt nadzwyczaj cienkiego sierpa. Jedynym źródłem światła były gęsto usiane gwiazdy i lampy uliczne.

Przede mną zaczęły pojawiać się pierwsze drzewa. Wchodziłam do lasu. Nie miałam zielonego pojęcia, co tutaj robiłam o tej porze, ale coś mnie ciągnęło go tego miejsca. Czułam nieprzyjemny ucisk w żołądku i wiedziałam, że powinnam się wycofać, ale coś kazało mi dalej iść. Nie mogłam wyhamować. Moje ciało oblewał zimny pot.

Zaczęłam się bać jeszcze bardziej, kiedy zaczęłam słyszeć te uciążliwe szepty.

– Chodź, chodź do nas. Chcesz tego.

Nie wiedziałam, co miały na myśli, ale nagle poczułam, że cokolwiek to jest rzeczywiście tego pragnę. Poczułam coś, co przypominało uzależnienie. Ja rozpaczliwie tego potrzebowałam.

A szepty dalej mnie zachęcały.

– Chodź do nas! Mamy to!

– Nie! – krzyknęłam. Nie wiedziałam co robić, ani jak mam się opierać. Nie było to przyjemne uczucie.

Jednak napływ paniki poczułam dopiero kiedy czarne, obślizgłe dłonie zacisnęły palne wokół moich kostek. Krzyknęłam, błagając o pomoc, ale nikt nie nadchodził. Ręce bez właściciela przez chwile były nieruchome, dając ni okazję do podjęcia paru nieudanych prób wyrwania się z ich objęć. A kiedy zdałam sobie sprawę, że i tak mi się to nie uda, dłonie zręcznym ruchem pociągnęły mnie w głąb lasu, a ja upadłam, nie mogąc zachować równowagi.

Krzyczałam, lecz nikt mnie nie słyszał. Bezskutecznie starałam się zasłaniać twarz. A ręce ciągnęły mnie coraz głębiej, a gałęzie krzewów oraz drzew raniły moją twarz i targały ubranie. Moje plecy wciąż uderzały o skały oraz różne inne paskudztwa, które raniły je do krwi. Ból dosłownie rozrywał moje ciało; był nie do wytrzymania. Po moich policzkach lały się łzy.

Aż nagle zatrzymałam się. Dłonie puściły moje kostki i rozpłynęły się w powietrzu. Zajęczałam bezsilnie, po czym spróbowałam podnieść się. Praktycznie każda próba kończyła się tym, że ponownie upadałam, jeszcze bardziej raniąc moje ciało, ale po paru podejściach udało mi się.

Spojrzałam na swoje ubranie. Było całe przesiąknięte krwią. Sam ten widok bolał jeszcze bardziej niż moje rany. Syknęłam. Wiatr zawiał, delikatnie wstrząsając liśćmi, które zaplątały się w moje włosy. Szybko pozbyłam się ich i rozejrzałam wokół. Próbowałam cokolwiek dostrzec, ale przez łzy w oczach miałam ograniczone pole widzenia.

Była noc, a ja znajdowałam się środku lasu. Można by było pomyśleć, że znajdowałam się w egipskich ciemnościach, ale nie. Coś oświetlało las. Starałam się znaleźć źródło światła, ale kiedy zrozumiałam co nim było przetarłam oczy z niedowierzania. Spodziewałam się prędzej jakiejś latarni jak w Opowieściach z Narnii, ale nigdy nie pomyślałabym, że światło może dawać drzewo. A tym bardziej nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że to drzewo może dawać światło w przepięknym odcieniu błękitu.

W jednej chwili zapomniałam o bólu i zaczęłam przyglądać się temu niezwykłemu zjawisku.

Sam jego pień i wysokość były tak imponujące, że było to wręcz niewiarygodne, żeby mógł rosnąć jeszcze wyżej i nie złamać się na pół. Musiało być to bardzo stare drzewo. Wydawało się, że wiekiem dorównywał niemal Old Tjikko'wi.

Pomiędzy jego gałęziami fruwały maleńkie istoty, które wytwarzały podobne światło. Z początku myślałam, że to świetliki, ale kiedy im się lepiej przyjrzałam, zdałam sobie sprawę, że to maleńkie ludziki z okazyjnymi skrzydłami. Stworki zacięcie nad czymś pracowały, a ja z lubością oglądałam ich pracę. Cokolwiek robiły, oddawały temu całych siebie. Zaczęłam się zastanawiać czy na całym bożym świecie jest jakaś rzecz, której ja mogłabym się tak poświęcić.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Feb 22, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Szepty DrzewWhere stories live. Discover now