Wstęp

26 6 0
                                    

- Na pewno chcemy to zrobić?

Bordowe kosmyki porwane przez gwałtowny podmuch wiatru uniosły się na krótko i opadły zaraz wraz z liśćmi, które zaszeleściły jesiennym śpiewem.

Zimne, sine od chłodu palce dotknęły bladej skóry.

Wystarczył jeden, niewielki krok. Wystarczyło ruszyć przed siebie.

Nie usłyszał odpowiedzi, zobaczył tylko delikatny uśmiech ozdabiający jego twarz; wpływający na jego usta. I to lekkie, małostkowe kiwnięcie głową.

- Ty chcesz, Kyungsoo - odparł zaledwie.

Ciepły oddech drażnił jego skórę, podobnie jak palce, wciąż muskające jego ramię.

Zagadkowa bliskość - bo niby tak blisko, a z takiej oddali.

- Nie jestem jeszcze w stanie.

- Mamy czas.

Pokiwał delikatnie głową i zrobił parę kroków w przód.

Zacisnął paznokcie na delikatnym materiale koszuli starszego.
Zupełnie inny, niż ich relacja. Zupełnie nie taki.Pragnął, żeby to wszystko było choć trochę delikatne, aksamitne.

Poczuł męskie dłonie obejmujące go w pasie i cicho westchnął.

Przyglądali się z dachu opuszczonego budynku pojazdom, których wielkość z takiej odległości zdawała się być podobna do tych miniaturowych modeli zabawek dla dzieci.

Zdawali się czuć wyżsi i nie raz przemykała przy nich myśl, podobnie jak wiatr, że byli lepsi od ludzi, tych, spieszących się tam na dole.
Żałował, że to wszystko było jedynie złudzeniem.

Odetchnął cicho.

- Schodźmy, skoro tak.

Przeskakiwał stopień za stopniem, omijał większe skupiska szklanych odłamków, nie spoglądał za siebie.
Zatrzymał się jedynie kiedy spostrzegł, że nikt za nim nie szedł.

Nie słyszał już kroków. Przełknął ślinę, rozglądając się niepewnie po przepełnionym mrokiem pomieszczeniu.

- Jesteś? - zawołał.

Przestraszony zrobił krok w tył.

Gdy natknął się na szklaną butelkę i znalazł się blisko odrapanych ścian, tknął go dziwny niepokój.
I wcale nie opuścił go, jak poczuł dotyk starszego, który pojawił się zanim niemal znikąd.

Jakby z tamtej nieprzeniknionej ciemności, ale nie mógł dostrzec tam żadnego wejścia, tam, gdzie słoneczne promienie nie docierały.

- Nie bój się, nie zostawiłbym cię.

Ten szept również nie koił, za to dotknęło go wrażenie, że wokół zrobiło się jakoś zimniej i mniej przyjemnie, ale wymusił blady uśmiech.

- To dobrze.

Nie potrafił znaleźć prawdy we własnych słowach. Miał wrażenie, że we wszystkim co robił można było ujrzeć jawne kłamstwo.
Humor Kyungsoo polepszył się od razu, gdy tylko znalazł się na świeżym powietrzu. Zimno, już ciemniej, ale i tak poczuł się nieco lżej.

Obecność tego chłopaka nigdy nie dawała mu spokoju, ciężko mu było przy nim o swobodę.
Dlaczego jeszcze w ogóle się z nim widywał?

Powinien to zakończyć, przekreślić, ale coś zniechęciło go do tego pomysłu.

Jakby starszy był pułapką, a Kyungsoo jej więźniem, jednak takim smętnym i bez emocji, trochę jak psy, które już bez nadziei leżą w schroniskowej klatce i nawet się nie odezwą. Chyba przyzwyczaił się do takiego stanu rzeczy.

Uniósł delikatnie kąciki ust, choć słabo i niewyraźnie.Jego uśmiech dawno nie był promienny i radosny.

- Do jutra, Jongin.

- Do jutra, Kyungsoo.

suicides love | kaisooOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz