Choroba - Germancest

1.4K 97 20
                                    

Godzina 6:34 czasu niemieckiego, wtorek. Gilbert właśnie wracał na piętro domu. Wstał dzisiaj wcześniej niż zwykle, przez durną konferencję, na której niestety musiał się pojawić. To co jednak kazało mu skierować się z powrotem na piętro, był brak jego młodszego brata w kuchni. Według wyimaginowanego grafiku jaki ten sobie narzucił, równo w pół do siódmej gotowe śniadanie powinno już stać na stole. Blondyn wstawał zawsze wcześnie rano i dzień w dzień tak samo, co do minuty wypełniał poranne czynności jak mycie się, ćwiczenia czy ubieranie się. Nawet kawę pił w zaplanowanym czasie. Budził też w międzyczasie Gilberta, który z biegiem lat wyłączył swój wewnętrzny budzik, nie czując potrzeby używania go. W końcu brat każdego dnia uderzał w drzwi jego pokoju w identyczny sposób. Chyba właśnie ten fakt, że Prusy wstał sam nie budzony przez nikogo powinien go już wcześniej zastanowić.
Białowłosy bez pukania otworzył drzwi do pokoju młodszego brata. Zakładał że zastanie go podczas wykonywania jakiejś czynności, więc zdziwił się niezmiernie gdy zauważył go jeszcze w łóżku.
- West? - Spytał wchodząc. Naprawdę ciężko było zmienić niemiecką rutynę, więc ta sytuacja była bardzo niepokojąca. - Wszystko w porządku?
Ludwig otworzył oczy i spojrzał na pochylającego się nad nim zmartwionego brata. Otworzył usta chcąc coś powiedzieć, jednak nie wyszło z nich żadne sensowne słowo, raczej ciche rzężenie. Marszcząc brwi podniósł się powoli do pozycji siedzącej. Szybko jednak złapał się za głowę czując tępy ból w skroni.
- West?
- Która godzina? - Zapytał Niemcy po uprzednim odkaszlnięciu. Jego głos był cichy, a słowa wypowiadał z wyraźnym trudem.
- Już chyba 6:40. - Ludwig otworzył szerzej oczy. I spojrzał z wyraźnym szokiem na Gilberta.
- Cholera powinniśmy zaraz wychodzić, bo się spóźnimy na konf.. - Zamilkł czując zimną rękę na swoim czole, która przytrzymała go w miejscu.
- Jesteś chory. - Stwierdził Prusy czując ciepło na palcach. Stanowczym ruchem położył brata z powrotem w poziomie. - Nigdzie nie idziesz. Nie martw się o tą głupią konferencję, jakoś Cię wytłumaczę.
Gilbert odwrócił się z zamiarem wyjścia z pokoju i poszukania jakiś leków, ponieważ ta sytuacja była bardziej niż niecodzienna. Jednak zatrzymał go ucisk na nadgarstku. Zbyt słaby jak na normalną siłę jego brata. To oznaczało że nie było z nim dobrze.
- Nie ma mowy. - Niemiec z jękiem podniósł się z powrotem. - Nie mogę nie przyjść. To ważna konferencja światowa, poza tym ja ją.. khekhe.. prowadzę.
- Z takim głosem na pewno jej nie poprowadzisz. - Gilbert spojrzał na niego z dezaprobatą. - Wychodząc dziś z łóżka załatwisz się tylko bardziej. Mogę Cię zastąpić.
- Nie, nie możesz. - Zaoponował Niemcy. Prusy w roli konferansjera na światowym posiedzeniu to była zapowiedź katastrofy. Cholera, że też musiał zachorować. Durne przeziębienie.
- Owszem mogę i zrobię to. - Prusy trochę urażony, oswobodził rękę iskierował się do drzwi. - Mogę Cię też siłą zatrzymać w tym pokoju, więc się nie ruszaj. Idę znaleźć jakieś leki.
- Jestem od Ciebie silniejszy. - Ludwig chciał się wybronić. Mimo wszystko bał się polegać na bracie. Pamiętał wszystkie jego wybryki, ale mimo wszystko przed samym sobą musiał przyznać, że naprawdę słabo się czuł.
- W takim stanie to nawet głupi Feliciano cię pokona, więc radzę nie robić sobie nadziei. - Gilbert uśmiechnął się kpiąco w jego stronę i znikł w korytarzu ucinając rozmowę.

*

Prusy wparował po raz kolejny do pokoju brata tym razem z jakimiś tabletkami, herbatą i dwoma kanapkami. W myślach zanotował sobie, że musi skoczyć po konferencji do apteki, był teraz przedstawiony w tryb całkowitego działania. Zatrzymał się jednak w progu i patrzył jak jego brat siedząc na łóżku męczy się z zapinaniem guzików od koszuli.
- Ludwig! - Podbiegł do niego, odkładając jedzenie i tabletki na szafkę. Przyklęknął przy nim stanowczo łapiąc jego ręce i odciągając od materiału. - Co ty wyprawiasz?!
- Muszę być na tej konferencji. - Niemcy stanowczo spojrzał w oczy bratu. - Nie powstrzyma mnie choroba i ty też mnie nie powstrzymasz.
- Owszem zrobię to! - W oczach Gilberta błyskała troska i niepokój. Choroby u państw nie zdarzały się często i już samo to było wystarczająco niepokojące. Nie mógł pozwolić by Ludwig załatwił się jeszcze bardziej przez głupie ambicje.
- Bruder, proszę. - W niebieskich oczach paliła się determinacja.
Białowłosy westchnął cicho. Cholera upór odziedziczył po nim, więc mogli kłócić się w nieskończoność.
- No dobrze. - Gilbert w myślach już przeklinał się za tą uległość. - Pod dwoma warunkami. Na konferencji siedzisz i się nie odzywasz. Ja ją poprowadzę za ciebie. A gdy wrócimy idziesz prosto do łóżka i nie wychodzisz z niego, aż nie wyzdrowiejesz. Rozumiemy się? Albo przywiąże Cię do tego łóżka i będę karmił rosołem!
Groźba była realna i Ludwig dobrze o tym wiedział. Odkaszlnął cicho, po czym kiwnięciem głowy zgodził się na te warunki. Może chociaż swoją obecnością sprawi, że brat nie spowoduje katastrofy. A uwięzienie w łóżku powinien jakoś przeboleć. W duchu modlił się jednak by dom to przeżył, znając charakter jego starszego brata.
Prusy uśmiechnął się widząc przyzwolenie brata. Widział niepewność w błękitnych tęczówkach, ale uważał ją za całkowicie bezpodstawną. Przecież sobie poradzi. Wstał z kolan i podał bratu talerz z  kanapkami, a herbatę wraz z tabletkami zostawił na nocnej szafce koło łóżka.
- Nie wiem czy dam radę to przełknąć. - Stwierdził Niemiec, czując gulę w gardle.
- Chociaż trochę. - Zastrzegł Gilbert robiąc szybki obchód po pokoju by skompletować resztę garnituru. - Niezdrowo brać leki na pusty żołądek.
Ludwig zmuszał się do konsumpcji kanapki, zaś Prusy ponownie klęknął przed nim i zaczął rozpinać jego koszulę.
- Co robisz? - Spytał młodszy odkładając pół kanapki na talerz. Tyle musiało wystarczyć.
- Krzywo zapiąłeś. - Usłyszał śmiech białowłosego. - Grzecznie się poddaj, przecież widzę, że sam nie dasz rady się ubrać. A przynajmniej nie tak by odpowiadało twoim własnym standardom.
Ludwig przełknął szybko leki i przymknął oczy, poddając się. Czuł jak jego brat zapina na powrót guziki jego koszuli i zawiązuje krawat. Delikatne muśnięcia na klatce piersiowej oraz szyi wywołały rumieniec na twarzy młodszego. Dziwnie się czuł gdy Gilbert był tak blisko, że mógł poczuć jego oddech. Dawno nie znajdowali się w podobnej sytuacji.
- Jesteś rozpalony, serio uważam że nie powinieneś iść. - Gilbert źle zinterpretował te nagłe wypieki i znowu dotknął rozpalonego czoła.
Niemcy westchnął czując zimno na gorącej skórze. Otworzył oczy i by zmienić temat stanowczo stwierdził, że ze spodniami sobie poradzi.
- Jak chcesz. - Starszy brat podał mu żądane odzienie i śmiejąc się cicho gdy mimo wszystko musiał pomóc młodszemu z zaciągnięciem paska.
Po chwili dzięki Gilbertowi, Ludwig był już kompletnie ubrany. Źle się czuł. I nie był pewny czy to z powodu choroby czy przez to, że musiał być aż tak od kogoś zależny. Wolno zeszli po schodach gdzie ubrali się w płaszcze. Zbliżała się w końcu już powoli zima. Niemiec poczuł na twarzy ciepło, gdy brat z uporem owinął go puchatym szalikiem. Po chwili doszła też czapka.
- Nie waż się tego zdejmować. - Zastrzegł zawczasu. Zgarnął z szafki kluczyki do samochodu dając do zrozumienia, że dzisiaj to on prowadzi.
Ludwig z miną cierpiętnika poszedł za nim na podjazd. Nigdy nie dał swojemu bratu prowadzić ich czarnego mercedesa gdy sam był w środku. Życie było mu jeszcze miłe.
- Spróbujesz tylko przekroczyć prędkość stu kilometrów na godzinę. - Powiedział z groźbą w głosie Niemcy siadając na fotelu pasażera. Groźny wydźwięk trochę zepsuł gruźliczy kaszel, jednak dla świętego spokoju Gilbert dał znać, że rozumie i postara się być grzeczny.

Choroba - GermancestWhere stories live. Discover now