Ptaki świergotały wesoło, gdy dziewczynka nabierała wody z rzeki. Matka zakazała jej czerpać z tego miejsca, nakazując chodzenie do oddalonego o kilka kilometrów strumienia. Ludzie we wsi straszyli czającymi się w tych wodach potworami, przypominającymi ludzi o lśniących jak złoto łuskach i ostrych jak igły zębach.
Słońce świeciło tak samo jasno, a ptaki śpiewały równie głośno, jak we wszystkich zakątkach wsi, a dziewczynka już nie raz oszukiwała matkę, aby mieć więcej czasu na zabawę.
Za każdym razem się udawało.
Tym razem w wodzie błyszczało coś ciekawego, przypominającego pierścionek.
Napełnione wiadro stanęło twardo na piaszczystym brzegu.
Za każdym razem się udawało.
A gdy nie udało się po raz pierwszy, ptaki nadal świergotały wesoło, a słońce świeciło tak samo jasno.Od chwili, w której wjechała do tej wsi, wiedziała, że stało się w niej coś strasznego. Dobry łowca wyczuwa od razu, gdy do nieszczęścia ludzi przyczyniają się ci, którzy od dawna nie żyją. A jeśli nadal się ruszają … poprawiła się w siodle i uśmiechnęła chytrze. Jeśli się jeszcze ruszają, znaczy, że jeszcze jej nie spotkali. Co to może być? Wilkołak czy wampir? Jeśli grasuje od dawna to nie może być wilkołak. Chłopi od razu zadźgaliby widłami kogoś, kto wyróżnia się zachowaniem. We wsi wilkołakom ciężko. Wstrzymała konia, rzucając mu pod kopyta niedopałek i sięgając po kolejnego papierosa. Słońce przypiekało niemiłosiernie, dopełniając jej uczucie zmęczenia i udręczenia. Podjechała do największej chałupy, zsuwając się z siodła. Zrobiła to bardzo niezgrabnie, ocierając sobie dłonie i zaklęła szpetnie. Poruszała się jak ktoś, kto naprawdę długo podróżował konno.
Z chałupy wybiegł stary, ale krzepki mężczyzna, ściskając w dłoniach czapkę. Zatrzymał się kilka kroków od przybyłej i ukłonił się nisko.
- Ugościcie? – spytała, prostując grzbiet.
- Ugościmy! – odparł ochoczo, spoglądając na jej czarnego, wielkiego ogiera. Taki koń musiał kosztować niemałą fortunę.
- Pan z daleka? – pytał chłop, prowadząc ją do pełnej much, ale przestronnej izby. Słysząc pytanie wyszczerzyła zęby, poprawiając białą, płócienną koszulę. Ludzie prości reagowali na nią różnie – zaślepieni jej ubraniem i sposobem zachowywania się, zauważali w niej wielkiego wojownika lub zdeformowanego pana, ale nigdy – kobietę. W jej pracy nie istniało większe błogosławieństwo.
- Ze stolicy.
- Ach, to rzeczywiście – pokiwał głową, odsuwając jej krzesło, choć mogłaby przysiąc, że nie miał pojęcia, co to stolica, a nawet jeśli, nie wiedział jak daleko się znajduje.
- Niedaleko stąd nasz pan, dzieciak zaprowadzi, jeśli takie życzenie.
Skrzywiła się lekko, na myśl o jakiejkolwiek podróży. Odparła z niechęcią:
- Wolę waszą chałupę.
Chłop ukłonił się ponownie, a jego czapka poddawana była jeszcze mocniejszemu miętoszeniu. Nagle wyszedł do sieni, by krzyknąć na całe gardło:
- Jagna! Jagna!
Nie usłyszawszy odpowiedzi uśmiechnął się przepraszająco:
- To powietrznica. Zamiast wstawiać kartofle siedzi u tej Maciejowej, co jej się dziś rano dzieciak utopił.
Widząc zadziwione spojrzenie wędrowca ukłonił się, mrucząc przepraszająco.
- Nie, nie, to bardzo ciekawe…Meitner nienawidziła wody. Oczywiście, ciepła woda z mydłem i gąbką była czymś, o czym potrafiła marzyć nieustannie podczas długich tras. Brudna, mętna z topielcami, nie należała jednak do czegoś, co chciałaby spotkać na swojej drodze do domu. Urlop. Podręczniki do wampirologii. Niewidziana od ponad roku rodzina. Cholerny, cholerny topielec… umoczyła usta w zsiadłym mleku, rozkoszując się jego chłodem i prostotą. W zasadzie… lepszy topielec i mleko niż pałace i torciki czekoladowe. Rozejrzała się po chałupie. Obielona na biało wyglądała na solidną i sprawiała wrażenie ciepłej i bezpiecznej.
Jadła ziemniaki ze spokojem, od czasu do czasu żując suche udo kury. Cholerny topielec, których na dodatek nigdy nie umiała łowić. Gdyby nie poczucie obowiązku, gdyby nie przysięga, że zawsze w nocy i we dnie, w zdrowiu i chorobie … mogłaby przespać się i jechać dalej, a może już za tydzień dotrzeć do swoich ziem.
Jak zapolować na topielca, bez odpowiedniego ekwipunku i co tu kryć - wyszkolenia oraz predyspozycji fizycznych? Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu musiała połknąć gorzką pigułkę, prosząc o pomoc. Zeskrobała resztę ziemniaków z patelni, zwracając się do stojącego obok chłopa:
- Zawieziecie wiadomość do najbliższego miasta, do siedziby łowców. Wyszukają nam i przyślą najbliższego łowcę topielców.
- Pan sam…
- Nie, takie są procedury. To nie moja specjalizacja, powinien zjawić się w ciągu kilku tygodni.
Westchnęła ciężko, na myśl o kolejnej, bardzo nieprzyjemnej procedurze.
- Do tego czasu zostanę tutaj, zbierając materiały do raportu.
Zdając sobie sprawę, że mówi do chłopa w obcym mu języku, dodała z uśmiechem:
- Od dawna to u was taka morowa woda?
Chłop odwzajemnił uśmiech, uderzając dłonią w udo:
- A kto to wie… to już moja babka opowiadali…
Omiotła zmęczonym wzrokiem drewniany sufit. A więc to będzie naprawdę długi raport…