28 VI 2014Przyjmuję pozycję bezpieczną. Dokładnie tą, którą stewardessy nakazują zrobić pasażerom podczas awaryjnego lądowania samolotu. Głowa między kolanami. W utrzymaniu danej pozycji pomaga mi dwójka osiłków, którzy dociskają moje plecy bliżej ud. Poczułem jak coś strzela mi w miednicy, jednak był to chyba najmilszy odgłos strzału jaki usłyszałem w przeciągu tych kilku tygodni.
— Z prawej czysto, nie widzę też żeby ktoś siedział nam na ogonie. — poinformował jeden z goryli, jednocześnie trzymając wciśnięty guzik na swojej krótkofalówce.
— Zrozumiane. — zakomunikował niewyraźnie głos, który bardzo dobrze znałem.
Ten głos prowadził mnie przez moją całą, niestety dosyć krótką, karierę policyjną.
— Przecież te szyby są pancerne, dajcie mi usiąść normalnie... — burknąłem, próbując uwolnić się z niekomfortowej pozycji.
— Żeby zobaczyli twoją słodką buźkę i nas namierzyli? Przecież wiesz, że oni mają oczy wszędzie. Młody jesteś, głupi jeszcze, to chojrakujesz. Siedź cicho i się lepiej, kurwa, nie ruszaj. — odwarknął drugi z osiłków, dociskając mnie jeszcze mocniej.
Jazda trwała niecałe 5 minut. Wiedziałem dokładnie gdzie jedziemy. W pamięci odtwarzałem sobie całą drogę, bo jedyne co było dane mi widzieć to czarne wycieraczki pod fotelami i upierdolone psim gównem lakierki pana orangutana.
I szczerze mówiąc - nie czułem nic. Byłem okropnie zmieszany. Miałem tylko 21 lat. To była moja pierwsza poważna misja. Pierwsza i zarazem ostatnia. O ironio. Tyle walczyłem o tą pracę. Nawet nie zdążyłem kupić sobie swojego własnego kubka na kawę i nie przespałem się z żadną sekretarką na wydziale. Nie pozwolili mi nawet pożegnać się z mamą i jej kotem. Powiedzieli, że kiedyś będziemy mogli się spotkać. Ale jeszcze nie teraz. Obiecali, że będą ją na bieżąco informować o tym co u mnie słychać. Obiecali też, że będą ją chronić, a ja obiecałem, że obiję każdemu z osobna mordę, jeśli chociaż spadnie jej z głowy jeden włos.
— Czysto. Wysiadamy. — usłyszałem zaraz po tym, jak samochód się zatrzymał.
Silniki samolotu wydawały się zawsze mniej hałaśliwe kiedy siedziało się już w środku. Czwórka postawnych mężczyzn w garniturach stała nieopodal maszyny, ich miny jak zwykle były kamienne. Zwłaszcza jedna. Kierownika wydziału.
— Jeszcze się zobaczymy. Powodzenia. — mruknął, wyciągając zza płaszcza papierową, brązową torbę.
Wiedziałem co w niej jest. Wiedziałem też, że mogę ją otworzyć dopiero w samolocie.
Skinąłem głową, żegnając się tym samym ze wszystkimi obecnymi, po czym wszedłem na pokład ogromnej, wojskowej maszyny. Nie minęło 5 minut, a już znaleźliśmy się w powietrzu.
— Otwórz to, nie bądź pizdą. — mruknąłem sam do siebie, niepewnie odwijając pogiętą, papierową torbę, która wyglądała zupełnie jak te, do których mama pakowała mi kanapki w podstawówce.
Paszport, dowód, akt urodzenia, akt chrztu, świadczenia o ukończeniu wszystkich podstawowych etapów edukacji, CV, życiorys.
I list.
"Twoja mama powiedziała nam, że za dzieciaka trenowałeś skoki narciarskie. Mamy nadzieję, że nadal jesteś wyjątkowo dobrze rozciągnięty. Jeśli nie - masz mało czasu żeby to nadrobić."
Serce waliło mi jak oszalałe. Wziąłem kilka głębszych wdechów. Dopiero po chwili otworzyłem kolejno dowód, paszport i całą resztę, na koniec zostawiając życiorys.
Od dzisiaj nazywam się Stephan Leyhe, urodziłem się 5 stycznia 1992 roku w Schwalefeld i jestem reprezentantem Niemiec w skokach narciarskich.
—
zdałam sesję (głupi ma zawsze szczęście) i w międzyczasie wpadł mi do głowy pomysł na kolejny pseudo-kryminał, tym razem ze Stephanem Leyhe (słodka kuleczka zasługująca na wszystko co najlepsze). od razu mówię, że nie wiem kiedy go zacznę, kiedy rozwinę i kiedy skończę, bo ja mam tak rozregulowany tryb życia teraz, że obiady jadam w środku nocy. ale może kogoś to zaciekawi, nie wiem, może wam się już przejadły kryminały i tego typu historie, może JA i moje bzdety się wam przejadły, nie wiem, nie chce wiedzieć, piszę sobie to bo mi się to wszystko już w głowie nie mieści, ot co XD
YOU ARE READING
ILE KOSZTUJE TWOJA DUSZA? ♦ Stephan Leyhe
FanfictionNOWA TOŻSAMOŚĆ ≠ NOWE ŻYCIE ONI N A D A L CIĘ OBSERWUJĄ N I E U C I E K N I E S Z