System down

179 18 3
                                    



Uwielbiał zapach jej ciała. Wyczuwał zwykle nutę kwiatu wiśni, wyjątkowo kobiecą i zmysłową. Zastanawiał się czasem – w dość absurdalny i dziecinny sposób – czy to naturalny zapach jej ciała, czy może sprawka perfum. Wniosek zawsze był ten sam, choć dla niego przykry i zbyt dobrze znany.

Delikatnie musnął opuszkami palców nieprzykryte, kształtne biodro. Dłoń przesuwał powoli w dół, jednocześnie muskając wargami nagi bark kobiety. Boże, jak on za nią szalał!

Musiał się wiele natrudzić, by zdobyć jej względy. Każde spojrzenie, które na nią kierował, zawsze było przemyślane. Uważał, by nie popełnić żadnego błędu, nie mógł sobie na nie pozwolić. Jej ojciec był szanowanym obywatelem, którego zdanie liczyło się nawet bardziej, niż zdanie burmistrza. Byłby skreślony na całe życie, gdyby mu podpadł.

Była idealna. Miała rude, długie włosy, zwykle schludnie upięte. Jej oczy skąpane były w błękicie tak głębokim, że za każdym razem, gdy w nie patrzył, zdolny był dostrzec w nich coś nowego. Kąciki jej pełnych ust zawsze były lekko uniesione. Nawet, gdy się złościła, nie potrafiła utrzymać poważnej miny na dłużej niż minutę. Rozbrajała swoim uśmiechem, tak uspokajającym i odprężającym. Wystarczyło na nią patrzeć, a od razu czuł się dobrze, nie potrzebował niczego więcej.

Usłyszał ciche pomrukiwanie. Budziła się. Musnął tym razem jej szyję, tak delikatnie, jak tylko umiał, nie chcąc podrażnić jej wrażliwej skóry kilkudniowym zarostem. 

- Dzień dobry – szepnął, przytulając ją do siebie. Dziękował Bogu ze wszystkich sił, że są razem, że się nie poddał, że w jego paskudnym życiu znalazło się miejsce na tyle światła.

Ona była takim światłem. Przebijała się przez chmury, promieniała, przepędzając wszystko, co złe. Była jego słońcem, którego tak mu brakowało i które już zawsze chciał pielęgnować.

Doskonale pamiętał pierwszy raz, kiedy ją zobaczył. Zaniemówił i obiecał sobie, że to właśnie ta dziewczyna będzie jego, a on będzie jej. Później widział ją parokrotnie, ale nigdy nie miał odwagi podejść. Potem... potem karty księgi jego życia zalały się czernią i czerwienią. Dopiero po latach to, co wydawało mu się nieosiągalne, spełniło się i stało rzeczywistością, która pozwoliła mu odzyskać kontrolę nad swoim życiem.

Uwielbiał każdy poranek w jej towarzystwie. Mieli swoje rytuały, z których absolutnie nie chcieli rezygnować. Nawet, gdy byli spóźnieni. Wpadli w rutynę, przyjemną, bo spokojną. Śmiało mógł powiedzieć, że jego dom był tam, gdzie była jego kobieta.

Odwróciła się leniwie w jego stronę. Uśmiechnęła się szeroko, przeciągając się nieśpiesznie.

- Dzień dobry – odpowiedziała, z trudem powstrzymując ziewnięcie. – To co dziś spartolimy?

Roześmiał się.


- System wykrywa wzmożoną aktywność mózgu. Przysięgam, nic nie zmieniałem, szefie. System jest kompatybilny z poprzednimi wersjami, pełna synchronizacja. Nie mam pojęcia, co się dzieje...


- Tatuś zaprasza nas na obiad w niedzielę. Powiedziałam, że przyjdziemy. Mama ma zrobić twoje ulubione pulpety w sosie koperkowym.

Westchnął głośno, odkładając nadgryzioną kanapkę. Nie był zadowolony. Nie lubił tych sztucznych, wyreżyserowanych obiadków niedzielnych, po których przez tydzień bolała go głowa od nadmiaru trajkotania przyszłej teściowej.

- Tym razem też musimy tam iść? Twoi rodzice mnie nie cierpią...

- Nie mogłam odmówić, dobrze o tym wiesz.


- Szefie, przysięgam...


- A może zamiast do twoich rodziców, pójdziemy do mojej siostry? Rebecca cię uwielbia. Albo może my ją zaprosimy?

- Nie odmówię rodzicom, skoro już obiecałam – powiedziała ostrzejszym tonem, ze złością spoglądając na niego.

W takich chwilach przestawała być jego słońcem. Nie potrafił jej odmawiać, tak jak ona nie potrafiła odmawiać swoim rodzicom. W tym aspekcie był na pozycji przegranej.

- Nie pójdę – powiedział stanowczo, prostując się i lekko pochylając wprzód, jakby przyjmował pozycję do ataku. – Twój ojciec mnie terroryzuje. Prędzej zdechnę, niż kolejny raz przez bite cztery godziny będę się z nim kisić w jednym pokoju, wysłuchując, jakim to beznadziejnym człowiekiem jestem, a on jakim to genialnym jest fachowcem od wszystkiego. 

- Robisz mi wielką przykrość. Tata wyciągnie konsekwencje...


- On chyba... Boże, on jest świadomy! Wyłączcie to, spalicie mu mózg!


- Jakoś nikt się nigdy nie interesował tym, że to ja jestem w tym wszystkim na najgorszym miejscu, kochanie – mruknął, ironicznie akcentując ostatnie słowo. Stracił najmniejszą ochotę na skończenie wspólnego posiłku.

- Mówisz tak, bo to nie mój tata jest nieudacznikiem, tylko twój nim był! – Wstała gwałtownie, a on powoli tracił panowanie nad sobą.

Takie dni wolne od rutyny zdarzały się w ich życiu niezwykle rzadko. Byli poukładanymi, młodymi ludźmi, którzy robili wszystko, by nic nie mąciło ich spokoju. Tego ranka coś jednak nie pozwalało im utrzymać porządku dnia.

- Chcesz powiedzieć, że nie jestem ciebie wart, tak? To masz na myśli?

- Po prostu... Łamiemy się, nie widzisz tego?


Procedura awaryjna. Ukończono 26%.


- Potrzebowaliśmy iskry, James, nie rozumiesz? Tak nie może być. My... My wegetujemy, a nie żyjemy.

Wstał, podszedł do okna. Wyjrzał za nie i w milczeniu obserwował pędzące miasto. Może miała rację? Ale... Ale on chce wegetować w tym pędzącym donikąd świecie, chce być spokojny, zrównoważony, nienękany niepotrzebnym nawałem coraz to nowszych obowiązków. Nie chce żyć.

Poczuł ciepłe dłonie na swoim torsie, rozpalony policzek przytknięty do jego pleców, miękkie włosy muskające delikatną skórę.

- Pamiętasz Steve'a? Tego kurdu... - zamilkł, marszcząc brwi. – Spotkałem go niedawno – podjął ponownie. – Miałem wrażenie, że minęły wieki od naszego ostatniego spotkania.

- Skoro mi o tym mówisz, to jest to dla ciebie ważne, ale nie rozumiem, dlaczego...

- Powiedział mi wtedy coś ważnego.


Procedura awaryjna nie powiodła się. Automatyczne sterowanie wyłączone. Manualne sterowanie zablokowane. Kod żółty.


Odwrócił się. Ujął jej twarz w swoje zimne dłonie. Dlaczego były zimne? Zignorował tę myśl, nie zastanawiając się nawet przez sekundę. Spojrzał w piękne oczy swojej kobiety, tej, którą kochał nad życie, a życia bez niej właściwie nie znał. Ich błękitna głębia, która za każdym razem go zachwycała, i tym razem kryła w sobie coś zupełnie nowego. Uśmiechnął się, muskając jej usta. Przytknął swoje czoło do jej czoła, z trudem powstrzymywał łzy. Czekało go coś nowego, coś nieprzewidywalnego, czuł to i był gotowy podjąć wyzwanie.

Dostrzegł pozwolenie.


Natychmiastowa ewakuacja. Obiekt na wolności. Obiekt poza kontrolą. Kod czerwony. 

System down |Bucky Barnes|Where stories live. Discover now