"Sen to też rzeczywistość"

24 2 0
                                    



Było już mocno po pierwszej w nocy. Zmęczenie coraz bardziej dawało mi się we znaki. A w dodatku nie mogłem jeszcze smacznie położyć się spać. Wpierw musiałem skończyć ten durny dokument, a końca go nie było widać. Dlaczego akurat mnie wychowawca wybrał do komisji przygotowującej konkurs z języka polskiego? Jest znacznie więcej, bardziej kompetentnych osób do tego zadania, niż ja. Ale nie miałem co na to poradzić. Zgodziłem się nie myśląc o tym za dużo. Teraz zostałem z ogromem myślenia na temat gdzie, jak i kogo rozstawić według listy na sali. W dodatku miałem sprawdzić cały grafik imprezy wcześniej napisany przez inną osobę z komisji. Aaaa.. Co za udręka... Jedyna myśl, jaka mi krążyła po głowie to: "Niech się to już skończy, chcę się oderwać od tego". Z czasem powieki oczu mimowolnie zaczęły mi coraz mocniej ciążyć, aż ostatecznie opadły one na dłuższą chwilę. Gdy ponownie otworzyłem oczy, nie byłem już w swoim pokoju. Pierwsze, co pomyślałem to, że to sen. Znajdowałem się w jakimś ciemnym pokoju. Wszystkie kąty pokrywała gruba warstwa pajęczyn, na których osadzał się pył z rozpadających się ścian. Było bardzo ciemno. Dopiero po jakimś czasie mogłem dostrzec szczegółowy zarys pokoju, w tym mosiężne, drewniane drzwi w jednej ze ścian. Wpadając po drodze na niezliczoną ilość pajęczej sieci, dotarłem wreszcie pod nie. Na moje nieszczęście były one zamknięte. Próbowałem je wyważyć siłą, lecz nawet nie drgnęły. Po chwili dało się usłyszeć rozchodzące się za drzwiami dźwięki kroków, które z każdą sekundą stawały się coraz głośniejsze. Gdy odniosło się wrażenie, iż dobiegają one tuż spod drzwi, nagle umilkły. Lecz w tym samym momencie zamek w nich zatrząsnął się i rozległo się charakterystyczne „Klik". Podszedłem bliżej i sprawdziłem jeszcze raz drzwi. Tym razem dały się one lekko uchylić. Za nimi rozprzestrzeniał się długi korytarz ciągnący się w dwie przeciwne strony. Przez ciemność panującą tu nie mogłem dostrzec, co się znajduję na jego końcach. Nagle to znikąd rozległ się głęboki, donośny głos, który oznajmił przez głośniki na ścianie: "Grę czas zacząć!". Byłem skołowany. Co się tutaj właśnie stało? Jaka gra? O co chodzi? Gdzie ja jestem?!? I do kogo należał ten głos? Z wiru pytań wyprowadziło mnie dopiero głośne wycie dobiegające z jednego końca korytarzu. Nie myśląc już, lekko spanikowałem i zacząłem biec w stronę przeciwną od źródła dźwięku. Czy to był wilk?!? - Zadałem sobie pytanie. Nie miałem zamiaru się o tym przekonywać na własnej skórze. Po pewnej chwili zacząłem dostrzegać światło dochodzące z naprzeciwka, które wraz z moim biegiem stawało się coraz jaśniejsze. W tym samym momencie moje uszy zaczęły rejestrować echo rozchodzące się za mną, które nie zwiastowało najlepszych dla mnie wieści. Przyspieszyłem bieg.

Krótko po tym znalazłem się na małym, odkrytym tarasie, którego krawędzie kończyły się nad dość sporej wielkości przepaścią. Z tego, co udało mi się szybko zorientować, wyszedłem właśnie z jakieś góry i nie miałem bladego pojęcia gdzie jestem. Myślenie nad tym, co mam teraz zrobić przerwało mi warczenie dobiegające z czeluści tunelu. Obejrzawszy się w jego kierunku dostrzegłem trzy pary czerwonych ślepi błyszczących w blasku słońca. Powoli wyszły z niego okazałej wielkości, białe wilki, których pyski nie świadczyły o pokojowych zamiarach. Odruchowo odskoczyłem do tyłu, lecz przed dalszym cofaniem powstrzymało mnie przypomnienie sobie, że za mną znajduje się jedna, długa droga prowadząca tylko w jednym kierunku, która w tym wypadku nie wydawała się wcale złą wizją. W międzyczasie zostałem przez nie otoczony. Krążyły wokół symetrycznie, rozmyślając o tym, jak mnie tutaj podejść. Nie trwało to zbyt długo, kiedy jeden z nich, z mojej prawej strony nie wytrzymał presji i ruszył wprost w moim kierunku. Ledwo co udało mi się uniknąć jego ostrych jak brzytwa kłów. Było blisko.. Ponownie ustawiły się w okrąg i raz za razem kontynuowały one swoje pojedyncze ataki. Wyglądało to tak jakby się mną bawiły. Ja z każdym unikiem wiedziałem, że im dłużej to trwało, to tym bardziej na przegranej pozycji się znajdowałem. Jeśli w ogóle można było myśleć o wyjściu z tego zwycięsko. Nagle zatrzymały się i w jednym szeregu zaczęły jednocześnie, zbliżać się powoli do mnie. Wkrótce potem stałem już na krawędzi tarasu. Spod mojej stopy usunęło się kilka kamieni związku, z czym lekko straciłem równowagę. Wilk z mojej prawej strony wykorzystał tą okazję i skoczył. Odruchowo udało mi się zasłonić ręką, w którą to wbił on swoją szczękę. Obróciłem się i zapominając o bólu, wykorzystałem go (sam już nie wiem czy przypadkiem, czy nie), jako taran i znokautowałem za jego pomocą resztę watahy, która to zleciała wprost w czeluść. A ja leżałem na krawędzi półki skalnej z ręką skierowaną w dół, do której nadal wbijał swoje kły mój początkowy oprawca. Lewą ręką zdołałem uderzyć go w nos. Na szczęście poskutkowało to i po chwili był już w drodze do swoich kompanów. Odetchnąłem z ulgą. Dopiero teraz doszło do mnie, w jakim stanie była moja ręka. Ledwo, co mogłem nią poruszać, a ból towarzyszący niej był nadzwyczaj realistyczny, a tym samym bolesny. Wnet rozległ się ten sam głos, przez który miałem teraz uszkodzoną rękę. Powiedział: "Gratuluję, świetnie sobie poradziłeś. Ani przez moment w ciebie nie wątpiłem. Lecz, niestety wszystko ma swój koniec, więc... liczę byś nie cierpiał zbyt długo. Do usłyszenia.. ". W tym momencie w podłodze ujawniła się ukryta zapadnia, a ja poszybowałem prosto w sam jej środek. Przypominało to trochę zjazd bardzo stromą rynną w Aquaparku, z tą różnicą, że tutaj nie oczekiwałem wody na samym końcu.

Sen to też rzeczywistość [One Shot]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz