Prolog

54 3 0
                                    

Kiedy na niego spojrzał mimowolnie spłynęła mu z oczu słona struga łez. Wtedy jeszcze trzymał go za ręce. Czuł te miłe ciepło, którym nigdy nie mógł się nacieszyć. Mimo to wiedział, że za chwilę ich uścisk się zakończy, a razem z nim ciepło już na zawsze przepadnie. Całe słowo "my" przestanie mieć znaczenie...
Chciał jeszcze tylko spojrzeć w jego oczy, w których szukał tlących się ostatnich uczuć. Postanowił zebrać się w sobie, po raz ostatni zajrzeć w swoje gorące serce. Pomyślał wtedy, że może tak naprawdę brakowało temu kilka słów, by stało się lepiej - by cokolwiek się zmieniło. Miał ckliwe marzenie, które chciał utrzymać w rzeczywistości. Z drugiej strony doskonale prześwietlił drugą stronę. Przez taki długi czas cała toksyna powoli wylewała się z ust i serca jego ukochanego. Nigdy nie sądził, że człowiekowi można zadać takie cierpienie. W dodatku zrobiła to osoba, której ufało się ponad własne życie i jednocześnie z chęcią można by było je oddać. Nie potrafił liczyć, ile myśli przewijało się wtedy w jego głowie. Chciał powiedzieć tyle, ile jeszcze nigdy nie potrafił z siebie wyjąć. Jednak jedyne, co zdążył wydusić poprzez łzy i piekielną gorycz w gardle, to:
"Nie byłem wystarczająco dobry...?"
"ℳ𝓸ż𝒆𝓼𝔃 𝓳𝓾ż 𝓶𝓷𝓲𝒆 𝓹𝓾ś𝓬𝓲ć? ℳ𝓲𝓴𝓸ł𝓪𝓳 𝓻𝓸𝓫𝓲 𝓼𝓲ę 𝓷𝓲𝒆𝓬𝓲𝒆𝓻𝓹𝓵𝓲𝔀𝔂..." - odpowiedział głosem, który do tej pory był dla niego jak poemat, lecz teraz zdawał się kompletnie zimny. Pomimo tego, że jeszcze niedawno spali obok siebie przytuleni jako jedność nagle stali się dla siebie kimś obcym. Myliło ich tylko przyzwyczajenie do ciepła i bliskości, której tak pragnęli. Jednak wiedzieli, że spotkanie po tak długim czasie rozłąki będzie czymś nad wyraz przygnębiającym. Chłopak w przydużej bluzie kłopocił się tylko z myślami. Czy to jest prawdziwy koniec, czy nie da się tego nawet po tak długim czasie uratować? Życie jednak mimowolnie sprowadziło ich do tego momentu i do tego miejsca. Nie da się nic zmienić, co zostało zerwane, ani naprawić czegoś, co zmielili wspólnie, zdecydowanym ruchem na pył. 
"𝓓𝓸𝓻𝓸ś𝓷𝓲𝓳!" - krzyknął do niego i gwałtownym ruchem rozłączył ich uścisk, a po chwili zarzucając na siebie swój płaszcz i odgarniając włosy  udał się w stronę swojego auta. Pocałował namiętnie chłopaka, który opierał się o samochód. Ten uśmiechnął się i uszczęśliwiony poniekąd całą sytuacją wsiadł razem z nim do pojazdu. Mimo tego, że sam widok zamieszania sprawiał stojącemu już zupełnie samemu chłopakowi zupełnie pożerającą go pustkę, to wciąż nie mógł odwrócić swojego wzroku od postaci odjeżdżających w dal. Wkrótce wszystko zamieniło się w mgliste wspomnienie. Wytarł tylko łzy w rękaw od swojej przydużej bluzy i skierował się w stronę domu. Po drodze rozmyślał czemu życie napisało mu taki scenariusz. Zadręczały go pytania czy tak naprawdę w ogóle istnieje coś takiego jak "szczere" uczucie. Czy tak naprawdę z jednego nieszczęśliwego wypadku kierujemy się w stronę coraz to większej katastrofy? Wszystko to strasznie go zadręczało. Starał się to przemyśleć, ale nie potrafił... 

Kiedy był już na miejscu delikatnie zamknął drzwi, zdjął buty i kurtkę oraz pobiegł schodami na górę do jego sypialni. Chwilę po tym położył się na łóżku i skulił się w kłębek przytulając swojego pluszowego królika. Nie musiał długo czekać, aż dołączyło do niego dwoje małych maltańczyków liżąc go od stóp do głów oraz nowowfunland o szarej maści. Westchnął i powiedział do siebie oraz psów z ironią

"Na co mi moc leczenia ran, skoro nie umiem nawet zagoić swojego złamanego serca?" - Zaśmiał się, bo wiedział, że nigdy nie dostanie odpowiedzi.

Kiedy kwitną mleczeWhere stories live. Discover now