Wpis drugi

115 12 14
                                    


O ile dobrze pamiętam, jakoś nigdy szczególnie nie obchodziłem Dnia Kobiet i nie obdarowywałem nikogo kwiatami czy tym bardziej nie byłem obdarowywany, co akurat było mi na rękę. Sytuacja zmieniła się nieznacznie dopiero, gdy skończyłem te -naście lat i z czystego poczucia powinności co roku odkładałem chociaż drobną sumę pieniędzy, by po powrocie ze szkoły obdarować mamę przynajmniej jedną małą różyczką w podziękowaniu za matczyną opiekę w młodszych latach, za troskę (nawet tę nie zawsze okazywaną) czy za sam fakt, że wytrzymała ze mną ponad dziewięć miesięcy ciąży i każdy kolejny rok, ani razu nie lądując przy tym w psychiatryku. I mimo że w pewnym momencie nasze relacje zaczęły się psuć, zaczęliśmy się ze sobą kłócić, a ja nawet uciekałem z domu, to zawsze starałem się chociaż w ten jeden dzień być wzorowym dzieckiem. Idealną córką dla mojej matki.

8 marca

- Karolina! Wstawaj, bo spóźnisz się do szkoły! - Jak każdego innego dnia szkoły obudził mnie krzyk mojej mamy. Z wielką niechęcią podniosłem się do siadu i machinalnie poprawiłem rękaw piżamy, który w trakcie snu podjechał mi aż do łokcia. Na mojej twarzy malowało się pewnie jedno wielkie niezadowolenie i przysłowiowy foch na cały świat za to, że życie musiało mnie obudzić akurat w najważniejszym momencie całego snu. - Karolina...

- No przecież już wstałee... Am. Wstałam. - powiedziałem i skrzywiłem się ukradkiem przez przymus użycia czasownika w formie żeńskiej. Mimo że mówiłem rodzicom o swoich odczuciach i poczuciu bycia chłopakiem, oni nie przyjęli tego w stu procentach do wiadomości. Gorzej było z mamą niż tatą. Ona zawsze chciała córkę i na piątkę dzieci trafiła jej się tylko jedna "dziewczynka". Jakie więc musiało być jej rozczarowanie, gdy okazało się, że nie - jednak nie będzie dziewczynki, będzie chłopiec. Prawdopodobnie to właśnie przez to pragnienie nie przyjmowała do wiadomości tego, że mogę być inny. Z drugiej strony jeśli bym się przeciwstawił czy chociaż napomniał o kwestii zmiany płci, pewnie zostałbym wydziedziczony, wyrzucony z domu i nabity na pal albo spalony na stosie. Niekoniecznie w tej kolejności.

Po dłuższej, bo trwającej kilka minut, chwili zastanawiania się nad sensem istnienia w końcu zwlokłem się z łóżka, o mały włos nie nadeptując przy tym na mojego psa, po czym podszedłem do szafy, wyciągając z niej pierwsze lepsze spodnie, koszulkę i bluzę, czyli standardowy zestaw do szkoły. Wypadło akurat na zwykłe czarne jeansy, czarną bluzę z białymi ściągaczami i moją ulubioną pomarańczową koszulkę z Naruto. Lubię Naruto. Do tego wszystkiego wyciągnąłem jeszcze z szuflady czyste skarpetki i zabrałem to wszystko ze sobą do łazienki, w której się przebrałem. Wróciłem jeszcze do pokoju, by schować do szafy moją ulubioną jednoczęściową piżamkę w kształcie jednorożca (prezent urodzinowy, ale jest taka ciepła i wygodna, że nie potrafię jej nie nosić), a potem zabrałem swoje szanowne cztery litery do kuchni, skąd dobiegał mnie cudowny zapach świeżo przygotowanej kawy i ciepłych jeszcze bułeczek kupionych w piekarni stojącej po drugiej stronie ulicy. Uśmiechnąłem się przez to wszystko i podziękowałem mamie za kubek z gorącym napojem. Kawa od zawsze poprawiała mi nastrój. Dzięki niej potrafiłem zacząć dzień pełen energii. Czasem nawet zastępowała mi sen, kiedy po nieprzespanej nocy musiałem przeżyć osiem godzin w szkole i jeszcze wrócić do domu. Takie przypadki zdarzały się najczęściej w poniedziałki.

- Pamiętaj, że po skończeniu lekcji masz wrócić od razu do domu, bo jedziemy do kina. Ciocia Aga nie będzie na nas czekać. - zagadnęła mnie mama, gdy zbierałem się już do szkoły. Zapiąłem kurtkę i zarzuciłem plecak na ramię, kiwając jej głową. Pożegnałem się szybko i wyszedłem z domu, by się nie spóźnić. Mimo że do szkoły miałem niecałe dziesięć minut na piechotę, nadal zdarzało mi się spóźniać na lekcje. Z drugiej strony, jako że był czwartek, a pierwszą lekcję miałem z człowiekiem, który był jednym słowem nieco... zacofany, tak teoretycznie nie musiałem stresować się wstawionym do elektronicznego dziennika spóźnieniem, dodającym ten jeden nieszczęsny punkt minusowy do zachowania oraz szargający moją jak dotąd stu procentową frekwencję. Koleś zwyczajnie wysługiwał się nami, jeśli chodzi o sprawdzanie obecności, bo "za cholerę nie potrafił rozgryźć tych całych komputerów i internetów", jak to kiedyś nam powiedział. Więc najzwyczajniej w świecie wpisywaliśmy sobie obecność na lekcji. Nawet jeśli kogoś nie było w szkole przez cały dzień.

Pamiętnik transseksualisty - czyli o odmienności w normalności.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz