Wysłuchajcie mych słów drogie siostry i bądźcie świadkami mojej przysięgi Nadeszła moja warta. Zakończy ją tylko moja śmierć. Nigdy nie założę rodziny. Nigdy nie założę Korony. Będę żyła i umierała w murach mojego Domu.
Jestem światłem w ciemności. Odpędzę całe zło.
Jedenaście kobiet żywo ze sobą rozmawiały. Wszystkie były podobnie ubrane. Każda miała białą sukienkę, a włosy miały posplatane w grube i długie warkocze. Siedziały w okręgu, ich postacie rzucały długie cienie na ściany jaskini, w której się znajdowały. Nagle zapadła cisza, słychać było tylko szum wody spływającej po ścianach. Kobiety pochyliły głowy z szacunkiem, gdyż w wejściu groty stała lekko przygarbiona postać, biła od niej siła oraz dostojność. Z podniesioną głową weszła w okrąg utworzony przez swoje siostry. Migotliwe światło pochodni dodawało jej twarzy surowość, bruzdy pokrywające jej oblicze wygładziły się, gdy spojrzała na osoby, które ją otaczały. Była z nich najstarsza, jednak wiek nie odejmował jej uroku. Z każdym dniem zdawała się rozkwitać niczym najpiękniejszy kwiat. Wiedziała jednak, że przyjdzie taki czas, w którym zwiędnie. Czuła, że zbliża się on nie ubłagalnie. Dlatego zwołała zebranie Duchów Domu. Chciała zrezygnować ze swojej funkcji, bo wiedziała, że już więcej nie uczyni nic dla swojego Domu. Splotła ręce za plecami i zmierzyła wzrokiem obecne osoby.— Zapewne wiecie, czemu zwołałam to zebranie — powiedziała. Jej głos był zwielokrotniony przez echo jaskini. — Postanowiłam przekazać jednej z was opiekę nad Domem. Nie dam rady go już dłużej pielęgnować tak, jak należy. Długo się zastanawiałam, komu mogę oddać moją funkcję. Miałam problemy z decyzją, ale w końcu wybrałam — zamilkła na chwilę, aby zaczerpnąć powietrza i wzbudzić napięcie. — Vanoro, zdecydowałam, że to ty przejmiesz moją rolę... — dalsza część zdania została zagłuszona przez nagły odgłos krzesła upadającego na podłogę. Wszystkie kobiety spojrzały na sprawczynie całego zamieszania — Merigda. Była to niska, ruda dziewczyna, jej zielone oczy błyszczały od gniewu, który kumulował się od lat.
— Tyyy... — wysyczała. Podeszła do starszej kobiety mierząc w jej stronę palcem. — Od lat się staram o przejęcie tej funkcji, a ty co robisz?! Oddajesz ją jakiejś kretynce! — ostatnie słowa ociekały pogardą. Luźne kosmyki włosów wypadły jej z warkocza i teraz otaczały jej twarz niczym rama obrazu. — Zemszczę się — wykrzyczała i nim ktokolwiek zdążył zareagować, zniknęła w kłębach dymu. Wszyscy patrzyli na to zdziwieni i zanim ktokolwiek skomentował to w jakiś sposób, zarządzono koniec zebrania. Została tylko najstarsza z kobiet oraz Vanora, którą rozsadzało szczęście oraz duma z tego, że została wybrana na tak ważną funkcję. Kobiety usiadły naprzeciwko siebie, młodsza była onieśmielona obecnością swojej już byłej przywódczyni.
— Merigda nie będzie twoim jedynym wrogiem. Musisz się przygotować na to, że wiele osób będzie kwestionować mój wybór i będzie chciało się ciebie pozbyć. Nie pomogę ci z nimi, pozbędę się tej rudej idiotki, a potem zniknę — powiedziała poważnym tonem, po czym wstała, wygładziła swoją sukienkę i ruszyła w stronę wyjścia. Oniemiała Vanora analizowała wypowiedz swojej byłej mentorki.
— Zaczekaj! — krzyknęła w jej stronę, było jednak już za późno, starsza kobieta zniknęła.
Fergus dzielnie maszerował przez ciemny korytarz pomimo strachu, który zaczął opanowywać jego ciało. Od zawsze bał się ciemności. No może nie od zawsze, ale od momentu, w którym ojciec w przypływie złości zamknął go w szafie za karę. Teraz jednak nie żył, a on musiał pokonać strach.
W nocy obudził go dziwny hałas dochodzący z biblioteki. Zaciekawiony postanowił sprawdzić co go spowodowało. Po cichu wymknął się ze swoich komnat, trochę żałował tego, że nie nałożył nic na gołe stopy, które teraz zaczynały go szczypać z zimna. Postanowił jednak nie wracać, bowiem ktoś mógł go złapać po drodze. W jego wędrówce towarzyszył mu jego największy przyjaciel — miś. Dostał go od jakiejś dziwnej pani, którą kiedyś spotkał podczas zabawy w lesie. Miła staruszka powiedziała, że będzie go bronić przed złem, które może go spotkać. Od tej pory się z nim nie rozstawał, towarzyszył mu nawet podczas posiłków. Teraz dotyk puchowej łapki dodawał mu odwagi. Nim się zorientował, stał już pod drzwiami biblioteki, przez szparę pod drzwiami przesączało się migotliwe światło świec, co było dziwne, bo on jako ostatni ją opuszczał. Powoli wyciągną rękę w stronę klamki i z dużym wahaniem nacisną na nią. Drzwi ku jego zdziwieniu ustąpiły nawet nie skrzypiąc, chociaż zazwyczaj gdy je otwierał to słyszał to cały zamek. Przekroczył próg pomieszczenia wypełnionego książkami, przeskanował je uważnie, lecz nic niezwykłego nie dostrzegł. Gdy miał już wracać, kątem oka spojrzał na biurko, dojrzał na nim otwartą książkę. Zdziwiony podszedł do niej, a drzwi zatrzasnęły się za nim z głośnym hukiem. Przerażony podbiegł do nich, upuszczając po drodze miśka. Zaczął w nie walić pięściami. Szybko jednak z tego zrezygnował, bowiem wiedział o tym, że jeżeli zacznie panikować, to nie będzie w stanie racjonalnie myśleć. Wziął parę głębokich wdechów i spróbował nacisnąć na klamkę, gdy to nie pomogło podszedł do biurka, wziął książę i rozsiadł się w fotelu.