[ETAP 1]

32 2 1
                                    


PROLOG


W powietrzu unosił się syntetyczny zapach mocnych środków chemicznych, czystości, nowości. Z każdym oddechem wlewał się do moich płuc, wirował w głowie, przenikał moje ciało.

Czy powinnam się bać?

Nie bałam się.

Pomieszczenie było wielkie, sterylnie białe, bez okien. Rozstawione co kilka metrów białe fotele ciągnęły się długim rzędem, tworząc zamknięty okrąg.

Dwadzieścia. Dwadzieścia foteli. Dwadzieścia osobnych stanowisk. Na każdym z nich miała usadowić się inna osoba. Dwudziestu ludzi. Byłam jedną z nich.

Młoda kobieta ubrana w elegancką, szarą sukienkę zaprowadziła mnie na moje miejsce, delikatnie trzymając dłoń na moim ramieniu, jakby chcąc dopilnować, bym wypełniła jej polecenie, jakby bała się, że się zgubię. Kiedy stanęłyśmy przy moim fotelu, kobieta zatrzymała się i wskazała gestem, bym usiadła. Podziękowałam, skinęłam głową, usadowiłam się wygodnie.

Moje miejsce nie różniło się niczym od dziewiętnastu pozostałych.

Fotel przypominał trochę siedzisko w samolocie, trochę fotel dentystyczny czy profesjonalny stół operacyjny. Obok niego stała lśniąca, również krystalicznie biała skrzynka z aparaturą lekarską. Mały sześcian przywodzący na myśl stolik nocny. Pokryty nowoczesnymi liniami białych świateł, z płaskimi przyciskami i wielkim, dotykowym ekranem. Pod jego metalową skórą dało się zauważyć wijące się sieci cienkich kabelków.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Omiotłam wzrokiem pozostałe dziewiętnaście identycznych stanowisk, tworzących nasz wspólny krąg. Kobiety w identycznych, szarych sukienkach prowadziły na miejsca kolejne osoby. Uśmiechały się uprzejmie, wskazywały fotele, pomagały się usadowić. Trochę jak pielęgniarki, albo kelnerki, albo hostessy. Wszystkie niesamowicie podobne, eleganckie i skromne, z dokładnością i gracją wykonujące swoją pracę. Przerażały mnie trochę. Tym sowim nienagannym zachowaniem, podobieństwem - nie dało się w nich dostrzec jakiejkolwiek osobowości. Były jak roboty, jak dekoracje wnętrz, bez duszy.

Za to ludzie, których obsługiwały, byli niesamowicie różnorodni.

Od najmłodszych po najstarszych, jedni ubrani elegancko, inni zupełnie przeciętnie, blondyni, bruneci, łysi, siwi. Kalejdoskop barw i charakterów.

Różnili się również zachowaniem. Jedni siadali na swoich miejscach sztywno, z napięciem ściskającym ich umysł i ciało, inni, pewni siebie, rozglądali się z zaciekawieniem i mierzyli innych wzrokiem, jeszcze inni wiercili się z przejęciem na swoich miejscach, nie mogąc już dłużej wyczekać.

Ja sama byłam jakby trochę nieobecna. Choć byłam skupiona na otoczeniu, widziałam krystalicznie czysto wszystko, co się wokół mnie działo, to jednocześnie moje myśli były jakieś rozstrojone, odległe, obrazy mijały mnie i ulatywały.

Potrząsnęłam głową zdenerwowana. Taka bierność nie mogła być dobra. Powinnam już teraz wypracować swoją taktykę. Obserwować ludzi i ich oceniać, zbierać szczegóły, próbować ustalić, kto jest tu kim i jak się potem z nim obchodzić.

Odwróciłam głowę i spojrzałam w lewo. Na fotelu, z którym sąsiadowałam z tej strony, siedziała mała, drobna dziewczynka. Mogła mieć dziesięć lat, może nawet mniej. Blada, jasnowłosa, zielonooka, z naturalnie podkrążonymi oczami. Zauważyła, że się w nią wpatruję i spojrzała na mnie bez żadnego wyrazu. Przez chwile mierzyłyśmy się sztywnymi spojrzeniami w milczeniu. W końcu odwróciłam się w przeciwną stronę, by ocenić mojego drugiego sąsiada. Był to mężczyzna około trzydziestki, dość niski, ale postawny, niewyróżniający się swoim wyglądem w żaden sposób, dość przeciętny.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Mar 24, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Granice ŚwiadomościWhere stories live. Discover now