Bajka o Kropelce i Płomyczku

56 10 5
                                    


     Drzwi niewielkiej oberży otworzyły się gwałtownie, zwracając uwagę zgromadzonych w niej ludzi. Niebo przeszył odległy piorun, który na ułamek sekundy rozświetlił obejście i wydobył z mroku zarys postaci obcego. Peleryna płaszcza, szczelnie otulająca całą postać, skutecznie maskowała prawdziwą sylwetkę przybysza, a rysy twarzy ginęły w cieniu obszernego kaptura. Było jednak widać, że tajemniczy nieznajomy wodzi wzrokiem po izbie, jakby zastanawiając się czy warto zadawać sobie trud wmieszania się w tłum. Cofnął się nawet o krok, niby wybierając powrót na łaskę burzy, ale chłoszczący jego plecy deszcz odwiódł go od tego zamiaru. Nieznajomy przekroczył próg, pozwalając drzwiom zatrzasnąć się z hukiem i skierował się do ostatniego z wolnych stolików.

     Obcy poruszał się dziwnie. Nie szedł tak, jak powinien każdy człowiek. Jego krok był zbyt sprężysty i zwarty zupełnie jakby ów przyjezdny nie poruszał się na ludzkich stopach, a zwierzęcych łapach. Stąd czuł na sobie badawcze spojrzenia zgromadzonych, gdy siadał przy ozdobionym pojedynczą świecą stoliku. Kilka osób szeptało między sobą w ciszy, która zapadła po wejściu nieznajomego, ale szalejąca za oknem burza zagłuszała szumem pojedyncze słowa. Przybysz tymczasem dokładnie otrzepał z wody złożony jakby z dwóch nachodzących na siebie warstw płaszcz, a potem skinął ręką na oberżystę, polecając mu podejść do siebie. Odsłonięte, muskularne ramię okazało się być niemal zupełnie nagie. Zdobił je jedynie zielonkawy karwasz przybrany gęsto złotymi piórami. Kilku ludzi wzdrygnęło się, mimowolnie wodząc wzrokiem od obcego do ulewy. Noc była wyjątkowo zimna.

     – Panie – zaczął niepewnie oberżysta, który dopiero po chwili z wyraźnym wahaniem wymalowanym na krągłej twarzy zdecydował się spełnić niemą prośbę obcego – Tańczący Kundelek jest porządną oberżą i nie chcemy tutaj żadnych burd.

     – Wnioskujesz, że przynoszę kłopoty? – spytał nieznajomy, nawet nie siląc się na ukrywanie rozbawienia. Jego głos był ciepły i przyjemny dla ucha. Zupełnie przeczył wrażeniu, które wywoływała postać obcego.

     – Tacy jak ty, panie, zwykle nie zwiastują niczego dobrego – potwierdził oberżysta i powiódł wzrokiem po reszcie zgromadzonych. Ludzie, chociaż przysłuchiwali się każdemu zamienianemu słowu, udawali, że zajęci są swoimi sprawami.

     – I tutaj się mylisz, przyjacielu.

     Nieznajomy sięgnął do kaptura i zsunął go z głowy, ignorując ukradkowe spojrzenia. Oczom zebranych ukazała się przystojna na swój dziki sposób, uśmiechnięta twarz o krystalicznie błękitnym spojrzeniu drapieżnego ptaka. Nienaturalne, pionowe źrenice bystro śledziły każdy ruch w pomieszczeniu, ale nie zdawały się grozić – przeciwnie wręcz – błyszczały prawdziwym zainteresowaniem. Głowy obcego nie pokrywały włosy, a przyczesane do tyłu, długie na palec, kremowobiałe pióra. Na brodzie rosły mu drobne, jasne piórka, identyczne do tych na mocno wydłużonych, odstających od czaszki uszach.

     – Syren... – mruknął ktoś z tyłu.

     – Głupoty gadasz. To harpia – odpowiedział mu drugi przyciszony głos. - Ludożerna gadzina. Morderca bez sumienia!

     Obcy wysłuchał cierpliwie zarzutów zanim zdecydował się odwrócić, by skrzyżować wzrok z właścicielem oskarżeń. Jasny płaszcz, który odsunął się lekko, okazał się być w rzeczywistości pojedynczym, złotym skrzydłem, którego upstrzone fantazyjnymi wzorami lotki mieniły się niespotykaną u zwykłych ptaków błękitną barwą. Przybysz odetchnął krótko przez nos i uśmiechnął się bez cienia ironii czy pogardy.

     – Avianin – sprostował pogodnie. – Z harpią mam tyle wspólnego ile wy, dobrzy ludzie, z małpami.

     – Z czym?

Złotym PióremOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz