^nadal^

612 42 105
                                    



                    Rzecki łypnął bardzo tajemniczo w stronę kobiety, którą miał na myśli. A która właśnie opuściła sklep i zajęła się odwiązywaniem smyczy psa od stojaka na rowery.


— Jest bardzo ładna.

Zięba spojrzał i przyznał rację, a Klejn, który wyglądał, jakby nie chciał z nimi być, ale musiał, milczał.

— Masz gust, jak na swoje lata panie Rzecki — zaśmiał się Mraczewski i spojrzał na niego wymownie.

Rzecki spłonił się jak młodzieniec.

— To, to Staś tak twierdzi — powiedział, miętoląc w rękach niezgrabnie kawałek kaftana — Dobrze by było, gdyby znalazł sobie kogoś normalnego. A nie tylko Łęckie i Łęckie mu w głowie.

Klejn i Zięba powrócili do swoich zajęć, wymieniając znudzone spojrzenia.

— Wokulski? Wokulski to już taki człowiek jest.

— A co ty wiesz o ludziach, Mraczewski.

Młody człowiek wzruszył ramionami, a na jego ustach nadal błąkał się mały uśmieszek.

🐶


— Staszek, ale Staszek, no popatrz, wróć do nas. Sklep bez ciebie to już nie to samo.

Staszek usiadł sobie przy stole i oparł się łokciami o jego blat, oddychając ciężko. Rzecki otoczył stół parę razy, trzymając w rękach niedbale jakąś butelkę, ale potem machnął ręką i postawił ją gdzieś na ziemi, a potem kopnął. Przez przypadek.

— Jestem zajęty...

— ... włóczeniem się po Łazienkach — dokończył i wywrócił oczyma, postąpił krok w jego stronę, chciał położyć ręce na jego ramionach w uspokajającym, chyba ojcowskim geście, ale ostatecznie je cofną i zaczął zaciskać i rozluźniać pięści — Nie wiesz, ile tracisz, nie będąc tutaj, czasami mamy naprawdę ciekawych klientów.

I może pozwolił, aby jego ton był trochę sugestywny przy słowie „ciekawych", mając nadzieję, że Wokulski odczyta ukryte przesłanie (przychodzi taka piękna kobieta anioł, a no i ona ma psa i chyba nie ma chłopaka, to ktoś dla ciebie). A Wokulski może i odczytał, ale on zawsze lubił czytać po cichu.

— Klienci — podjął tylko, a potem oparł policzek na otwartej dłoni, a drugą zaczął rysować jakieś kółka na drewnie. A Rzecki zdał sobie sprawę, że nawet go nie słuchał.

— Przyjdź jutro po południu — powiedział i tym razem oparł rękę na jego ramieniu, ściskając lekko po przyjacielsku — Zobaczysz, że nie pożałujesz.

— Myślę o wyjeździe... — zaczął Staś znowu, całkowicie bezsensu — Powinienem wyjechać.

— Powinieneś znaleźć sobie żonę.

Wokulski jęknął w dłoń.

— To mi nie idzie zbyt dobrze.

— Ponieważ szukasz nie tam, gdzie trzeba.

— A ty coś o tym wiesz, prawda?

Rzecki obruszył się i poprawił portki, które z niego spadały. Jeszcze wczoraj wydawało mu się, że są dobre.

— Ależ nie mam pojęcia! Ale wydaje mi się, że na Łęckie to jesteś za dobry.

Staś wstał, podniósł rękę ku jego twarzy, wytykając na niego jakoś tak oskarżycielsko palcem wskazującym i rzucając piorunami z oczu. Rzecki zacisnął szczęki i spojrzał na niego buńczucznie, choć cofnął się dwa lub trzy kroki. Uderzył po drodze piętą o butelkę, która potoczyła się po podłodze w inny kąt małego pokoju.

— N... nie, nie... nie — mówił Staś, a jego policzki zmieniały kolor i po chwili miały kolor jego dużych czerwonych dłoni — Nieeee powinieneś... nie.

Rzecki postawił pierwszy krok do przodu, a potem jeszcze kolejne dwa i popatrzył Wokulskiemu w oczy z uśmiechem i poklepał go po drugim, sztywnym ramieniu. Staś westchnął wtedy i jakby wola wypowiedzenia tego, co ma na myśli, go opuściła. Usiadł z powrotem i zaczął bawić się jakimiś kawałkiem papieru, który leżał na blacie stołu. Może był ważny, może nie, ale on go złożył w serduszko, a potem podarł na małe kawałeczki. I było to tak wymowne, że serce Rzeckiego też na chwilę zaczęło się rozrywać, ale potem przypomniał sobie o pani Stawskiej, która mogła być lekarstwem. Wygładzić w Wokulskim wszystkie ostre końce.

— Ona ma psa, Staś — wyszeptał głośno — I piękny uśmiech dziecka i oczy, w których mógłbyś się utopić.

— O, proszę...

terapia dobrych ludzi [stawska wokulski]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz