PETER NIE CZUŁ BÓLU.
Stał tu, u boku pana Starka, wokół tych wszystkich ludzi. Nie martwił się tym, że może coś się stać. Nie to się dla niego liczyło. Peter nie wskoczył za Starkiem na wielki statek kosmiczny, aby się wykazać, nie chciał wcale niczego udowadniać.
Peter wiedział, że musiał to zrobić. To było jego zadanie, czuł się zobowiązany. Nie oczekiwał za to żadnej nagrody. Dla niego wynagrodzeniem było to, że mógł pomóc, że w końcu może. Peter pragnął być pomocny. Był zdolny pomagać, był zdolny być Spider-Manem.
Myślał o cioci May, myślał o Nowym Jorku. Myślał o tych wszystkich ludziach narażonych na niebezpieczeństwo, śmierć. Jego ciocia. Sama. Peter czuł się winny. Zostawił ją w domu, zapewne oczekującą go, pełną wątpliwości i przerażenia. Bała się o niego. A on bał się o nią. Chciał być w dwóch miejscach na raz, ale wiedział, że bardziej przyda się tutaj, przy panu Starku.
Peter nie miał czasu na wstyd; odruchowo, w potrzebie bliskości rzucił się w ramiona Tony'ego. Był jedyną osobą, którą w tym obcym miejscu znał. Jedyną, którą uważał za swój prawdziwy autorytet. Pan Stark. Pan Stark był jedynym mężczyzną, którego mógł uznać za...
Och. Tak bardzo się bał.
Peter chciał płakać. Trzymał kurczowo Tony'ego Starka, szukając u niego ratunku. Ufał mu. Peter nikogo nigdy nie obdarzył takim zaufaniem jak Anthony'ego Starka. Był dla niego oparciem, był kimś, kto dostrzegł prawdziwego Petera. Nazwał go jednym z nich, jednym z Avengers. Tylko pan Stark mógł go uspokoić. Nie chciał odchodzić. O nie. Tak strasznie się tego bał.
Peter czuł, że zawiódł. Nie udało mu się pomóc tak jak chciał. Tak nie miało być. Mieli wygrać. Mieli triumfować. Oczywiście, zdawał sobie sprawę z tego, że mógł ponieść śmierć. Ale nie taką. Tego Peter się nie spodziewał, nie był gotów. Był tylko dzieckiem, młodym chłopakiem; nie zasłużył na śmierć.
Pech.
Dopadła go.
Ale Peter nie chciał umierać. Bał się. Drżał ze strachu. Śmierć go przerażała, obawiał się tego, co miało wydarzyć się po niej. Chciał żyć; pragnął pokazać panu Starkowi, że to wcale nie jego wina, chciał go przeprosić. Pragnął dalej pomagać, pragnął wiedzieć czy ciocia May żyje.
— Panie Stark...
Peter rozpadł się. Poczuł się spokojniej, gdy patrzył na pana Starka. Zamilkł. Było to tak szybkie, że nie dodał już nic. Ogarnął go pewien rodzaj spokoju, za to rozpacz dosięgła Tony'ego.
Peter zniknął.
powiedzmy tak — wierzę, że oni wszyscy wrócą. ale scena, w której peter odchodził była tą, na której płakałam. to przebiło wszystko, co działo się podczas tego filmu. tak bardzo było mi z tego powodu smutno, że nie mogłam się na niczym innym skupić. dlatego to napisałam.
a teraz wracam do swojej żałoby.
PS na serio, miało być wczoraj, ale leciał shrek w telewizji i nie mogłam się powstrzymać. w końcu delta szwadron super cool komando wilków alfa to jedna z moich ulubionych ekip.
CZYTASZ
CRY TO HEAVEN. infinity war
Fanfiction❝I don't feel so good. I don't wanna go, Mr. Stark❞. on nie czuł bólu. jedynie strach. | bloodywoody 2018 | marvel → avengers: infinity war