rozdział III

351 51 8
                                    

rok temu

Magia nie dawała mu już powodów do dumy. Może zresztą nie powinna była nigdy.

Może od zawsze stwarzała tylko pole do korupcji i wykorzystania, lecz w najsubtelniejszej formie, by przywołać do siebie idealistów o dobrym sercu.

A zresztą może ci idealiści wcale nie mieli dobrych serc - ta dobroć też mogła tylko się przywidzieć, tak im, jak świadkom. Może na początku należało tym idealistom zaszczepić przekonanie, iż mogą zrobić coś dobrego dla świata, coby później nie zauważyli w porę, że go niszczą. I zniszczą go, czego by nie zrobili.

Coby zgubili się bez powrotu, zaginęli w wymiarze między rzeczywistością i swoimi heroicznymi snami.

Shinya nie czuł się dumny ani nawet wyjątkowy, gdy potknął się o skulone zwłoki dziecka. Potknął się jak najzwyklejszy śmiertelnik i upadł jak śmiertelnik, zbierając z ziemi kurz i krew. Jego chlubne szaty państwowego czarnoksiężnika brud pokrywał tak samo, jak każdy inny materiał.

Potem usiadł na ziemi i wpatrywał się w trupa, zastanawiając się, ile mógł mieć lat. Pięć? Sześć? Niewiele. Za mało.

A potem podniósł wzrok i ogarnął wzrokiem połać martwej wioski, wyścielonej swoimi mieszkańcami. Podniósłszy się, jak w koszmarze przechadzał wśród zamordowanych, bezbarwny na zewnątrz i w środku, sam niezbyt żywy, rejestrując każdy martwy okaz niehonorowego strzału w plecy. Nie znalazł innych, honorowych. Ani krzty honoru, o którym rozprawiano uniwersytetach, na które uczęszczał. Żeby chociaż spojrzeć swojej ofiarze w oczy.

Liczył kobiety i dzieci; żadnych mężczyzn. Cywile. Znikome zagrożenie.

Pomyślał, jakby z nawyku szukając i sobie osobiście usprawiedliwienia, iż on sam nigdy nie przyczynił się do wyrżnięcia wioski. Tak mu się przynajmniej zdawało. Że ograniczał się do eliminacji wrogiego lotnictwa, które pustoszyło jego ojczyznę. Kilka razy stanął przeciwko piechocie. Regulaminowa wojna, niczym z podręcznika. Oficjalna, deklarowana, pełnoprawna, uprawniona.

To nic nie znaczyło, uświadomił sobie. Był częścią tego mechanizmu, zaś wszystkie trybiki wydawały się jednakowo krwawe. Powołując się na wszystkich zmarłych wkoło, przyznał - z takim spokojem, jakby przywoływał coś, co miał wpisane w metrykę - że też był mordercą. Nie wiedział jednakże, dlaczego się nim stał.

Dlaczego? Nie był zdolny odpowiedzieć sobie na to pytanie.

Dlaczego? Może problem stanowiło to, iż nie pamiętał, kim był dawniej, nim jeszcze zasłużył na miano mordercy. Wydawało mu się, że miał jakieś ideały.

I że były one dobre. Chyba chciał dobra ludzkiego.

Coś po drodze poszło źle.

Miał tę mętną świadomość, iż w którymś momencie rzucono go w wir wojny.

Coś działo się przedtem, tak również mu się wydawało. Więzienie, tortury, ciemna cela, nieustannie mokre od własnego, gorączkowego potu łóżko. Mgła przepełnionej pamięci skrywała bodaj coś podobnego.

Front.

Czy nie miał tam zginąć? Zawczasu zginąć, by któregoś dnia nie obudzić się człowiekiem o zakrwawionych dłoniach?

Ale nie zginął dość szybko. Zanim mu się udało, oświecony łuną wybuchu, od wystrzałów głuchy na dawne wartości, nie mógł znieść przynajmniej tego, żeby znajome mu twarze ginęły - kiedy on mógł coś zrobić. Przelał krew.

Przelał krew - to jedno było pewne. Może powód wcale nie motywował tak bohaterski i tylko pamięć zwodziła, by oszczędzić choć części wyrzutów na sumieniu. Mógł wtedy równie dobrze bronić własnej skóry, a teraz uszlachetniać się we własnych oczach. Z biegiem czasu przestał czuć się pewien.

Pożoga || Owari no Seraph || Guren x ShinyaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz