Początek

100 3 4
                                    


— Tak mamo, uważam, że to jest doskonały pomysł. — Na wszystkich bogów, dlaczego ona się tak bardzo tego uczepiła? — Sama chodziłaś tutaj do liceum. I tata. I wujek Emmet, i ciocia Rosalie, i wujek Jasper, i...

— Tak, wiem to doskonale! Ale ty jesteś dużo mądrzejsza od nich, dlaczego nie chcesz się uczyć w domu? — mama przerwała mi w mojej wyliczance. Staliśmy właśnie przy samochodzie na naszym podwórku, którym miałam pojechać do szkoły. A dokładniej, którym miał mnie odwieźć mój wujek, który opierał się o maskę i przewracał oczami.

— A co jeśli przypadkiem użyjesz swoich mocy? — zapytał mnie tata.

Tym razem to ja przewróciłam oczami.

— To wtedy się nie przyznam, naprawdę jestem już duża, dam sobie radę w liceum.

Moja mama prawie się popłakała, wycałowała mnie i w końcu mogłam wsiąść do środka auta, w którym ten paskudny wampir niemal ryczał ze śmiechu, gdyby tylko mógł.

— Wujku, nic nie mów.

Emmet tylko się zaśmiał i wyjechał z podwórka.

***

Czy muszę wspominać, że jednak nie dałam rady? Było tam za dużo ludzi, za dużo nastolatków. Mój mózg skupiał się na bijących sercach, szumie krwi, tym zapachu, a nie na lekcji. Skończyło się to tym, że w tym momencie marzłam na zewnątrz. Na moje nieszczęście z nieba siąpił deszcz, było mgliście, a wilgoć łapała się mojego ubrania.

Tragedia. Patrzyłam na ogrodzenie, ogarniając co zrobić z torbą, żeby nie zamokła, kiedy usłyszałam za sobą głosy. Cholera, wpadłam.

Przykucnęłam, mocząc sobie dół kurtki w kałuży i obejrzałam się za siebie. Rozłożyłam ręce, po czym przypomniałam sobie, że kolegów ze szkoły się nie zabija. Dwie jasnowłose dziewczyny, jedna blondynka, druga bardziej rudawa, przystanęły i popatrzyły się na mnie, zdecydowanie zaskoczone, sądząc po tym jak podskoczył ich puls. Popatrzyłam się też na nie, żeby nie czuć się obco. I tak sobie na siebie patrzyłyśmy, a mżawka powoli przeradzała się w deszcz.

— Kurcze, ty jesteś ta Cullen? — zapytała się mnie blondynka. Cóż, nie spodziewałam się, że będą znały moje nazwisko. Perspektywa wyssania kolegów zaczynała mieć dla mnie coraz jaśniejsze kolory. Boże, jak wujek się dowie, że chciałam zwiać ze szkoły pierwszego dnia, to mnie zabije śmiechem. Jeśli wcześniej nie zabiją mnie moi rodzice.

— Ta, to ja — powiedziałam i powoli podniosłam się z kucków. Jakoś nawyki z polowania ciągle mi zostały i nie potrafiłam się ich pozbyć. Widać, że wychowałam się w lesie, zachowywałam się wtedy jak totalna dzikuska.

— Co tutaj robisz, Cullen? — zapytała mnie. I co ja mam teraz im powiedzieć? Spanikowałam lekko i tym razem to mi przyspieszył puls. Raczej nie za bardzo potrafiłam rozmawiać z ludźmi, szczególnie tymi w moim wieku. Za bardzo przyzwyczaiłam się do myśli.

— Wybacz jej, po prostu nie pamięta twojego imienia i próbuje zgrywać bardzo fajną — powiedziała ta bardziej ruda. Blondynka wyglądała, jakby została zraniona w samo serce, szczególnie, że się złapała za kurtkę dokładnie w tym miejscu. Dramatycznie odchyliła się do tyłu, a swoją rękę położyła na czole. Przyjęła pozę mdlejącej dziewczyny, jak z jakiegoś szkolnego przedstawienia.

— Jak możesz Carla? Taka zdrada, jeszcze od własnej siostry! — zawołała i wycelowała swój palec w stronę rudej. Czyli ta ruda ma na imię Carla, zapisałam sobie w myślach. Kiedyś może mi się to przyda. Przyjrzałam się im lekko. W sumie, gdyby nie różnica w kolorze włosów na pewno bym je myliła ze sobą.

Carla się tylko zaśmiała i zerknęła z powrotem na mnie: —To co tutaj robisz w czasie trwania lekcji...?

Cholera, co ja mam im teraz powiedzieć? Zrobiło mi się gorąco. Przecież nie powiem im, że zamierzałam się zerwać do lasu.

— W ogóle, to w końcu jak masz na imię? Ja jestem Marla, a to jest Carla — powiedziała blondynka i wskazała na siebie, a potem na swoją siostrę.

Przełknęłam ślinę, kiedy zrozumiałam, że byłam niegrzeczna. I że nie zamierzały na razie zawiadomić o tym nauczyciela, uf.

— Jestem Reneesme Cullen, miło mi poznać — odpowiedziałam i potarłam dłonie. Padało coraz mocniej i moja cienka kurtka niemal totalnie przemokła. Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Patrzyłysmy na siebie i nie wiedziałyśmy co powiedzieć. A przynajmniej ja nie miałam zielonego pojęcia, smutno mi się przez to zrobiło.

— Dobra, ja nie zamierzam tu stać. — Ciszę przerwała Carla i oddała swój plecak siostrze. Podeszła koło mnie do ogrodzenia i złapała za siatkę. Przez chwilę patrzyła mi w oczy, a później zaczęła się wspinać. Byłam nieco oszołomiona. Czyżby one jednak przyszły tutaj z tego samego powodu co ja? Marla klepnęła mnie w ramię, na co podskoczyłam. Uśmiechała się szeroko, a po jej twarzy płynęła woda. Strzelam, że wyglądałam tak samo.

— Idziesz z nami, Reneesme? — zapytała mnie, a ja miałam ochotę umrzeć ze szczęścia. Pokiwałam głową i oddałam torbę Marli. Przerzuciła ją i swoją na drugą stronę, gdzie złapała je Carla. Blondynka zaczęła się wspinać na siatkę. Byłam szczęśliwa, że tak jakby znalazłam kompanki do wagarów. Nie żebym je znała, mimo tego, że one wiedziały o mnie niemal wszystko. Ale jednak w kupie siła. Marla zza siatki pokazała mi uniesione w górę kciuki.

— Dajesz Reneesme, bo zaraz się tutaj rozpuszczę!

No to dałam, bardzo pięknie i widowiskowo, pokazując swoją niesamowitą zwinność półwampira i zleciałam podczas przechodzenia nad siatką. Jakoś kiedy przekładałam swoją nogę na druga stronę, straciłam równowagę i mi się omsknęła. Jedyne, co usłyszałam, to dźwięk rozdzieranego materiału, a potem swoje łupnięcie o ziemię. Niby potrafiłabym się złapać, ale to zdecydowanie nie byłoby ludzkie, a ja potrzebowałam być bardzo ludzka w tej chwili. Tak więc leżałam na ziemi, wyglądając pewnie jak ryba, bo tak rozpaczliwie starałam się złapać powietrze, które uciekło z moich płuc przy upadku.

— Cholera jasna, Cullen, żyjesz? — zapytała blada Marla. Jej siostra stała gdzieś obok, albo z tyłu, nie wiem dokładnie. Bolała mnie głowa. — Hej, możesz wstać? Kręci ci się w głowie, boli cię coś? Ja pierdolę, Carla, ona się nie odzywa, może jednak nie żyje? Może ją zabiłyśmy? Dzwoń po karetkę, cholera, gdzie ja mam ten pieprzony telefon...

— Nie trzeba karetki — wyszeptałam cicho. Przekręciłam się na bok i powoli usiadłam. Poklepałam się po ciele. — Chyba jestem w jednym kawałku.

Poruszałam rękami i wstałam, korzystając z wyciągniętej dłoni Carli. Potupałam trochę nogami i wtedy poczułam, jak woda spływa mi po plecach.

— Uuuuugh, tylko nie to! Jestem cała przemoczona, aaa! — Niemal wrzasnęłam, totalnie bezsilna. Zero ciuchów na zmianę, do domu nie pójdę, bo jak się wytłumaczę z takiego wyglądu, do La Push miała za dużo drogi, a nikogo innego nie znała... Beznadzieja. Mogła pójść do tego liceum szybciej. A najlepiej zacząć od przedszkola.

— Em, Reneesme, masz... No, masz podarte spodnie — powiedziała do mnie lekko czerwona Marla. Obejrzałam się ze zgrozą i z piskiem zakryłam pośladki.

— To koniec mojej licealnej kariery — powiedziałam grobowym tonem i chciałam się rozpłakać. Pociągnęłam nosem. — Mama dobrze mówiła, żeby zostać w domu.

— Boże, nie maż się, masz moją kurtkę. — Marla zaczęła ściągać z siebie ubranie i mi je wcisnęła. Dosłownie, bo na początku nie chciałam go wziąć.

— Nasz dom jest niedaleko, to pójdziesz z nami i przeczekasz do końca lekcji. Damy ci coś na przebranie, okej? — zapytała mnie ruda.

Kiwnęłam głową i jeszcze mocniej pociągnęłam nosem, bo od wilgoci dostałam kataru. Jeszcze tylko śpika mi brakowało do pełnego szczęścia. Owinęłam sobie tyłek pożyczoną kurtką, ukrywając zawstydzające rozdarcie i wzięłam od Carli swoją torbę. Po raz ostatni pociągnęłam nosem i byłam już gotowa na podbój świata. W sumie, wyglądałabym całkiem nieźle, gdyby nie to, że byłam totalnie przemoczona, ubłocona, a mój nos pewnie przypominał kartofla.

Ale normalnie wyglądałabym zajebiście.

Za siatką | FF Zmierzch| One ShotWhere stories live. Discover now