Księżyce leniwie ustępowały zaszczytnych miejsc na niebie słońcom, których łuna coraz jaśniejszym światłem zalewała uśpione miasto, gdy podniebne statki asmodiańskiej floty mozolnie przybijały do krańców zbudowań Nosry. Zmęczeni, lecz rozbudzeni asmodianie zaczęli podnosić się ze swoich miejsc, spiesząc w stronę wyjścia, by jak najszybciej znaleźć się na stałym lądzie. Sześć miesięcy to zdecydowanie za długi okres czasu jak na służbowy wyjazd. Własne łóżko i wanna to dwie rzeczy, za które Kalissa była w stanie co najmniej zabić. Oczami wyobraźni widziała białoróżową pianę, uciekającą poza złote krańce kąpielowego basenu i miękką białą pościel w potężnym łożu. Z marzeń wyrwało ją mocne szurnięcie w bark. Spiorunowała jednego z załogantów płonącym spojrzeniem, pocierając bolące miejsce.
- Nareszcie w domu. – Kapitan stanął przy młodej asmodiance. – Chyba wszystkim tęskniło się do ciemniej Asmodei.
- Na to wygląda. – Oczy Kalissy na powrót zmieniły się w kolor burzliwego nieba. – Wychowuj swoich kamratów nieco lepiej. Moje barki nie są najtwardsze.
- Zazwyczaj są... grzeczni. – Zaciągnął się fajką, po czym wypuścił dym. – Teraz jest dość wyjątkowa sytuacja. Wszyscy się spieszą do domów i rodzin. – Odprowadził wzrokiem rozmówczynię, która prawdopodobnie była jedną z najbardziej wykończonych osób na tym statku. – Miłego dnia, moja droga.
Uniosła rękę w geście pozdrowienia, ale nawet nie zadała sobie trudu, żeby odwrócić głowę. Dziedziniec Nosry o tej porze był zupełnie pusty, jeśli nie liczyć mieszczańskich strażników i otwierających bramy do domu podróżnych. Niebieski kryształ, stojący po środku niewielkiego zbiornika wody w centralnej części placu emanował delikatnym, jasnym blaskiem, pozwalając tym na spokój po asmodiańskiej stronie Atrei.
Kalissa wsunęła dłoń w głęboką kieszeń czarnego płaszcza w poszukiwaniu złotego klucza o bramy swej posiadłości, ale im dłużej nie wyczuwała niczego, co chociaż w małym stopniu zbliżone było do kształtu klucza, zmęczenie ustępowało miejsca gorączkowej panice.
- O nie. – Szepnęła pod nosem pospiesznie przetrząsając obie kieszenie płaszcza. – Do jasnej cholery. – Warknęła pozwalając, by jej oczy zapłonęły żywym ogniem.
Z prędkością pustynnego strusiaka znalazła się przy statui teleportu do Konsylium Marchutana i zanim ktokolwiek zdążył zarejestrować jej obecność w tym miejscu, zniknęła, zostawiając po sobie kilka iskier.
W ukrytym dla wrogów miejscu było tak cicho, że gdyby młoda bardka nie była tak rozemocjonowana zapewne poczułaby dziwny niepokój. Nie zwracając najmniejszej uwagi na przysypiających strażników, skręciła w długi hol po lewej stronie. Potem znów w lewo i odetchnęła z ulgą widząc emerytowaną kobietę, która trzymała przy ustach filiżankę z ciemną cieczą, na pierwszy rzut oka wyglądającą na kawę z drany.
- Azphelumbra. – Kalissa oparła dłonie na stole, który oddzielał ją od staruszki.
- Azpheumbra. – Odpowiedziała jej, lekko skłaniając głowę. – Czego Daeva potrzebuje?
- Cóż, wydaje mi się, że podczas półrocznej wyprawy zgubiłam klucz do mojej posiadłości.
- Pierwsze, zasadnicze pytanie. – Pani zza lady poprawiła okulary. – Czy posiadłość była własnością tylko pan czy może jest jakiś... współwłaściciel?
- Oczywiście, że nie.
- Czyli miesza pani sama w posiadłości.
- Tak. Jest możliwość przetransportowania mnie tam bez użycia bramy?
- Drogie dziecko, w tych sprawach mogę wszystko. Jaki region?
- Prowincja Aurin, Wioska Zorzy Wieczornej.
- Numer?
- 10.
- Muszę Cię zasmucić. Ta posiadłość należy do pewnego oficera z czterema gwiazdkami.
- Zgadza się. To ja. – Dziewczyna uśmiechnęła się lekko zdziwiona niepotrzebną informacją.
- Słucham? – emerytka spojrzała na Kalissę znad okularów. – Sądząc po Twej harfie i kobiecej sylwetce raczej nie jesteś czarodziejem o imieniu Fardos.
- Słucham? – Na dźwięk tego imienia nogi bardki ugięły się lekko, a oczy z pięknie niebieskich zmieniły się w dwa płomienie. Odwróciła głowę od rozmówczyni, ganiąc się w myślach za niekontrolowany wybuch emocji.
- Poza tym – kontynuowała – Ty nie jesteś nawet żołnierzem pierwszej rangi, a co dopiero oficerem z czterema gwiazdami. – Podczas, gdy kobieta zza stołu zjeżdżała dziewczynę od góry do dołu, ona sama czuła się tak jakby ktoś właśnie zrzucił na nią wielki sopel lodu. Tak właśnie było, a twórcą tego lodu był nie kto inny niż Fardos.
- Pieprzony dupek. – Mruknęła pod nosem, czując jak powstrzymywany przez nią żar coraz mocniej szczypie w oczy.
- Co mówisz? – Asmodianka nachyliła się nad stołem.
- Nie, nic. – Kalissa machnęła ręką, po czym odsunęła sięod stanowiska pani, która okazała się być bardziej pomocna niż sądziła.
- Ach, jeszcze jedno. Dwa miesiące temu magazyny wyższych Daeva zostały napadnięte. Proponuję odwiedzić najbliższego zarządcę magazynu.
- Dziękuję. – Już odchodziła, gdy nagle przez jej głowę przetoczyło się pytanie, które jak w transie wypowiedziała na głos. – Jakim cudem on jest właścicielem mojej posiadłości?
- Cóż, ze względu na to, że nie dokonywano żadnych opłat. Sześć miesięcy to dwadzieścia sześć tygodni. Nazbierało się i dom przepadł.
Kalissa mruknęła cicho pod nosem. Tym razem usłyszała zbyt wiele. Nie miała prawa wściekać się na Fardosa w tej sprawie. To była wyłącznie jej wina, że zapomniała wysyłać miesięcznych kinahów za dom.
Wolno włócząc nogami kierowała się w stronę zarządu magazynem. Mimowolnie sprawdziła lewą kieszeń. Około sześćset tysięcy nie wystarczy jej na długo. W duchu modliła się, by jej kilkaset milionów odłożone w magazynie pozostało nietknięte.
- W czym pomóc? – Mężczyzna w średnim wieku spojrzał na drobną barkę z ukosa.
- Słyszałam o napadzie. – Przeszła od razu do rzeczy. – Wracam z podróży i chcę wiedzieć czy z moimi rzeczami jest wszystko w porządku.
- Imię.
- Kalissa. – Spojrzała wyzywająco w stronę męskich pleców, których właściciel wstał najprawdopodobniej lewą nogą.
- Proszę bardzo. – Zwrócił się twarzą do blondynki. – Wchodzisz czy mam podać informację?
- Sądzę, że informacja będzie dostateczna.
- Stan kinahów jest równy zeru. Magazyn zieje pustkami, jeśli nie liczyć dwóch paczek ziół Króla Saama i pary kocich uszu.
- Dziękuję. – Dziewczyna poczuła zawroty głowy. – Pójdę już. – W ostatniej chwili złapała się blatu, ratując się przed upadkiem.
- Wszystko dobrze? – Mężczyzna po raz pierwszy okazał zainteresowanie jej osobą.
- Chyba mi słabo. – Jęknęła.
- Podać Ci wody?
- A czy w ten sposób moje siedemset miionów, ubrania, wierzchowce, klucz do domu, ranga i powszechny szacunek wrócą tam, gdzie je zostawiłam sześć miesięcy temu? – Oparła głowę na dłoniach, wpatrując się tępo w hipnotyzujący brąz stołu.
- To może brandy? – Asmodianin oparł łokcie na blacie, a brodę na dłoniach, by znaleźć się twarzą w twarz z bardką.
- Wiesz jak to jest, gdy wszystko na co ciężko pracujesz przez ostatnie pół roku w jednym momencie znika, bo jakiś kretyński pseudoczarodziej podsuwa myśl samemu Peregranowi myśl o wysłaniu Cię do tej spalonej elyoskiej ziemi na względne szpiegowanie? – Głowa dziewczyny wciąż zwisała beznamiętnie podtrzymywana dłońmi. – Zgaduję, że nie. – W jednej chwili uniosła się i odeszła chwiejnym krokiem. – Idę do domu. – Odwróciła się twarzą do zdziwionego magazyniera, wybuchając histerycznym śmiechem. – Chwila. Przecież jestem bezdomna. – Zachichotała. – W takim razie... idę gdzieś. – Zachwiała się ledwo unikając upadku. Odchodzącej postaci towarzyszył ten rodzaj śmiechu, po którym większość zwykłych istot tego świata uznałaby ją za wariatkę. Miała jednak szczęście, że asmodianie w Konsylium Marchutana nie byli zwykli. Byli zaspani i nikogo nie obchodził szaleńczy śmiech bezdomnej wariatki bez nawet miliona przy sobie.
CZYTASZ
Cienie Atreii
FantasyŻycie w ciemnej Asmodei jest dość monotonne; obrona twierdz, walka z Balaurami i najeźdźcami najeźdźcami innych części Atreii, napadanie na główne miasta spalonych słońcem Elyosów. Nikt nie spodziewa się, że ta nudna codzienność ulegnie zmianie po p...