Prolog

9 0 0
                                    

          Ismael padł na łóżko. Właśnie wrócił z pracy. Dojeżdżał do gigantycznego marketu pod miastem kilka razy w tygodniu. Tym razem puścili go wcześniej, bo był mały ruch i jednak nie potrzebowali tylu kasjerów, ilu przewidziano, ale wcale się z tego nie cieszył. Niby mógł sobie już odpocząć, bo był wyssany z wszystkich sił, ale to oznaczało, że mniej zarobi. A i tak zaczynał mieć problemy z kasą i martwił się czy starczy mu na następny miesiąc.

          Powtarzał pierwszy rok studiów. Było to dla niego wielką porażką, bo całe życie miał świadectwa z paskiem, poza tym czuł się już dorosły i nawet z dobrymi wynikami miał wyrzuty sumienia że rodzice muszą go wciąż utrzymywać. Ale no cóż, sami nalegali na studia dzienne. Mimo to miał dużo przepisów z różnych przedmiotów, chociaż stanowczo mniej, niż przewidywał, i miał dzięki temu czas na zarobienie na własne utrzymanie.

          Wtulił się w poduszkę i w końcu pozwolił sobie żeby z jego oczu pociekły łzy. Płacz podczas pracy byłby czymś dziwnym, klienci albo byliby źli, albo pytali o co chodzi, a jemu nie chciało się tłumaczyć obcym, co go gryzie, więc po prostu zaciskał za każdym razem zęby i przyczepiał sobie na twarz sztuczny, profesjonalny wręcz, kasjerski uśmiech, który po mniej - więcej piątej godzinie pracy musiał wyglądać jakby chciał zabić wszystkich, na których spojrzał.

          Miał dosyć wszystkiego. Dziewczyna, w której niedawno się zakochał i z którą wiązał wielkie nadzieje nagle zaczęła go olewać i wcale by się nie zdziwił, gdyby okazało się że kręci z kimś na boku, musiał raz jeszcze powtarzać przedmioty, z których rok temu z ulgą spalił wszystkie prace i notatki, będąc przekonanym że dane mu będzie już nigdy do nich nie wracać, wszystko go bolało, nie widział żadnego sensu, celu ani nie miał już motywacji do czegokolwiek. Żył tylko siłą rozpędu, nie wiedząc po co ani w którym kierunku ma iść, codziennie rano otwierając oczy i czując przytłaczający go ciężar życia, którego nienawidził. Wstawał wtedy, przecierał oczy, zakładał słuchawki i puszczał zawszę jedną i tę samą piosenkę pewnego rapera o tytule "Gardzę samobójcami" , starając się wmówić sobie, zresztą z powodzeniem, że sam tak uważa, bo bał się, co by było, gdyby przestał w to wierzyć. Potem szedł do kuchni, skręcał papierosa i zalewał wrzątkiem mocną kawę w mnóstwem cukru, robiąc sobie śniadanie. Płuca go bolały od palenia i kłuło w sercu od kofeiny, ale nie dbał o to. Na domiar złego złapało go przeziębienie i było z nim coraz gorzej, wieczorami nie był w stanie się nawet podnieść z łóżka, tylko trząsł się pod kołdrą, nie wpadając nawet na pomysł, żeby zacząć brać jakieś leki, albo iść do lekarza.

          Łkał cicho przez jakiś czas, aż podniósł się na ramieniu, otarł podkrążone oczy i przygotował się do snu, w końcu na następny dzień pisał ważny egzamin, trzeba było się wyspać.

Drugie ŻycieWhere stories live. Discover now